Zaskakująca jest zmiana retoryki partii rządzącej w sprawie lotów premier do domu. Czwartkowa debata w Sejmie ujawniła to z całą mocą. Coś, co jeszcze kilka lat temu zasługiwało na potępienie, dziś jest normalne i zasługuje na zrozumienie; wszak premier to też człowiek i ma rodzinę. Wiadomo.co przypomina wypowiedzi polityków PiS – dzisiejsze i te sprzed lat.

Od kilku dni politycy i opinia publiczna deliberują nad lotem premier Beaty Szydło do Krakowa. Lot nie dość, że w celach prywatnych – szefowa rządu wracała do domu – to jeszcze wykonany został wojskową CASĄ. Czy premier może korzystać z wojskowego samolotu do celów prywatnych? Co wówczas z instrukcją HEAD? Odpowiedzi, których udzielają politycy, zmieniają się jak w kalejdoskopie w zależności od tego, kto jest premierem i z jakiej partii się wywodzi.

Premier z rodziną

– Czy winą premiera czy prezydenta naszego kraju jest to, że nie mieszka w Warszawie, tylko jego dom rodzinny jest 300 km od Warszawy? Bo taki jest chyba wasz podstawowy zarzut, że (premier, prezydent) na weekend chce i musi pojechać do domu – pytała, podczas czwartkowej debaty, z mównicy sejmowej Beata Kempa, szefowa KPRM.

Poseł Stanisław Pięta z PiS tłumaczył kilka dni temu: – Pani premier ciężko pracuje od rana do nocy i ma prawo spędzić troszeczkę czasu z rodziną.

Reklama

Lepszy cel

Z wyliczeń wynika, że koszt lotu premier Szydło wojskową CASĄ to około 50 tys. zł. Taniej kosztowałyby loty zwykłym rejsowym samolotem czy pociągiem.

Poprzednia premier Ewa Kopacz po kraju poruszała się głównie pociągiem. Szczególnie podczas kampanii wyborczej jeździła pendolino. Wojskową CASĄ leciała raz podczas wykonywania obowiązków premiera i nie był to lot prywatny.

Wcześniej o rozrzutność w lataniu do Gdańska oskarżano Donalda Tuska, który jako premier latał do domu w Trójmieście. Wtedy posłowie PiS nie byli tak tolerancyjni.

Minister Błaszczak zarzucał wówczas wysokie koszty powrotów Tuska do domu. W listopadzie 2012 roku mówił: – To oburzające, te pieniądze można by wydać na setki innych rzeczy, np. na upadające szpitale.

Loty VIP – lekcja historii

Do 2012 roku rządzący mieli do dyspozycji 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego. Z założenia była to elitarna jednostka wojskowa, zajmujący się wożeniem najważniejszych osób w państwie. Specjalnie przeszkoleni piloci i maszyny w barwach biało-czerwonych miały ułatwiać rządzącym poruszanie się po kraju i świecie. Oczywiście oficjalnie obowiązywały podobne jak teraz zasady latania VIP-ów ze specjalnym pułkiem. Miały służyć do lotów służbowych, nie prywatnych. Pułk posiadał własne maszyny, m.in odrzutowe małe jaki 40 i 2 tupolewy 154, a także śmigłowce Bell.

Po katastrofie smoleńskiej okazało się, że pułk wcale nie jest taki elitarny. W jednostce łamano przepisy lotnicze, takie jak np. odpowiedni czas wypoczynku załogi, brak było właściwych szkoleń w zakresie bezpieczeństwa lotów i sytuacji awaryjnych. Rząd Donalda Tuska podjął decyzję o rozformowaniu. Od tej pory VIP-y do czasu zakupienia nowych maszyn miały latać wyczarterowanymi maszynami LOT-u z cywilnymi pilotami.

Tak źle i tak niedobrze

Donald Tusk pod naciskiem opinii publicznej postanowił latać rejsowymi samolotami, zamiast korzystać z możliwości latania ze specjalnym pułkiem. Ale opozycji takie rozwiązanie też nie odpowiadało.

Poseł PiS Joachim Brudziński: – Jestem przeciwnikiem robienia z państwa dziadostwa. Za to zamieszanie z lataniem rejsowymi samolotami odpowiadają medialni doradcy premiera. Idiotyczne deklaracje o oszczędzaniu na podróżach i szopki z lataniem z przesiadkami do USA to ich pomysły. Premier niepotrzebnie ich posłuchał. Sytuacja, gdy teraz okazuje się, że lata do domu rządowymi samolotami, musi być dla niego ambarasująca.

Jan Dziedziczak, PiS: – Skoro są rządowe samoloty i na ich utrzymanie idą pieniądze, to nie ma powodu, by premier z nich nie korzystał. Zwłaszcza że robią tak prawie wszyscy premierzy. To jeden z wielu ruchów Donalda Tuska pod publiczkę.

Loty Donalda Tuska, gdy ten był premierem, komentował również Adam Hofman, ówczesny rzecznik PiS: – Pan Bóg tak wymyślił świat, by ludzie przez cały tydzień pracowali, a siódmego dnia odpoczywali. Jak widać, Donald Tusk zna zupełnie inny Testament. Taki, w którym 4 dni się pracuje, a 3 odpoczywa. Temu panu już dziękujemy.

Warto przypomnieć, że kariera polityczna Adama Hofmana skończyła się właśnie za sprawą lotu, i to nie byle jakiego. Rzecznik PiS razem z kolegami z partii leciał do Madrytu, chociaż pobrał dietę na podróż samochodem, oczywiście dużo większą niż podróż tanią linia lotniczą.


Zdjęcie główne: Tu-154M podczas podejścia do lądowania, autor Joymaster, źródło Wikimedia Commons

Reklama