Każdy widzi, że organizacja wyborów 10 maja jest po prostu niemożliwa. Sam minister zdrowia mówi, że liczba zarażonych i zachorowań będzie rosła, to są jeszcze długie tygodnie, które będą paraliżować kampanię wyborczą, ale i różne czynności wyborcze – mówi nam Tomasz Siemoniak, wiceprzewodniczący PO. – Prezydent ma swoje kompetencje, które daje mu konstytucja i w czasie kryzysu je powinien wykorzystywać. To zwołanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Rady Gabinetowej,  powinien kontaktować się z przywódcami innych państw, natomiast nie ma nic do szpitala w Garwolinie ani do rafinerii na Podkarpaciu. To kampania wyborcza, nic więcej – dodaje

JUSTYNA KOĆ: Kandydaci zawiesili prowadzenie kampanii i postulują przełożenie terminu wyborów. Premier Morawiecki zapowiada, że wybory odbędą się w normalnym terminie. Dlaczego?

TOMASZ SIEMONIAK: To zdumiewające, bo każdy widzi, że organizacja wyborów 10 maja jest po prostu niemożliwa. Sam minister zdrowia mówi, że liczba zarażonych i zachorowań będzie rosła, to są jeszcze długie tygodnie, które będą paraliżować kampanię wyborczą, ale i różne czynności wyborcze. Nie można oczekiwać, że odpowiedzialni za wyznaczenie komisji wyborczych prezydenci, burmistrzowie, wójtowie będą się teraz tym zajmować, a nie walką z epidemią, minimalizowaniem jej skutków i wsparciem dla innych.

Tu nie argumenty polityczne czy kampanijne, ale argumenty bezpieczeństwa, zdrowia obywateli powinny być decydujące. Forsowanie terminu wyborów jest niewyobrażalnym działaniem i nie rozumiem tego.

Przecież to będzie ogromne ryzyko dla członków komisji, dla głosujących wchodzących do lokali, także za granicą, gdzie kilkaset tysięcy głosuje. Jak Polacy we Włoszech czy innych krajach, gdzie są ograniczenia w przemieszczaniu się, będą głosować? Uparte powtarzanie, że nie ma problemu – a mamy do czynienia z kryzysem, jakiego nie było od dziesiątków lat, który tak mocno wpływałby na funkcjonowanie społeczeństwa i państwa – jest absurdem nie do obrony. Sądzę, że w ciągu kilku dni to też stanie się jasne dla rządzących. To samo dzieje się w innych państwach. Francja przeprowadziła pierwszą turę wyborów samorządowych, ale już drugą odkłada. Nikt tam nie kieruje się wynikami wyborczymi, tylko bezpieczeństwem własnych obywateli.

Reklama

Jak ocenia pan to, co robi Andrzej Duda, który jeździ po kraju i dogląda walki z koronawirusem. To kampania wyborcza czy potrzebne działanie głowy państwa?
To kampania wyborcza, nic więcej. Prezydent ma swoje kompetencje, które daje mu konstytucja, i w czasie kryzysu je powinien wykorzystywać. To zwołanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Rady Gabinetowej, powinien kontaktować się z przywódcami innych państw, natomiast nie ma nic do szpitala w Garwolinie ani do rafinerii na Podkarpaciu.

Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że każdy wyjazd prezydenta to zaangażowanie co najmniej 10 osób, policji, ochrony, widzieliśmy z obrazków na Podkarpaciu, że to było 7 samochodów.

Policja zamiast zajmować się sprawdzaniem kwarantanny uczestniczy w przedsięwzięciach, które nie mają większego sensu. Jeżeli prezydent miał potrzebę podziękować tym, którzy produkują płyn do dezynfekcji, to mógł to zrobić na konferencji czy w Internecie, a nie wykorzystywać swojej funkcji do prowadzenia kampanii. Inni kandydaci nie robią tego i nie są w stanie.

Czy na opozycji jest rozpatrywany wariant, aby wszyscy kandydaci się wycofali? Wówczas wybory nie byłyby ważne.
Są takie zapisy, natomiast nie zakończył się proces rejestracji kandydatów, trudno zatem mówić o porozumiewaniu się. To na państwie i organizujących wybory spoczywają takie decyzje. To nie kandydaci są za to odpowiedzialni, którzy i tak, poza Andrzejem Dudą, zachowują się bardzo odpowiedzialnie, ale to nie do nich należy inicjatywa.

Opozycja głosowała za specustawą. Czy nie macie poczucia, że przyłożyliście rękę do tego, aby wybory się odbyły w terminie? Gdyby nie specustawa, rząd musiałby wprowadzić jeden ze stanów nadzwyczajnych, który odracza wybory.
My na pierwszym planie mamy zdrowie i życie Polaków i walkę z epidemią, a nie kalkulacje polityczne.

Mieliśmy wątpliwości co do nagłego trybu, bo projekt ustawy wpłynął nocą, przed dniem posiedzenia, natomiast po korektach ustaliliśmy, że pewne rzeczy nie mogą czekać.

W takim wypadku dobro wspólne powinno brać górę, dlatego poparliśmy ten projekt. Potem to samo zrobił Senat bez poprawek, umawiając się na szybką nowelizację, a teraz sprawa zawisła. Uważam, że postąpiliśmy słusznie, bo walka polityczna wokół konkretnych rozwiązań wobec pewnego jednak spóźnienia powodowała, że nie było czasu do stracenia. Mówię tu o praktycznych działaniach jak testy, maski, bezpieczeństwo personelu w szpitalach.

Jeden z ministrów ma koronawirusa, była obawa, że pozarażał resztę Rady Ministrów. Czy rząd nie powinien zaprzestać spotkań w gabinetowej formie w czasach epidemii?
Nie chce tego oceniać i życzę zdrowia ministrowi środowiska, natomiast rzeczywiście te dni powinny być praktycznym przestawieniem się na zupełnie inne funkcjonowanie, na unikanie większych spotkań i narad. Rozumiem, że nie zawsze to się udaje, bo mamy zawody, które muszą pracować w kontakcie z ludźmi, jak ekspedientki, transport publiczny, o lekarzach nie wspominając. Natomiast tam, gdzie się da, trzeba te ryzyka eliminować. Pewnie Rada Ministrów może pracować bardziej w trybie zdalnym. Inna sprawa, że

wszystkie osoby, które są w kwarantannie czy w grupach ryzyka, powinny być badane. Tak jak członkowie rządu. Sądzę, że do wielu osób dopiero w drugiej połowie zeszłego tygodnia doszła powaga sytuacji i to też trzeba wziąć pod uwagę.

Przez to, że była obawa o zdrowie członków rządu, ciągle nie mamy pakietu pomocy dla przedsiębiorców, ponieważ Rada Gabinetowa się nie spotkała. Może rząd powinien pomyśleć nad połączeniami wideo?
Oczywiście, że tak. My mieliśmy dziś posiedzenie zarządu krajowego w trybie wideo i znakomicie to się udało. Była dyskusja o pomocy, o pakiecie bezpieczeństwa, rozmawialiśmy o tym, co się dzieje w różnych regionach Polski. To oczywiście jest możliwe i nie tak trudne w XXI wieku, co w świecie instytucji, które od lat tak funkcjonują – mam na myśli przykład armii USA, gdzie od 20 lat dominującym sposobem dowodzenia są wideokonferencje. Na pewno taką formę należy upowszechnić, bo to też jest forma, która nie tylko w kryzysie mogłaby brać górę nad jeżdżeniem i spotykaniem się. Zwłaszcza rząd i instytucje odpowiedzialne za zarządzanie kryzysem muszą mieć zdolność natychmiastowego przestawienia się na zdalną pracę.

Czego oczekiwałby pan po pakiecie gospodarczym, który w środę ma przedstawić rząd?
Małgorzata Kidawa-Błońska przedstawiła w zeszłym tygodniu zarys – my to nazywamy pakietem bezpieczeństwa – gdzie jest mowa przede wszystkim o ochronie miejsc pracy. Będziemy przedstawiali w ciągu najbliższych dni szczegóły, ale

sednem jest to, aby pracownicy, którzy są zagrożeni czy doświadczają utraty zarobków, pracy, bo np. zamknięto im restauracje, a sami nie mają umowy, mogli być chronieni – zarówno ich dochody, jak i właśnie miejsca pracy.

Pracownicy, jak i ci, którzy prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą, są najsłabsi w tej sytuacji i to od nich należy zacząć dyskusję – jak ich wesprzeć. Inaczej w ciągu kilku tygodni ci ludzie mogą zostać bez dochodów.

Pytanie czy rząd ma na to środki?
Jest działanie UE – 7 mld euro. Trzeba szybko rozpisać, jak te pieniądze spożytkować. Moim zdaniem są 2 cele – służba zdrowia, bo nie może być tak, że kolejny tydzień słyszymy o braku masek, po drugie trzeba wesprzeć pracowników właśnie w systemie, o którym powiedziałem.


Zdjęcie główne: Tomasz Siemoniak, Fot. Flickr/PO, licencja Creative Commons

Reklama