Równo dwa miesiące musieli czekać kibice Ekstraklasy na powrót ich ulubionej, choć tak często wyszydzanej ligi. Od piątku do poniedziałku wygłodniali fani mogli raczyć się słodko-gorzkimi daniami, które serwowali im gracze wszystkich szesnastu ekip Ekstraklasy, od Krakowa aż po Gdynię. Po inauguracji ligi mamy kilka ciekawych spostrzeżeń.

Co za gościnność!

To, że w naszej lidze wyniki są trudne do przewidzenia, wiadomo nie od wczoraj. Lider nie odprawia tu spadkowicza z bagażem kilku bramek, a faworyt do mistrzostwa nie ogrywa beniaminka gładko i na luzie. Wiadomo, że początek ligi bywa zaskakujący, także w zachodnich ligach. Jednak jest coś, co powinno teoretycznie stawiać zespoły w roli faworyta. To przewaga własnego stadionu. Mecz na murawie, na której zna się każdą kępkę, doping swoich kibiców… Ale nie w Ekstraklasie. We wszystkich meczach rozgrywanych w 1. kolejce, ani razu gospodarzom nie udało się wygrać. Co więcej – drużyny grające na własnych boiskach zdobyły ledwie 4 gole! Po jednym – Legia (przegrała), Wisła Płock, Piast Gliwice i Zagłębie Lubin (remisy). Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w 11. kolejce sezonu… 2012/13! Historia w ten weekend napisała się więc na naszych oczach.

Zadyszka pucharowiczów

W tygodniu poprzedzającym start ligi swoje spotkania w eliminacjach do europejskich pucharów grały Piast Gliwice, Legia Warszawa i Cracovia. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach – w lidze po pucharach skończyło się na remisach i, w przypadku warszawian, porażce. Trener Legii, Aleksandar Vuković, dał odpocząć kilku podstawowym graczom, m.in. Carlitosowi, Andre Martinsowi czy Dominikowi Nagyowi. Trudno przewidzieć, czy gdyby ci gracze rozpoczęli mecz z Pogonią w pierwszym składzie, wynik byłby lepszy. Efekt jest jednak taki, że zespół ze Szczecina wygrał przy Łazienkowskiej pierwszy raz od 36 lat!

Trenerzy Cracovii i Piasta – Michał Probierz i Waldemar Fornalik – również dokonali pewnych zmian w składach swoich zespołów, w porównaniu do spotkań w Europie. Choć były to tylko zmiany kosmetyczne, oba zespoły również nie potrafiły wygrać swoich meczów. Gliwiczanom punkty zabrał Lech, krakowianom – Zagłębie Lubin. Być może obie drużyny jeszcze nie otrząsnęły się po pucharowych traumach, a może po prostu trafiły na dobrze dysponowanych rywali.

Reklama

Młodzież nie odstaje

Nowy sezon, to także nowe przepisy. Tym najczęściej komentowanym był przepis o młodzieżowcu. Z jednej strony słychać było głosy, że konieczność obsadzenia jednej pozycji piłkarzem urodzonym w 1998 roku lub młodszym to coś nienaturalnego, co będzie zabijać rywalizację i zabierać miejsce w składzie po prostu lepszym zawodnikom. Z drugiej – że to krok w dobrą stronę, który spowoduje rozwój – zarówno polskiej, futbolowej młodzieży, a w konsekwencji całe ligi.
Co można powiedzieć po pierwszej kolejce? Nie było źle, a wręcz obiecująco. Być może trudne wejście do ligi zanotował np. 19-letni bramkarz Korony Kielce, Paweł Sokół (ale bramki nie puścił!), ale taki Bartosz Bida, 18-latek z Jagielloni Białystok, już po sześciu minutach od debiutu mógł cieszyć się z bramki. Bramkę na wagę remisu z Piastem zdobył też Paweł Tomczyk, obiecująco zaprezenował się w Legii Mateusz Praszelik. Oby tak dalej.

Frekwencja po japońsku…

…Czyli jako tako. Inaugurację sezonu 2019/20 obejrzało na stadionach ok. 60 000 kibiców. Z jednej strony – biorąc pod uwagę dwumiesięczny odpoczynek od Ekstraklasy – mogłoby być lepiej, choćby w Warszawie, Krakowie, czy Gliwicach, gdzie było zajętych miejsc było nieco ponad połowa. Z drugiej strony – wciąż mamy okres wakacyjny, a w klubach bardziej skupiano się na uzupełnieniu kadr, niż na kibicowskim marketingu. Nie można też zapomnieć o niekomfortowej sytuacji sympatyków Rakowa, który swoje mecze gra w Bełchatowie (na ich obiekcie w Częstochowie trwają prace budowlane) oraz ŁKS-u (stadion w budowie), którego mecz może oglądać ok 5000 widzów. I – co ważne dla łodzian – tylu kibiców zjawiło się na pierwszym meczu beniaminka.


Zdjęcie główne: Paweł Jędrusik, Fot. Archiwum prywatne

Reklama