Chciałam przekazać małpkę jako taki talizman, który zawsze przynosił mi szczęście. Mam nadzieję, że ona będzie reprezentować moje dobre uczucie dla nich, ale także im przyniesie szczęście, bo na niej są dobre uczucia moich kolegów. Jest tam coś, co jest bezcenne, mianowicie wierność – mówi nam Wanda Traczyk-Stawska, uczestniczka Powstania Warszawskiego, wieloletnia nauczycielka, która próbowała spotkać się z protestującymi w Sejmie niepełnosprawnymi. Ponieważ nie została wpuszczona do parlamentu, przekazała im maskotkę – małpkę, która towarzyszyła jej od upadku Powstania Warszawskiego.

JUSTYNA KOĆ: Dlaczego zdecydowała się pani tak osobistą pamiątkę przekazać protestującym w Sejmie niepełnosprawnym?

WANDA TRACZYK-STAWSKA: Ponieważ nie mogę tam sama pójść. Małpkę Peemka dostałam, kiedy musieliśmy kapitulować, wtedy musiałam oddać swoją “Błyskawicę” – pistolet maszynowy. Bardzo byłam zmartwiona, a koledzy to widzieli.

Całe Powstanie trzymałam się bardzo dzielnie, zawsze miałam duże poczucie humoru, więc łatwo zauważyli, że jestem w słabej kondycji psychicznej

Chcieli mnie przygotować zarówno na to rozstanie z bronią, która była bardzo mi bliska, jak i z nimi. Wie pani, dobry żołnierz dba przede wszystkim o swoją broń, żeby mu się nie zacięła, a oni widzieli, jak ja codziennie dbałam o nią. Zresztą dowódca pilnował, aby zawsze po powrocie z akcji tę broń przeczyścić. Wtedy mój oddział został oddelegowany do dyspozycji gen. “Montera”. Oddano nas do dyspozycji m.in. dlatego, że mieliśmy doskonale przygotowaną broń i sporo amunicji. Dla mnie to, że dostałam tę “Błyskawicę” na własność, było bardzo ważne. Dla żołnierza to oznacza, że dopóki nie polegnie lub dokąd trwa walka. To była wielka sprawa.

Przynieśli mi wtedy tę małpę i powiedzieli, żebym się nie martwiła, bo Niemcy nie dostaną mojej broni. “Błyskawice” miały zostać zniszczone, albo schowane, zanim składaliśmy broń.

Reklama

Stąd nazwa małpki, Pan Peemek?
Tak. Koledzy mi powiedzieli, że dzięki tej małpce nigdy nie będę sama. Przecież

musiałam się rozstać z kolegami, bo oni jechali do obozu dla chłopców, a jak dla dziewczyn. Powiedzieli, że na tej małpce są ich wszystkich wspomnienia, ale też dobre życzenia dla mnie, żebym pamiętała, że zawsze mogę na nich liczyć, że zawsze są ze mną, bo braterstwo broni to nie tylko frazes, ale to jest prawda.

I teraz to samo braterstwo chciała pani przekazać protestującym?
Chciałam przekazać małpkę jako taki talizman, który zawsze przynosił mi szczęście. Mam nadzieję, że ona będzie reprezentować moje dobre uczucie dla nich, ale także przyniesie im szczęście, bo na niej są dobre uczucia moich kolegów. Jest tam coś, co jest bezcenne, mianowicie wierność.

Małpka była z panią we wszystkich obozach, przez które pani przeszła?
Tak, wędrowała ze mną zawsze od momentu, jak się rozstaliśmy w Ożarowie. Stamtąd oni już jechali transportem dla panów, a ja z dziewczętami. Była ze mną w czterech obozach. Była ze mną w Holandii, we Włoszech, potem byłam w Egipcie, później wysłano mnie do szkoły młodszych ochotniczek, byłam też dwa lata w Palestynie, zawsze z małpką. Potem

wróciłam do Polski, wyszłam za mąż, Pan Peemek był zawsze z mną. Później urodziłam syna i małpka trafiła do niego. Teraz jest u protestujących.

Dlaczego oddała pani tak ważną osobistą pamiątkę? Przecież pani przyszła, dała wsparcie.
Dla mnie jest ważne, aby całe społeczeństwo to zobaczyło, że są wśród nas ludzie, którzy potrzebują nie tylko pomocy, ale i pamięci. Powinni otrzymywać to, co jest niezbędne, np. rehabilitację, która jest potrzebna także po to, aby mogli być częścią społeczeństwa. Po to, aby nie byli widziani tylko jako to, co jest ciężarem, tylko jako ci, którzy mogą bardzo dużo od siebie dać. Wśród nich są wspaniali pisarze, poeci, naukowcy, tylko trzeba dam im sprzęt, możliwość porozumiewania się.

Pani pracowała z niepełnosprawnymi, stąd pani tak dobrze rozumie problem?
Pracowałam przez lata w szkole specjalnej nr 6 przy Ząbkowskiej, róg Radzymińskiej. Zaczęłam w 1948 r., kiedy było najciężej po wojnie, szkoła była wtedy bardzo ważna w życiu moich podopiecznych. Byli wśród nich tacy, którzy byli opóźnieni w rozwoju, ale także ci z dysleksją, która nie była wtedy jeszcze diagnozowana. Teraz robię to, czego mnie tam nauczono i dlatego nie mogę patrzeć bezczynnie na to, co się teraz dzieje.

Musimy pamiętać o najsłabszych, bo to oznacza, że jesteśmy prawdziwym społeczeństwem. Musimy pamiętać o matkach, tym bardziej, że w polskiej tradycji matka jest ważna. Jeśli chcemy nazywać się człowiekiem, to musimy pomagać. Człowiek, który nie potrafi pomagać bliźniemu, nie jest do końca człowiekiem.

Czy będzie pani jeszcze próbowała wejść do protestujących w Sejmie?
Nie będę próbowała. Ja już powiedziałam i zrobiłam, co miałam. Poza tym ja nie nadaję się na negocjatora, bo ja zawsze będę po stronie tych, którzy są skrzywdzeni i którzy są w potrzebie. Do roli negocjatora świetnie pasuje pani Janka Ochojska, która negocjowała w wielu miejscach i wszyscy mieli do niej szacunek i zaufanie.

Z drugiej strony to nie wiem, jak miałyby tu wyglądać ustępstwa po stronie tych matek, panów, bo oni nie mogą ustąpić, ale może mają jakąś koncepcję czy rozwiązania.

Czy chwiałaby pani coś jeszcze powiedzieć protestacyjnym?
Chciałabym powiedzieć coś do ludzi. Pamiętajmy o tych, którzy w tej chwili protestują w Sejmie i mają już tylko ścianę przed sobą.

Jakże można przez tyle tygodni patrzeć na to i nie szukać rozwiązania?

Dla mnie to jest niepojęte i przynosi wstyd, ale nie tym, którzy strajkują, bo oni nie mogą ustąpić, tylko tym, którzy odwracają wzrok od nich.


Zdjęcie główne: Wanda Traczyk-Stawska, Fot. Adrian Grycuk, licencja Creative Commons

Reklama