Kaczyński zgodził się na chwilowe „zaszumienie” i ukrycie w sztucznej mgle swej nieukończonej budowli autorytaryzmu, którą jednak chce ukończyć. Drobne kłamstewka Morawieckiego i obsługujący te kłamstewka cynizm lewo- i prawoskrętnych „symetrystów” osłaniają tę ustrojową zbrodnię – pisze Cezary Michalski

Drobne kłamstewka i poważne zbrodnie

Pod ciosami europejskich trybunałów i tym razem wyjątkowo jak na siebie twardej Komisji Europejskiej Kaczyński zgodził się na chwilowe „zaszumienie” i ukrycie w sztucznej mgle swej nieukończonej (jak zresztą wszystkie jego „inwestycje centralne”) budowli autorytaryzmu. W sprawie sądów i sędziów wybrał chwilową zmianę taktyki, bez zmiany strategii.

Głównym wykonawcą tego widowiska „światło i dźwięk” uczynił, jak zwykle, Mateusza Morawieckiego, który odpowiednich umiejętności nabył w globalnej bankowości (Chuck Norris wciskający Polakom niespłacalne kredyty, „ludzie są tacy głupi” i inne PR-owe osiągnięcia oraz refleksje Morawieckiego z czasów korporacyjnej młodości).

Za cichą i łatwą do wycofania zgodą Kaczyńskiego premier ogłosił zatem, że kształt Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego (a może nawet KRS) trzeba będzie zmienić, np. nowelizując odpowiednie ustawy.

Na tym poziomie swego komunikatu Morawiecki adresuje się do UE (do tamtejszych naiwnych, którzy chcą wierzyć, albo do cyników, którzy nie potrzebują wiary, ale potrzebują alibi). W tym samym komunikacie, a nawet w tym samym zdaniu, premier podkreślił jednak, że kształt Izby Dyscyplinarnej trzeba zmienić, aby skuteczniej karać polskich sędziów. W tej części adresując się do PiS-owskich mediów i pisowskich wyborców w kraju.

Reklama

Spryt dla idiotów, prostacki, że aż uszy bolą. Nie dlatego, że Morawiecki jest idiotą albo że wszyscy założeni przez niego adresaci tego przekazu są idiotami. Sam nadawca tego komunikatu jest raczej cynikiem. Z inteligencją cynika, na własne i domowe potrzebny osłoniętą „żołnierzami wyklętymi”, Narodowymi Siłami Zbrojnymi i całą resztą pseudopatriotycznej piany, która od wieków pozwala się w Polsce uwłaszczać, sprzedawać zaborcym i zwyczajnym lobbystom, wykonywać najostrzejsze biograficzne manewry cynikom zawiniętym w narodowy sztandar.

Idiotami nie są też wszyscy adresaci tego przekazu.

Oczywiście tych (z prostego ludu i z najwyższych kręgów inteligenckich), którzy chcą być manipulowani, którzy chcą wierzyć, że Kaczyński, Morawiecki i Duda obronili nas przed dyktaturą homoseksualistów, islamskich imigrantów, grupy Bilderberg… nic nigdy nie uchroni przed żadnym kłamstwem czy manipulacją. Tacy ludzie naprawdę „chcą wierzyć”, jak agent Mulder w swoich kosmitów.

Natomiast Agaton Koziński (ostatnio pracujący dla Eryka Mistewicza, który jak zwykle pracuje dla władzy), Rafał Woś, komentatorzy z Klubu Jagiellońskiego, Łukasz Mężyk z „300polityka.pl” i wielu, wielu innych „symetrystów” lewo- i prawoskrętnych – oni zdecydowanie nie są idiotami, ale po prostu mają już z nowym (liczącym sobie zaledwie 6 lat, ale jednak okrzepłym) systemem swoje interesy.

Morawieckiego będą chwalić jako umiarkowanego, pragmatycznego i nowoczesnego, bo sam Kaczyński dostarczył im Morawieckiego w tym celu. Podczas gdy Czarnka dostarczył Lisickiemu, Karnowskim, Sakiewiczowi, Rydzykowi… w celu całkiem innym,

czyli do prowadzenia wojny kulturowej za pomocą młota (to nie jest z mojej strony jakaś wulgarna próba obrażenia aktualnego ministra edukacji i nauki, ale daleka parafraza Fryderyka Nietzschego).

Pamiętam PRL na tyle dobrze, żeby sobie przypominać, że także wówczas jedni tolerowani przez władzę komentatorzy mieli swojego Rakowskiego i Tejchmę (to byli ówcześni „Morawieccy”), podczas kiedy inni mieli swojego Moczara i Olszowskiego (to byli ówcześni „Czarnkowie”). I wszystko świetnie działało – szczególnie kariery ówczesnych „symetrystów” – aż się rozleciało.

Morawiecki próbuje upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Stwierdzając, że „reforma sądownictwa” nie wyszła, chce obsłużyć (choćby na chwilę) Ursulę von der Leyen, a jednocześnie wskazuje swoim eleganckim paluszkiem na strasznego Ziobrę (bo to on firmował „reformę sądownictwa”, czyli zlecone mu przez Kaczyńskiego zniszczenie niezawisłych sądów).

Chwyt jest znów zbyt prostacki, by – na podobieństwo Agatona czy Mężyka – sławić umiarkowanie i geniusz Pana Premiera. Jednak nie estetyka czy inteligencja rozstrzygają o pozycji w obozie władzy, lecz siła.

Morawiecki akurat nie ma siły żadnej, poza użyczoną mu łaskawie i warunkowo siłą Kaczyńskiego. Zatem chodzi o siłę Kaczyńskiego i Ziobry.

Czy Kaczyński jest tak silny, a Ziobro tak słaby, żeby prezes PiS zdołał użyć lidera „Solidarnej Polski” jako zwyczajnego zderzaka? Żeby ofiarował go Unii, po czym sam dokończył zarzynanie sędziów, tym razem posługując się kimś w rodzaju Przyłębskiej, Piotrowicza, Czarnka, czyli jakimś kolejnym człowieczkiem całkowicie już od siebie uzależnionym, podczas gdy Ziobrę ożywiało jeszcze najbardziej choćby blade marzenie o choćby najbardziej ograniczonej, lecz jednak suwerenności wobec Kaczyńskiego?

Oprócz Morawieckiego w widowisku „światło i dźwięk” adresowanym do Unii oraz do krajowej klienteli PiS uaktywniła się nowa Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego. Ona nawet nie umie udawać, że jest niezawisłym sędzią (albo też, znając wewnętrzne porządki w obozie władzy, uważa, że nawet udawanie łączyłoby się z jakimś ryzykiem), więc publicznie mówi, że z zawieszeniem Izby Dyscyplinarnej czeka na decyzję premiera, prezydenta, może Kaczyńskiego. Wyznacza w ten sposób nowe ustrojowe standardy, sama chyba nawet tego nie dostrzegając.

Jaką jednak trwałą i niezmienną strategię Kaczyńskiego skrywają te zabiegi „zaszumiania” i produkowania sztucznej mgły?

Jej celem pozostaje zbudowanie trwałego autorytarnego ustroju, w którym władza wykonawcza, ustawodawcza, sądownicza, prokuratura, media, gospodarka… będą podporządkowane partii rządzącej i jej liderowi Jarosławowi Kaczyńskiemu. Z punktu widzenia wartości demokratycznych, liberalnych, wolnościowych… jest to zbrodnia. Drobne kłamstewka Morawieckiego i obsługujący te kłamstewka cynizm lewo- i prawoskrętnych „symetrystów” osłaniają tę ustrojową zbrodnię.

Do tego dochodzi zbrodnia geopolityczna. Aby zbudować swój „suwerenny” (cyt. za Putin, Łukaszenko, Orbán) autorytaryzm Kaczyński zgadza się na trwałe ochłodzenie stosunków z Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. Oznacza to odizolowanie Polski od wszystkich politycznych ośrodków liberalno-demokratycznego Zachodu. I zmarnowanie pracy, jaką wykonywały wszystkie ekipy rządzące Polską po 1989 roku.

Żeby nie mieć w Polsce żadnych niezależnych mediów, Kaczyński zdecydował o kontynuowaniu ataku (ustawowego, propagandowego) na TVN. Morawiecki znów usłużnie nadstawił grzbiet pod siodło swojego „Marszałka” i stwierdził, że prawo uderzające w TVN ma osłonić polskie media przed inwestycjami wrogich nam państw, na przykład Rosji i Chin.

Kolejne kłamstwo dla cyników i dla idiotów (ciekawe, kiedy Agaton Koziński się nim publicznie zachwyci), gdyż Discovery nie jest firmą chińską ani rosyjską, podczas gdy akurat interesy Putina – szczególnie te geopolityczne, polegające na odizolowaniu Polski od Zachodu i ulokowaniu nas ponownie w szarej buforowej strefie pomiędzy Zachodem i Rosją – mają się w Polsce rządzonej przez PiS coraz lepiej.

W międzyczasie jakiś lokalny geniusz (może sam Błaszczak, a może sam Bielan) doradził Kaczyńskiemu, że jak zaproponuje amerykańskiej zbrojeniówce 23 miliardy złotych za czołgi Abrams (świeżo po wydaniu paru miliardów na modernizację starych czołgów radzieckich, które jeszcze do wczoraj miały być pancerną pięścią nowej polskiej armii), to Amerykanie zamilkną w sprawie TVN-u. Taka transakcja udałaby się może za prezydentury Trumpa, za prezydentury Bidena Departament Stanu daje jednak do zrozumienia towarzyszom z PiS-u, że ta transakcja wiązana go nie interesuje.

Kaczyński nie chce się jednak wycofać.

Być może dlatego, że w sprawie TVN-u nie ma żadnego kozła ofiarnego, którego głowę można by wręczyć Joe Bidenowi, tak jak głowę Ziobry Kaczyński i Morawiecki chcą wręczyć Ursuli von der Leyen, aby zażegnać lub choćby odroczyć kryzys wokół Izby Dyscyplinarnej SN. Kaczyński mógłby się wycofać poświęcając Joannę Lichocką, braci Karnowskich albo Jarosława Sellina. To są jednak głowy, których w Waszyngtonie nikt nawet nie rozpozna.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Mateusz Morawiecki podczas unijnego szczytu w październiku 2019 roku, Fot. Flickr/KPRM/Krystian Maj, Public domain

Reklama