“Piłsudski nienawidził demokracji, demokracja była dla niego takim systemem dla słabych. Kaczyński też nie wierzy w demokrację. Idealnym ustrojem jest dla niego dyktatura. I powoli jest, niestety, wprowadzana”. O tych, którzy niszczą demokrację, i o tych, którzy biernie na to patrzą – mówi wiadomo.co reżyser Przemysław Wojcieszek, autor głośnego spektaklu “Polska krew”.

Katarzyna Pilarska: Jesteś wkurzony? Tak na co dzień, czytając, oglądając, słuchając o tym, co się dzieje…
Przemysław Wojcieszek:
Wkurzenie jest piękne, ale jako obserwator, ktoś, kto przygląda się współczesności, rzeczywistości i temu, co się dzieje w Polsce, próbuję to też zrozumieć i zanalizować. Wszystko ma swoje przyczyny. Wierzę, że to się da jakoś zracjonalizować, tylko trzeba szukać w przeszłości. To, że w Polsce jest tak jak jest, to wynik pewnych, wydaje mi się, łatwych do prześledzenia procesów. Wkurza mnie wiele rzeczy, ale z drugiej strony sytuacja jest arcyciekawa i ogromnie inspirująca.

Co złego widzisz w PiS? Dzieli społeczeństwo, to na pewno…
Tyle że dzieli w pewien sposób nieświadomie, a jednocześnie da się to jakoś wytłumaczyć; to nie jest zupełnie abstrakcyjne i nielogiczne. Przez wiele wiele lat rządziła partia modernizacyjna, europejska, mocno progospodarcza i prorynkowa. I wydaje mi się, że w następstwie tego doszło do wyraźnego pogłębienia podziałów klasowych. Nasze społeczeństwo, a jesteśmy dość monokulturowi, wyraźnie się zróżnicowało. Jest duży podział: na tych, którzy sobie poradzili, i na tych, którym się to nie udało. Mimo że poziom życia wzrósł właściwie dla wszystkich, to czują się pozostawieni na bocznym torze. I PiS to wykorzystuje. Pytanie, na jak długo mu tego wystarczy i do czego to doprowadzi; czy da takie poparcie, które pozwoli wygrać kolejne wybory. Ja z jednej strony oczywiście jestem, nazwijmy to tak brzydko, inteligentem. Czy chcę czy nie chcę, to nim jestem. I większość moich znajomych to są inteligenci. Siedzimy sobie na Facebooku i poklepujemy się wzajemnie po plecach. A dobrze jest popatrzeć na to z boku, jaką stanowimy realną siłę w społeczeństwie, jakie mamy wpływy i jak na nas patrzą inni – ta druga połowa, która jest chyba więcej niż połową. Taka większość, która z nami nie sympatyzuje i nas niespecjalnie lubi za naszą arogancję – czując coś w rodzaju zazdrości, niechęci, zawiści. PiS to sprytnie wykorzystuje, ponieważ z jednej strony rozwija bardzo hojnie różne programy socjalne – daje pieniądze na dzieci, podnosi płacę minimalną, zręcznie wykorzystało też temat imigrantów, tzn. kompletnie go zamknęło i rozwiało strach przed ludźmi, którzy mogą przyjechać do Polski i narobić nam kłopotów. A z drugiej strony w sposób bardzo zdecydowany prowadzi swoją politykę, czyli tak naprawdę wymienia elity, gniecie inteligencję. Właśnie taką liberalną inteligencję, która sobie znalazła dobre miejsce za czasów poprzednich rządów. Dotyczy to też środowisk artystycznych, które są w tej chwili pod dużą presją.

Na niedawnym Kongresie Kultury na jednej z dyskusji wstał chłopak i zaczął hejtować zgromadzonych. I wszyscy ci inteligenci zmienili nagle temat, zaczęli gadać o nim i jak go przekonać do sprawy. To bardzo szlachetne, ale i śmieszne. Wybacz, ale ja bym go wypierdolił stamtąd na zbity pysk. Nie dyskutuje się z faszystami. Nie dyskutuje się w warunkach wojny kulturowej. Bo druga strona ideologicznego sporu nie chce dyskutować. Chce narzucić nam swoje wartości i swój sposób myślenia. I nie spocznie dopóki nas nie zniszczy.

No właśnie, bohaterka spektaklu “Polska krew” nie może wydać książki, bo cofnięto jej grant, bohater nie dostanie pracy w teatrze, bo zmienił się jego dyrektor. I chyba zawsze na widowni jest ktoś, kto to odczuł sam, kogo to dotyczy.
Z jednej strony to przedstawienie takiej sytuacji, która rzeczywiście ma miejsce, z drugiej to też lekka kpina z tych bohaterów. No bo jak dziewczyna mówi, że nie może wydać książki, bo jej obcięli dotację, to jest to postawa bardzo wygodna, w której wszystko zawiera się w pieniądzach, które krążą w systemie, w tym rozdawnictwie publicznej kasy przez zaprzyjaźnione instytucje. I jak tych pieniędzy nie ma, a obecnie nie ma, jest ich dużo mniej, to nagle zaczyna się wielka inteligencka drama. Ja też jestem w takiej sytuacji, mnie też różne instytucje przestały dawać kasę. Zrobiłem, jak wiesz, ten tekst w teatrze, który groszem nie śmierdzi, co zresztą było widać, bo scenografia to są dwa fotele i wykładzina ze szkoły tańca. Ale tak powinien wyglądać teatr polityczny, moim zdaniem. Tekst, młodzi aktorzy i rekwizyty ze śmietnika. Punk rock. Rzeczywiście znaleźliśmy się w zupełnie nowej sytuacji. Osobiście mam bardzo krytyczne zdanie na temat tego, jak się zachowują właśnie w tej sytuacji ludzie ze środowisk artystycznych – a znam i filmowców, i ludzi teatru. Ludzie teatru zachowują się jeszcze dosyć przyzwoicie, niektórzy. Choćby Janda, która nawoływała do udziału w strajku kobiet i zamknęła tego dnia teatr. I to było szlachetne, bo ona dużo ryzykuje. Na przykład tym, że część widowni się od niej odwróci, a utrzymuje się głównie z biletów. Jej widownia nie jest tak bardzo liberalna – to są w większości kobiety, często już nieaktywne zawodowo, nie młode z dużych miast, tylko starsze. I ona pewnie na tym ucierpi, więc to piękne, że robi to, co robi. Bardzo ją za to szanuję. Natomiast rzeczywiście dochodzi do sytuacji mocno konformistycznych: ludzie milczą albo mówią jedno na Facebooku, a oficjalnie robią filmy, nie wiem, o Zawiszy Czarnym, o legionistach albo cichociemnych. Te postawy są bardzo różne, z przewagą takich, które zakładają, że albo będzie się milczeć, albo będzie się tylko w prywatnym gronie mówić “nie”, natomiast oficjalnie zachowuje się milczenie czy wręcz bierze się udział w tym, co proponuje władza.

Reklama
zdjęcie ze spektaklu "Polska krew"
Fot. Teatr TrzyRzecze, https://www.facebook.com/Trzyrzecze/?fref=ts

Ludzie są teraz bardzo podzieleni i tak też są podzieleni bohaterowie spektaklu. Choć oni – co mniej typowe – próbują rozmawiać.
Nie wiem, czy to się kończy rozmową, bo w końcu ta dwójka hipsterów jest po prostu wręcz ujeżdżana przez tę dziewczynę z ONR-u i jej chłopaka PiS-owca. Chciałem, żeby to było mocne, przerysowane, żeby było rodzajem groteski. A jednocześnie, myślę, oddaje obecny stan rzeczy. Robiliśmy spektakl w specyficznym miejscu, w którym aktorzy, żeby było ich słychać, niemal krzyczą. I w którymś momencie zaczęło nam to pasować, że to musi być takie dosadne, mocne. Oni rozmawiają, ale nie są w stanie się dogadać. No bo gdzie jest płaszczyzna porozumienia? Oni są kompletnie z innych planet. To jest zresztą takie inteligenckie złudzenie: musimy usiąść i się dogadać, wszystko jest do dogadania. Na niedawnym Kongresie Kultury na jednej z dyskusji wstał chłopak i zaczął hejtować zgromadzonych. I wszyscy ci inteligenci zmienili nagle temat, zaczęli gadać o nim i jak go przekonać do sprawy. To bardzo szlachetne, ale i śmieszne. Wybacz, ale ja bym go wypierdolił stamtąd na zbity pysk. Nie dyskutuje się z faszystami. Nie dyskutuje się w warunkach wojny kulturowej. Bo druga strona ideologicznego sporu nie chce dyskutować. Chce narzucić nam swoje wartości i swój sposób myślenia. I nie spocznie dopóki nas nie zniszczy. To strona, która przez wiele lat była zepchnięta na margines. Wypracowała spójny program polityczno-społeczny i teraz go realizuje. Do tego garściami bierze z autorytarnej przeszłości Polski, wręcz się tym szczyci. Jednym z punktów ich programu jest całkowite zniszczenie dotychczasowych elit kulturalnych. Nie wiem o czym tu dyskutować. Trzeba tych ludzi przegłosować i promować własny model kulturowy.

Jest duży podział: na tych, którzy sobie poradzili, i na tych, którym się to nie udało. Mimo że poziom życia wzrósł właściwie dla wszystkich, to czują się pozostawieni na bocznym torze. I PiS to wykorzystuje.

Twoja sztuka też napotkała na te nowe wartości. W Legnicy przed teatrem stoi ONR, “Polskiej krwi” nikt nie chciał wystawić. Co ci mówili, mówiąc “nie”?
Nie ubolewam specjalnie nad tym, ale to też temat, który jest złożony, dlatego że z jednej strony masz konformistów w środowisku, którzy wystawiają po prostu “Pinokia” i nie robią niczego innego, albo wystawiają Moliera i udają, że to jest na temat współczesnej Polski. Z drugiej strony jest środowisko wysokoartystyczne, teatralne, które robi wielką sztukę i chodzi z nosem zadartym do góry. Wydaje mi się, że w tym jest wiele koniunkturalizmu, że robimy coś, co nie ma nic wspólnego z Polską, a udajemy, że to jest na ten temat. Myślę, że trzeba sobie powiedzieć wprost: jeśli robimy eskapistyczną sztukę, to jest to po prostu eskapistyczna sztuka i koniec. Na teksty traktujące o współczesności nie ma miejsca, więc często jest odmowa wprost, kiedy ludzie mówią: “Stary, to po prostu jest zbyt bieżące, zbyt interwencyjne, to się może szybko zestarzeć”. Osobiście wierzę, że do tego jest teatr. Do szybkiego zapisu rzeczywistości, to idealne medium do takich rzeczy. Bo żeby robić teatr, to tak naprawdę wystarczy kawałek podłogi i dwa fotele, zwłaszcza że w moim spektaklu nie ma nic poza tekstem, aktorami, no i didżejką, która gra muzykę na żywo. Okazało się, że jedynym miejscem, które było gotowe to wziąć od razu i zacząć próby, było TrzyRzecze, czyli zadłużony, ledwie trzymający się powierzchni lewicowy teatr z Białegostoku, który wyemigrował do Warszawy i przejął budynek kina Tęcza. Wydaje mi się, że jeśli czegoś się chce i widzimy w tym jakąś wartość i wagę, to należy napieprzać i nie ma co się za bardzo na nikogo oglądać. Bardzo się cieszę, że to zrobiliśmy.

Podobno ktoś wprost ci powiedział, że nie zaryzykuje tym spektaklem.
No tak, ale nie mogę ci powiedzieć, kto.

Nie pytam, kto, chodzi o sam fakt.
Środowisko jest małe, wszyscy się znamy i, wiesz, za rok czy dwa lata będę potrzebował pomocy tej osoby. Ale też nie mogę ludzi zmuszać. Jeżeli ktoś czuje, że ten tekst, który ja proponuję, obciąży mu teatr, to znaczy zagrozi jego funkcjonowaniu – a duży teatr jest na ogół potężną instytucją – to ja mu nie mogę kazać ryzykować. Zrobiliśmy wiosną w Legnicy “Hymn narodowy”, też bardzo mocny spektakl. I oni mają do tej pory kłopoty, różne, trochę z tym spektaklem, trochę z tym, że Jacek Głomb, dyrektor Teatru w Legnicy, jest aktywistą KOD-u. To jest w sumie dosyć przerażające, dlatego że tam pracuje 80 osób i o ile jeszcze aktorzy za mnie zginą, dyrektor za mnie zginie, i może ktoś jeszcze, to tak naprawdę trudno wymagać od ludzi, którzy pracują tam w warsztatach, przygotowują scenografię, są księgowymi, pracują w obsłudze widowni, że oni też zginą za Wojcieszka. I ja też tego nie chcę. Tym bardziej cieszę się, że to zrobiłem, bo naprawdę bardzo ciężko jest wystawić w tej chwili w Polsce polityczny tekst; to jest praktycznie niemożliwe. Jestem umówiony z kolejnymi dwoma teatrami, ale to są teksty czysto społeczne. Reżyseruję dwa teksty o sytuacji robotników, najczęściej w strefach przemysłowych, jakich jest kilkanaście w Polsce. Opowiadam o wyzysku, o pewnych mechanizmach, gdzie bardzo niewiele wystarczy, żeby kogoś zniszczyć fizycznie i psychicznie, i nie ma to żadnych konsekwencji, nikogo to nie obchodzi. Na tym najniższym poziomie nie ma żadnej solidarności społecznej. Nie ma też żadnej ideologii, która pomogłaby ją budować. Dwie rzeczy idą tu ze sobą w parze i to jest bardzo ciekawe: kapitalistyczny wyzysk i polska tradycja folwarczna, z brakiem szacunku i współpracy. Pierwszy z tych tekstów realizuję w Wałbrzychu. Nie widzę w tej chwili żadnego odważnego teatru w Warszawie. Piszę właśnie kolejny polityczny tekst. Nosi tytuł “Czystka”. Porównuję sytuację w Turcji po puczu wojskowym w lipcu do tego, co się dzieje w tej chwili w Polsce. Pokazuję podobieństwa, to że pewne mechanizmy polityczne są zbieżne i mogą doprowadzić do podobnych represji. Ale nikt tego nie chce, wiem, że jest opór, bo to jest po prostu narażenie się na utratę dotacji. Jeżeli spektakl teatralny w sposób nawet zawoalowany, ale jednak atakuje dosyć wyraźnie pewien klimat społeczno-polityczny w Polsce i stojącą za nim partię – tak jak “Polska krew” – to jest to dla teatru, szczególnie utrzymywanego z publicznych pieniędzy, bardzo niewygodne. Już nawet nie mówię o kinie, które w stu procentach jest utrzymywane przez jedną instytucję, podporządkowaną w tej chwili PiS-owi. To są same kłopoty. Wyobraź sobie, że przychodzę do kogoś z tekstem i mówię mu: “Wpierdolę cię w kłopoty”. Naprawdę ktoś musi mnie bardzo lubić albo bardzo chcieć, żeby się tego podjąć. Myślę, że zrobię po prostu kolejny tekst w offie. Pewnie w Warszawie, ponieważ jest to jedyna szansa, żeby to się w minimalnym stopniu zwróciło finansowo.

Piszę właśnie kolejny polityczny tekst. Nosi tytuł “Czystka”. Porównuję sytuację w Turcji po puczu wojskowym w lipcu do tego, co się dzieje w tej chwili w Polsce. Pokazuję podobieństwa, to. że pewne mechanizmy polityczne są zbieżne i mogą doprowadzić do podobnych represji. Ale nikt tego nie chce, wiem, że jest opór, bo to jest po prostu narażenie się na utratę dotacji.

A chodzisz na marsze, robisz transparenty? Czy walczysz w teatrze?
Byłem na kilku, nawet przemawiałem. Ale jestem kiepskim oratorem. Byłem na marszu KOD-u w Legnicy, byłem na obronie Teatru Polskiego we Wrocławiu. Akurat to przeżyłem bardzo mocno, bo bardzo wielu ludzi, których bardzo lubię i których znam od lat, pracowało w tym teatrze i mimo że nie reżyserowałem tam od wielu lat, to jednak to wszystko bardzo mnie zabolało. Uważam, że ta sprawa jest absolutnie skandaliczna i ze swojej strony robię wszystko, aby nie zapomniano o tym, że cały czas niszczony jest, w sposób bezprecedensowy, jeden z największych teatrów w Polsce. Myślę, że trzeba chodzić na marsze, tylko że to jest tak naprawdę rozgrzewka do tego, żeby w końcu pójść za trzy lata i wrzucić kartę do głosowania z krzyżykiem w odpowiednim miejscu. Do tego czasu trzeba się aktywizować, najlepiej w realu, czyli wyjść sobie w dobrych butach i pochodzić, pokrzyczeć. To jednak nie zmienia faktu, że musimy zacząć chodzić na wybory, dopiero wtedy coś się zmieni.

14292437_1106676212733856_7467393948674859618_n
Fot. Teatr TrzyRzecze, https://www.facebook.com/Trzyrzecze/?fref=ts

Pytam o to dlatego, że jednak mocno się naśmiewasz z tego robienia transparentów, skakania i pokrzykiwania jako metod walki.
No tak, wyśmiewam. W tym spektaklu wyśmiewam wszystkich. Zresztą znam przypadki kolegów, którzy chodzili na te marsze brać telefony od dawnych narzeczonych.

Tak jest w spektaklu.
Ale to jest fakt. Jestem ciekaw, jak się ta sytuacja rozwinie. Boję się, że w złym kierunku. To cały czas tak wygląda, jakbyśmy traktowali to bardzo lajtowo. Możemy w tym brać udział, możemy nie brać udziału. Chodzimy spotykać znajomych, lansować się, zrobić sobie fajne zdjęcia na fejsa, a takie z marszów zawsze mają najwięcej lajków; marsze są cholernie lajkogenne. Wszyscy moi znajomi mają takie zdjęcia, wyglądają na nich wspaniale i mają po dwieście lajków. Do tego dochodzą typowe dla nas wahania nastrojów związane z tym, że jest to dla nas coś nowego i chwilowego: jak na protest kobiet przychodzą tłumy, wpadamy w euforię, jak na protest ludzi kultury nikt nie przychodzi, wpadamy w czarną rozpacz. Dwadzieścia siedem lat względnego spokoju potwornie nas zinfantylizowało, nie przychodzi nam w ogóle do głowy, że praca organiczna, praca od podstaw to są w zasadzie same klęski, przynajmniej przez dłuższy czas. Dobrą stroną jest to, że zaczynamy się budzić. Pisząc teraz tekst o Turcji, byłem kilka razy w Berlinie i rozmawiałem z młodymi Turkami, którzy właśnie uciekli z kraju po puczu. W tej chwili trwa tam stan wyjątkowy i wielu ludzi nie chce wracać, przynajmniej przez najbliższe parę miesięcy, dopóki sytuacja się nie uspokoi. Dla mnie uderzające było to, że ci wszyscy ludzie, często bardzo młodzi, dwudziestoparoletni, mają jasno określone poglądy polityczne. Niekoniecznie są skrajnie lewicowi, często mają konserwatywne poglądy, ale nie zgadzają się z represjami, które de facto znoszą demokrację, a na jej miejscu instalują dyktaturę z demokratyczną fasadą. Tu widzę analogie z tym, co dzieje się w Polsce. Ciekawe, że oni wszyscy mają bardzo dobre rozeznanie, własną opinię na temat tego, co się dzieje. To ludzie, którzy nie są zawodowymi politykami czy działaczami. Trochę jak my za komuny, kiedy znaliśmy się wszyscy bardzo dobrze na geopolityce i byliśmy w stanie o tym gadać. Jest takie wyświechtane powiedzenie, że jak się nie interesujesz polityką, to polityka zainteresuje się tobą. Wydaje mi się, że coś takiego stało się w Polsce, że to nas zaskoczyło, że żyliśmy w uśpieniu, rozleniwiliśmy się, i nagle okazało się, że musimy się jasno określić. To będzie coraz mocniejsze, coraz bardziej wyraziste. Musimy się określić: czy dajemy dupy, czy próbujemy się w tym odnaleźć i wypracować własną taktykę sprzeciwu. Fakt, że rozmawiamy dla portalu, który zakładacie jako “wyklęci dziennikarze”, jest bardzo pozytywny. Myślę, że to jest zajebiste. To jest właśnie praca od podstaw ze świadomością, że czeka nas bardzo długa droga.

Jest takie wyświechtane powiedzenie, że jak się nie interesujesz polityką, to polityka zainteresuje się tobą. Wydaje mi się, że coś takiego stało się w Polsce, że to nas zaskoczyło, że żyliśmy w uśpieniu, rozleniwiliśmy się, i nagle okazało się, że musimy się jasno określić.

Często teraz mówimy o młodych: “My tacy nie byliśmy”. A to oni w dużej mierze wybrali PiS i popierają nacjonalistyczne ruchy, choć wydawałoby się, że jak żadne inne pokolenie powinni doceniać Unię, strefę Schengen, otwarty świat z jego różnorodnością.
Cóż, ja po trzydziestce przebujałem swoje lata, robiąc abstrakcyjne filmy o dupie Maryni.

Wtedy można było, wydawało nam się, że ten spokój już będzie zawsze.
No tak. Środowiska artystyczne złapały pewien rodzaj gnuśności. I w sumie, o ile to się nie skończy jakąś atomową hekatombą, ma to swoje dobre strony, bo nagle wszyscy się obudzili i zaczęli patrzeć poza granicę swojego pępka. Doszło do sytuacji, w której moi koledzy i ich profesorowie ze szkoły filmowej czy teatralnej byli w komisjach rozdających granty, rozdawali nagrody na festiwalach, i wszyscy byli elegancko ustawieni z każdej strony. Każdy wiedział, że robi coś, co zostanie pochwalone. Inni koledzy byli krytykami filmowymi albo teatralnymi. To było przyjemne i bardzo komfortowe. Robisz piętnastominutowy spektakl teatralny i dostajesz na to dotację, a potem twój kolega chwali cię w ogólnokrajowym dzienniku – teatr w Polsce stoi na takiej patologii. Tymczasem sztuka rozwija się najlepiej w warunkach presji i ciśnienia. Wszyscy byliśmy z siebie zadowoleni, wiedzieliśmy, że zarobimy w tym roku tyle i tyle pieniędzy, składaliśmy projekty w różnych miejscach i wiedzieliśmy, że na każdy z tych projektów coś tam dostaniemy. W tej chwili to się zmieniło. Trzeba jasno powiedzieć, po której stronie się jest. Żeby coś zyskać, trzeba ryzykować, trzeba być gotowym na zapłacenie za to wymiernej ceny. Najlepsze rzeczy powstają, gdy dostajesz po dupie. W tym sensie wydaje mi się, że artystycznie to będzie płodny okres, choć gorzej z naszymi wycieczkami zagranicznymi, nowymi telewizorami i kolekcjami płyt winylowych. Ale powiem ci, że od roku, mimo że PiS-owski PISF nie daje mi już pieniędzy, a większość teatrów nie chce patrzeć na moje teksty, mam dużo energii. Żyję w tej chwili od fuksa do fuksa, wyciągam kasę, skąd się da, a jak tylko ktoś chce mi pomóc, to biegnę do tych pieniędzy, bo też muszę płacić rachunki. Natomiast po raz pierwszy od wielu lat mam poczucie, że robię coś, co ma wymiar społeczny i co nie jest skierowane wyłącznie do tego czy innego artystycznego getta. Zrobiłem w tym roku dwa spektakle, pracuję nad trzecim. Oczywiście, że myślę o tym, jak zapłacić za prąd, wodę i samochód, ale są też inne wartości, dużo bardziej istotne dla mojej samooceny.

Żyję w tej chwili od fuksa do fuksa, wyciągam kasę, skąd się da, a jak tylko ktoś chce mi pomóc, to biegnę do tych pieniędzy, bo też muszę płacić rachunki. Natomiast po raz pierwszy od wielu lat mam poczucie, że robię coś, co ma wymiar społeczny i co nie jest skierowane wyłącznie do tego czy innego artystycznego getta.

Staliśmy się opozycją mimo woli. Ty jesteś opozycyjnym artystą, ja opozycyjną dziennikarką, nie da się dziś funkcjonować bez wyboru. A nikt z nas nie miał tego w planach.
No właśnie, to jest nawet zabawne. Kiedyś ze znajomą gadałem o tym, że staliśmy się trochę jak postaci z Kundery. Nagle podpisujemy jakiś list przeciwko czemuś, coś w sumie bez znaczenia, co jest nawet chujowo zredagowane, po czym tracimy pracę, mieszkanie, musimy gdzieś wyjechać. I tak się stało. Zrobiłem spektakl w Legnicy, który okazał się być spektaklem opozycyjnym, zdjęto program telewizyjny na jego temat. I nagle jestem w opozycji, mimo że dosyć niemiłosiernie nabijałem się w tamtym czasie z tych wszystkich demonstracji KOD-u, bo wydawało mi się, że to rozrywka dla starszych pań i panów. Inna sprawa, że ja nie cierpię takiej – nie znam lepszego i bardziej kulturalnego określenia – inteligenckiej samojebki. Tego, że jesteśmy we własnym gronie, gadamy o tych samych książkach, tych samych filmach, i że tak się wszyscy wzajemnie głaszczemy. Nie cierpię tego, bo wydaje mi się, że to jest zabójcze dla trzeźwego osądu sytuacji. Ale rzeczywiście obudziłem się w nowej roli, która jest dla mnie zaskakująca. Tak jak przez wiele lat nie miałem niemal żadnego kontaktu ze swoją widownią, tak teraz nagle ludzie do mnie piszą: “Stary, to było fajne”, albo: “To było chujowe, ale z jakiegoś powodu na tyle mnie wkurwiło, że do ciebie piszę”. I to jest wspaniałe.

Wiem, że szukałeś odpowiedzi na pytanie, dlaczego znów kwitnie nacjonalizm, dlaczego wrócił z taką mocą. No i – dlaczego?
Czytam na ten temat wiele różnych opinii i rzeczywiście myślę, że tożsamość jest i zawsze będzie dla nas ważniejsza niż dobrobyt, powodzenie materialne. Niestety, dyskurs wolnościowy bardzo często zakrzykuje u nas skrajna lewica, dla której takie pojęcia jak patriotyzm czy tradycja nic nie znaczą, a to jest na dłuższą metę samobójcze. Dwa lata temu strona liberalno-lewicowa czy inteligencka nagle się obudziła, bo okazało się, że organizowany przez faszystów Marsz Niepodległości stał się imprezą masową. Chodzą tam rodziny z dziećmi. Strona lewicowa, która wolała krzewić wartości piknikami z orłem z czekolady i podobnymi kretynizmami, zobaczyła nagle, że jak dzieciak biega po podwórku i kopie piłkę, to nie ma na koszulce napisów “tolerancja”, “demokracja” czy “równe szanse dla wszystkich”, ale Messiego albo napis “FC Barcelona”. Jeśli odpuszczamy sferę symboliczną, rotmistrza Pileckiego, nie mamy własnych autorytetów, nie kreujemy ich, to tak to się kończy. Wszyscy potrzebujemy prostych symboli, łączenia czyjejś twarzy z jakąś wartością. To jest naturalne. Ja mam na swojej szafce widokówki z Mickiewiczem i Wincentym Witosem, codziennie patrzę na ich twarze i wiem, gdzie przynależę. Ktoś inny ma papieża i Dmowskiego. Sfera symboliczna, tożsamościowa jest absolutnie najważniejsza. Wszyscy staramy się szukać w kulturze ważnych dla nas wzorców, postaci, które reprezentują coś, w co sami wierzymy. Nie możemy żyć, oglądając wyłącznie importowane seriale, albo podniecając się tym, kto zdobędzie Oscary. Wciskanie tej globalnej papki daje efekt przeciwny, rodzi bunt. Każdy z nas potrzebuje dookreślenia swojej tożsamości, backgroundu kulturowego, który będzie wsparciem i busolą. Myślę, że strona liberalno-lewicowa czy wolnościowa totalnie to zaniedbała. Patriotyzm był kojarzony z czymś ckliwym, był retro, dlatego przyjęła to ta druga strona. A ja czuję się patriotą, jestem dumny ze swojej polskości, nie mam żadnego problemu z takimi deklaracjami, a do tego nie jestem prawicowcem. Pamiętam, jak robiliśmy “Hymn narodowy”. Mieliśmy spotkania z politykami różnych partii w trakcie prób do spektaklu, bo chcieliśmy posłuchać, co oni mają do powiedzenia na temat sytuacji w Polsce. Byliśmy ciekawi ich interpretacji tych wydarzeń, zadawaliśmy im bardzo podobne pytania typu: “Jakie pani/pan ma autorytety?”. I przyszedł chłopak z partii Razem. Męczył się, nie był w stanie przez 15 minut podać żadnego nazwiska. W końcu powiedział, że dla niego autorytetem jest Tadeusz Kowalik, ekonomista z lat 90., który jako pierwszy postawił się Balcerowiczowi. Zajęło mu to naprawdę sporo czasu i mocno się spocił. A potem wszedł chłopak z PiS-u, dziewiętnastoletni, taki trochę robot, wyglądał jakby wyszedł z sekty, tak miał sprany mózg, i powiedział cztery nazwiska, od razu. On się nad tym nie zastanawiał przez sekundę. Powiedział: Roman Dmowski, Józef Piłsudski, Jan Paweł II i Jarosław Kaczyński. I w tym momencie miałem dla niego naprawdę sporo sympatii. Mnie też wkurwiają młodzi ludzie, którzy chodzą w koszulkach z szarym wilkiem; uważam, że to jest po prostu głupie, bo zwykle nie mają żadnej wiedzy historycznej i ulegają modzie na szowinizm. Ale rozumiem ten mechanizm. Kiedy się to odpuszcza, nie kreuje się pozytywnych wzorców, uważa się, że patriotyzm i pozytywne myślenie o kraju są passé, no to nie ma próżni, ktoś to wykorzysta do swoich celów.

Jak dzieciak biega po podwórku i kopie piłkę, to nie ma na koszulce napisów “tolerancja”, “demokracja” czy “równe szanse dla wszystkich”, ale Messiego albo napis “FC Barcelona”.

Ciekawa jest też konkluzja, że dresy nie chcą siedzieć na ławce, że chcą o coś walczyć. Wybrali walkę o “wolną Polskę”. Mnie jednak cały czas zastanawia, co jest dla nich tym zniewoleniem. Gdzie jest wróg?
Trwa walka klasowa między klasą średnią, w tym liberalną inteligencją, a resztą społeczeństwa. Walka ekonomiczna, ale także ideologiczna. Jeżeli liberalna inteligencja jako dogmat przyjmuje to, że musimy akceptować i wpuścić do Polski uchodźców – a czytam na wielu lewicowych portalach, że to samo dobro i że będą wynikały z tego wielkie korzyści dla Polski – a potem ludzie oglądają w telewizji 140. zabitych we francuskiej sali koncertowej, to ten dysonans między realizmem a myśleniem życzeniowym natychmiast ktoś cynicznie wykorzysta. Tak samo było z gospodarką neoliberalną. Przez lata wciskano ludziom, że to samo dobro, a tymczasem każdy głupi widzi rosnące nierówności. Niestety, lewicowa inteligencja jest bardzo dogmatyczna i wciąż niezdolna do rozmowy z tzw. klasami ludowymi. A ludzie nie są głupi, zwłaszcza że teraz informacja ma inny obieg. Kiedyś wszyscy czytali “Gazetę Wyborczą”, inteligent redagował informacje dla mas, i to było jedyne źródło rzetelnej informacji. W tej chwili źródeł informacji są setki, ludzie sobie wybierają to, w co chcą wierzyć. No i proste recepty zawsze wygrywają. Kilka dni temu miałem ciekawą sytuację. Mam blisko siebie sklep spożywczy, jestem niewolnikiem tego dyskontu, bo to jedyny sklep w okolicy, a siedzę na wsi i piszę. Chodzę tam czasem nawet trzy raz dziennie, znam całą obsługę. To są bardzo młode dziewczyny, które pracują tam w złych warunkach, po 12 godzin za bardzo niskie stawki, a jednocześnie są inteligentne i rozmowne. Każda ma tatuaże, słuchają muzyki z dobrych niemieckich klubów, fajnie się z nimi gada. Czasami zagaduję je, co myślą o tym czy owym. I one generalnie mają na to, jak to się mówi w ich języku, wyjebane. Nie interesują się polityką, o czarnym proteście np. – inaczej niż moi znajomi na Facebooku – w ogóle nie słyszały. Żyjemy w zupełnie osobnych światach. Wydaje mi się, że dopóki nie nauczymy się ze sobą rozmawiać, nie dojdzie do jakiegoś sojuszu międzyklasowego, a takie się przecież zdarzały w historii Polski, dopóty się nie dogadamy. Dopóki te dziewczyny z dyskontu, a tak naprawdę one i ich rodziny to są trzy czwarte społeczeństwa, nie zobaczą pewnego sensu w naszej wspólnej walce, będziemy przegrywać non stop, tak jak przegrywamy od dziewięciu miesięcy manipulowani przez nacjonalistów.

Nie interesują się polityką, o czarnym proteście np. – inaczej niż moi znajomi na Facebooku – w ogóle nie słyszały. Żyjemy w zupełnie osobnych światach. Wydaje mi się, że dopóki nie nauczymy się ze sobą rozmawiać, nie dojdzie do jakiegoś sojuszu międzyklasowego, a takie się przecież zdarzały w historii Polski, dopóty się nie dogadamy.

To jeszcze dwa zdania o historii. Często teraz słyszymy o Piłsudskim, więc i w spektaklu zwracasz na niego uwagę. Bohaterowie dużo mówią o nim i o sanacji, wytykają wady tamtych czasów i, co gorsza, wskazują wyraźne podobieństwa do tego, co dzieje się teraz.
Dobrze, że o tym wspominasz, bo mało kto zwraca na to uwagę. Polacy raczej nie znają swojej własnej historii lub znają ją powierzchownie. Sporo czytałem o sanacji. Obecna władza lubi się tytułować neosanacją. Jarosław Kaczyński pozuje na Piłsudskiego, czyli twardego wodza wszystkich Polaków. Natomiast przeszłość jest dużo bardziej złożona niż chcielibyśmy o tym pamiętać. Podziały klasowe w latach 30. były bardzo mocne. Piłsudski był nie tylko wrogiem endecji, nie tylko był bardzo sprawnym i brutalnym dyktatorem, ale też mocno zwalczał chłopów, czyli klasę, z której pochodzę. Przez cały okres lat 30. trwała nieprzerwana wojna między Piłsudczykami a środowiskami chłopskimi, które były atakowane w sposób frontalny – przez więzienie, wygnanie ich przywódców, bardzo brutalne pacyfikowanie strajków chłopskich. A wieś żyła wówczas w skrajnej nędzy. Historia ruchu ludowego z lat 30. to jest dla mnie świętość. Piłsudski jest jednak obrotowy w tym spektaklu. Jest przywołany jako brutalny dyktator, ale także ktoś, kto jednocześnie tolerował i był protekcjonalny wobec mniejszości żydowskiej. To akurat mi się podobało, że za życia dbał o to, by nie było państwowego antysemityzmu. W spektaklu to właśnie Żydówka podziwia Piłsudskiego i w końcu się w nim zakochuje tak bardzo, że stwierdza, iż najlepszą opcją dla niej jest romans z młodym PiS-owcem. Po prostu budowanie wielokulturowej Rzeczypospolitej z PiS-owcem pod bokiem wydało nam się dobrym żartem. Żadna z tych postaci nie jest jednoznaczna. Przywołuję tam zdarzenia historyczne, które mocno przekładają się na to, co dzieje się dziś w Polsce. Piłsudski gardził polską mentalnością, uważał, że jest ona niekompatybilna z demokracją. Uważał zresztą, że demokracja jest systemem dla słabych, wierzył w dyktaturę. Wydaje mi się, że Kaczyński mocno się na nim wzoruje, wprost czerpie ideowe wzorce.

Michael Moore napisał ostatnio, że jeśli oglądasz debatę Clinton-Trump, a potem wstajesz i idziesz zrobić sobie herbatę, to znaczy, że Trump wygrał. Jeśli chcesz, żeby było inaczej, zacznij natychmiast działać. Dotyczy to także Polski. Jeżeli dziś tolerujemy demontaż tej czy innej instytucji demokratycznej, to czy do nas potem będą strzelać, będzie drugorzędne.

Grzmisz w swoim spektaklu, że będzie wojna, że będą strzelać, że będzie źle. Mamy się bać?
Jestem pesymistą. Myślę, że będzie wojna. Wszystko na to wskazuje. Jak nie mogę spać, to siedzę w internecie i czytam katastroficzne artykuły o tym, że mamy w tej chwili rok 1934. Myślę, że wiele zależy od sytuacji na świecie. Jeżeli ten idiota Trump zostanie prezydentem Ameryki i wycofa się z Europy, to będziemy mieli stan wyjątkowy. Unia Europejska jest dużo słabsza niż była przed Brexitem, do tego rozwalają ją od wewnątrz Orbán z Kaczyńskim. Jest ryzyko, że przerodzi się ona w sojusz kilku czy kilkunastu najsilniejszych państw na Zachodzie, a my będziemy – tak jak Węgry – dryfować gdzieś na obrzeżach. Wtedy ludzie pokroju Kaczyńskiego będą mieli wolną rękę i będą robili to, co im się podoba. Trochę straszę, ale dobrze jest uświadomić sobie, że to nie jest zabawa. Że to się może skończyć źle. Trzeba być aktywnym. Michael Moore napisał ostatnio, że jeśli oglądasz debatę Clinton-Trump, a potem wstajesz i idziesz zrobić sobie herbatę, to znaczy, że Trump wygrał. Jeśli chcesz, żeby było inaczej, zacznij natychmiast działać. Dotyczy to także Polski. Jeżeli dziś tolerujemy demontaż tej czy innej instytucji demokratycznej, to czy do nas potem będą strzelać, będzie drugorzędne. Boję się, że właśnie teraz zachodzą bardzo niebezpieczne procesy, które wiodą nas wprost do dyktatury, czego lekceważonym objawem jest na przykład to, że Macierewicz buduje prywatną armię złożoną z nacjonalistów. To jest cholernie niebezpieczne i niepokojące. Myślę, że skończyły się wakacje. Trzeba spojrzeć rzeczywistości prosto w oczy. I być aktywnym. Tak, w żadnym razie biernym.

Przemysław Wojcieszek – dramaturg, reżyser filmowy i teatralny. Autor popularnych filmów, m.in. “Made in Poland”, “Głośniej od bomb”. Laureat wielu nagród, w tym Paszportu “Polityki”. W tym roku wystawia dwa głośne spektakle: “Hymn narodowy” w Teatrze Modrzejewskiej w Legnicy i “Polską krew” w Teatrze TrzyRzecze w Warszawie.


Zdjęcie główne: Teatr TrzyRzecze, www.facebook.com/Trzyrzecze/?fref=ts

Zapisz

Zapisz

Reklama

Comments are closed.