Rząd Mateusza Morawieckiego przyjął budżet na 2019 rok, w którym zakłada rekordowo niski deficyt. Teraz projektem ustawy zajmie się parlament. – Budżet wygląda dość solidnie i ma sensowne założenia makroekonomiczne – komentuje ekonomista prof. Witold Orłowski. Ale dodaje: – Poważnym problemem dla budżetu są ogromne oczekiwania dotyczące wydatków. Szczególnie sfera budżetowa będzie żądać zwiększenia wydatków. Jeżeli dodamy do tego jeszcze pomysły kolejnych ministrów, zwłaszcza w obliczu zbliżających się wyborów, to można się obawiać.

Rekordowo niski deficyt

O przewidywaniach budżetowych premier Morawiecki poinformował na wspólnej konferencji z minister finansów Teresą Czerwińską po posiedzeniu rządu. Projekt zakłada dochody w wysokości 387,6 miliarda złotych, a wydatki na poziomie 416,1 miliarda złotych, co daje kwotę deficytu budżetowego 28,5 mld zł. – To rekordowo niska kwota, jeśli chodzi o deficyt – podkreślała minister finansów.

Dochody podatkowe mają wynieść 359,7 mld zł, z czego blisko 180 mld zł to dochody z tytułu podatku VAT, reszta z podatków PIT i CIT.

Nie zabrakło wydatków na sztandarowy program 500 Plus – 22 mld zł, na tzw. wyprawkę szkolną, czyli program “Dobry Start” – 1,4 mld zł. Ponad 900 mln zł rząd zaplanował na program “Matki 4 plus”, czyli te mamy, które maja ponad 4 dzieci.

Reklama

– Budżet wygląda dość solidnie i ma sensowne założenia makroekonomiczne, zawsze oczywiście jest ryzyko, że sprawy mogą pójść trochę gorzej, ale generalnie wydaje się dość ostrożny. Teoretycznie nie powinno być tu problemów, zwłaszcza ze sferą dochodową, czyli z podatkami – komentuje prof. Witold Orłowski, ekonomista. I dodaje: – Nie ma szaleńczych założeń co do wzrostu dalszej ściągalności podatków, bo jasne jest, że to się wyczerpało i cudów tu nie będzie.

Dla każdego coś miłego

Jak zwykle premier zapewnił, że rząd przewidział pieniądze dla każdego. – W budżecie na 2019 rok mieści się polityka społeczna, a także polityka inwestycyjna i rozwojowa, jednocześnie deficyt budżetu maleje, dług publiczny do PKB spada – tłumaczył premier Mateusz Morawiecki.

Zapewniał też, że w tym budżecie udało się wykroić “spory kawałek na realizację bardzo ważnego projektu dla gmin, dla powiatów, to jest projekt dróg lokalnych”.

Oczywiście, jak przekonywał premier Morawiecki, przewidziano także środki na współfinansowanie wielu dróg ekspresowych i ostatnie oczko w głowie premiera, czyli termomodernizację.

Lepiej już było

Jednak nie jest tak różowo. Prof. Orłowski widzi zagrożenia w zbliżających się wyborach, co zawsze skłaniania do zbytniego rozdawnictwa. Problemem mogą być również rozbudzone nadzieje sfery budżetowej.

– Poważnym problem dla budżetu są ogromne oczekiwania dotyczące wydatków. Szczególnie sfera budżetowa będzie żądać zwiększenia wydatków. Jeżeli dodamy do tego jeszcze pomysły kolejnych ministrów czy polityków, na co powinny być zwiększone wydatki, zwłaszcza w obliczu zbliżających się wyborów, to można się obawiać, że okaże się, że jak nie w przyszłym roku, to w następnym wzrost wydatków może znacznie przekroczyć to, co dzisiaj zakłada minister finansów – tłumaczy prof. Orłowski.

– To wina samego rządu, bo jeśli ludziom od trzech lat mówi się, że główne zadanie rządu to zwiększenie wydatków socjalnych i zwiększenie płac, to oczywiście, że zatrudnieni przez rząd będą domagać się podwyżek.

Prof. Orłowski przewiduje, że prędzej czy później dojdzie do strajków strefy budżetowej i presji na rząd, aby przed wyborami zwiększał wydatki.

Na horyzoncie widać jeszcze jedno zagrożenie. – Wydaje się, że gospodarka zaczyna zwalniać, bo takiego wzrostu opartego na konsumpcji nie da się utrzymać w nieskończoność – dodaje prof. Orłowski.


Zdjęcie główne: Mateusz Morawiecki, Fot. Flickr/Krystian Maj/KPRM

Reklama

Comments are closed.