Widzimy oczywiście panowanie nienawiści w sferze publicznej, widzimy jak politycy używają tych argumentów, ale jednak w 40-milionowym kraju na akt motywowany polityczną przemocą zdecydowały się dwie osoby. Trudno oskarżać PiS czy PO o to, że przyczyniły się do tych dramatycznych wydarzeń – mówi w rozmowie z nami dr Marek Migalski. – W tym znaczeniu, jeśli mógłbym coś polecać, i to zaczynam od siebie, to to, abyśmy się miarkowali w słowach, bo one mogą czasem w niesprzyjających okolicznościach uprawdopodobnić taki akt agresji. Dobrze, żeby wszyscy członkowie życia publicznego, nie tylko politycy, ale i komentatorzy, mieli tego świadomość – dodaje.

JUSTYNA KOĆ: Napisał pan wczoraj: “Bardzo ważny moment dla całego państwa. Straszne w wymiarze osobistym i bardzo groźne w kategoriach politycznych”. Dlaczego i czy ten mord może coś zmienić w polityce?

DR MAREK MIGALSKI: Nie sądzę, żeby ta tragedia zmieniła cokolwiek w polskim życiu politycznym, dlatego że poważniejsze tragedie nic nie zmieniały. Niestety, muszę przypomnieć, że przed 8 laty działacz PiS-u został zamordowany za to, że był właśnie działaczem PiS-u, a morderca krzyczał, że nienawidzi tej partii i chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego. Sąd orzekł przy pomocy biegłych, że jest on całkowicie poczytalny. Tamta tragedia nie pozostawiła żadnego trwałego śladu w nas i nic nie zmieniła w życiu politycznym. Rok temu samospalenia dokonał Piotr Szczęsny, jego manifest był jednoznacznym oskarżeniem rządów PiS-u.

Dziś po roku możemy powiedzieć, jakkolwiek cynicznie to zabrzmi, że ta śmierć także nic nie zmieniła. Nie zmieniła tego, jak polityka funkcjonuje, a politycy odnoszą się do siebie wzajemnie, a jak funkcjonuje państwo. Dlatego nie oczekuję, że ta tragedia, poza chwilowym zawieszeniem broni, cokolwiek zmieni w relacjach między politykami, wyborcami. To jest praktycznie niemożliwe.

Dlaczego?
Bo agresja w polityce po prostu się opłaca. Jak ktoś jest nauczony w ten sposób funkcjonować, to trudno to zmienić. Pani posłanka Pawłowicz w kilkanaście minut po tragedii już oskarżyła Jurka Owsiaka, że to on jest siewcą nienawiści, z kolei duża część komentatorów już dziś oskarża PiS o to, co się stało.

Reklama

Politycy nie potrafią i nie chcą robić inaczej, bo tego typu agresja, spektakularne seanse nienawiści po prostu opłacają się i poszczególnym politykom, i partiom, bo wzbudzają emocje, a te gwarantują, że wyborcy przy nich pozostaną.

Wskaże pan stronę, która jest bardziej winna?
To jest oczywiste, choć nie mam na to badań. Wyborcy obu obozów politycznych wydają mi się tacy sami, ja to widzę u siebie na portalach społecznościowych. Jak napiszę coś krytycznego o PiS-ie, to od zwolenników tej partii dostaję po nosie, łącznie z życzeniami śmierci. Jak napiszę coś krytycznego o opozycji, to dostaję falę hejtu od ich zw0lenników. Tutaj wielkiej różnicy nie widzę. Natomiast

jeżeli miałbym dokonać takiej analizy samych polityków, to ten język wydaje mi się ostrzejszy w wykonaniu polityków rządzących. Nie mam twardych badań, które by to ilościowo i jakościowo stwierdzały, ale mam poczucie, że tak jest. Nie jestem tu symetrystą i widzę pewną nowatorską rolę obozu władzy.

Ten atak był politycznie inspirowany?
Moim zdaniem był motywowany dwoma kwestiami: osobistymi emocjami sprawcy i jego niechęcią do Platformy Obywatelskiej. Zresztą on to wykrzyczał ze sceny. Widzę tu ten efekt polityczny, natomiast to, że ktoś ma emocje polityczne, nie oznacza, że polityka go do tego skłoniła.

Jeśli ktoś dziś oskarża PiS za to, co zrobił ten mężczyzna w Gdańsku, to musiałby też przyjąć odpowiedzialność PO czy szerzej opozycji za śmierć Marka Rosiaka w 2010 roku. Wydaje mi się, że w obu przypadkach to po prostu nadużycie i niesprawiedliwe wobec tych dwóch partii.

Widzimy oczywiście panowanie nienawiści w sferze publicznej, widzimy jak politycy używają tych argumentów, ale jednak w 40-milionowym kraju na akt motywowany polityczną przemocą zdecydowały się dwie osoby. Trudno oskarżać PiS czy PO o to, że przyczyniły się do tych dramatycznych wydarzeń.

Czyli to był akt szaleńca, wariata?
Ja bym też mocno zaapelował, aby nie nazywać tego człowieka wariatem. Pamiętajmy, że napastnik, który zamordował działacza PiS-u i ranił mocno drugiego, okazał się, po wielotygodniowych badaniach biegłych, osobą poczytalną. On dzisiaj odbywa karę więzienia, czyli sąd nie uznał go za wariata. W tym przypadku też byłbym ostrożny. Zresztą

uznanie go za wariata byłoby wygodne dla wszystkich, bo to zdjęłoby z nas wszystkich odpowiedzialność. Twierdzę, że coś jednak tego człowieka skłoniło do takiego czynu, unikam jasnego przypisania tego sprawstwa konkretnym politykom czy partiom politycznym, natomiast wcale nie uważam, że to, co my wszyscy mówimy i jakim językiem się posługujemy, nie zachęcało tego typu osobników do podejmowania tak drastycznych kroków.

W tym znaczeniu, jeśli mógłbym coś polecać, i to zaczynam od siebie, to to, abyśmy się miarkowali w słowach, bo one mogą czasem w niesprzyjających okolicznościach uprawdopodobnić taki akt agresji. Dobrze, żeby wszyscy członkowie życia publicznego, nie tylko politycy, ale i komentatorzy mieli tego świadomość.

Powiedział pan, że nie przyjdzie opamiętanie. Dlaczego?
Jestem o tym głęboko przekonany, bo widać, jak komentatorzy i politycy wstrzymują się z tym, aby w oczywisty sposób nie wykrzyczeć drugiej stronie bardzo brutalnych słów, ale ten moment przyjdzie za kilka, kilkanaście dni.

W Polsce poprzekraczaliśmy już wszelkie granice, zresztą nie tylko w Polsce. To, co mówią o sobie zwolennicy i przeciwnicy Trumpa, też jest przekroczeniem wszelkich granic.

Ta agresja się opłaca?
Politycy takimi ostrymi słowami zapewniają sobie poparcie społeczne i utwardzają żelazny elektorat w przeświadczeniu, że trzeba na nich głosować. Dlatego właśnie politycy nie maja żadnego interesu, aby rezygnować z takiego języka. Oczywiście dziś ten język musi zniknąć na kilka dni, bo byłby odebrany bardzo źle, dlatego np. mówimy z oburzeniem o pani Pawłowicz, ale przekona się pani, jak i nasi czytelnicy, że już za kilka dni polska polityka wróci do “normalności”.

Dziś proponuję wszystkim, aby zastanowili się i nie mylili korelacji z przyczynowością. To, że jedno koreluje z drugim, to nie znaczy, że wynika z drugiego.

Dobrym przykładem jest wykres pokazujący zależność między utonięciami w przydomowych basenach w USA a premierami filmów z Nicolasem Cage’em. Wykres pokazywał, że dokładnie w tych latach, w których były premiery z tym aktorem, gwałtownie wzrastała liczba utonięć. To jest właśnie korelacja, a nie przyczynowość, i trzeba by być idiotą, aby tego nie rozumieć.


Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Wikimedia/Lestat (Jan Mehlich), licencja Creative Commons

Reklama