Już tylko podpis prezydenta dzieli szkoły od wprowadzenia całkowitego chaosu. Decyzja Andrzeja Dudy w poniedziałek. Tylko ktoś nierozsądny albo nieznający się na szkolnictwie może przeprowadzać rewolucję w kilka miesięcy. Platforma Obywatelska i Związek Nauczycielstwa Polskiego chcą w tej sprawie referendum. A w szkołach i samorządach panika.

Grzmi opozycja, na alarm biją eksperci – to dewastacja systemu edukacji. Ale reforma to przede wszystkim wielka niewiadoma w wielu domach. – Co czeka moje dziecko we wrześniu? – zastanawia się matka ucznia trzeciej klasy gimnazjum. – Na szczęście pójdzie do liceum, jest ostatnim rocznikiem, który nie łapie się bezpośrednio na reformę edukacji. Ale co, jeżeli uczeń nie dostanie promocji do następnej klasy i będzie musiał powtarzać rok? Którą klasę? Pierwszą liceum? Ale w jakiej szkole? Czy wobec tego ma pisać egzaminy wstępne? – zastanawia się.

Podobne rozterki ma wielu rodziców. Trudno się dziwić, bo często nikt sensownie nie potrafi udzielić im odpowiedzi.

– Rozmawiałam na ostatnim zebraniu z wychowawcą, co będzie, jeżeli mój syn będzie musiał powtarzać pierwszą klasę – mówi matka Janka, ucznia gimnazjum nr 5. – Rozumiem, że mój syn nie jest może “społecznie wzorowym uczniem”, ale to nie znaczy, że należy go wyrzucić poza system! – dodaje rozgoryczona.

Reklama

Nauczyciele sami nie wiedzą, co z uczniami, którzy gorzej się uczą. – Wiadomo, że każdy chce mieć w szkole samych prymusów, ale zawsze jest 2-3 uczniów w roczniku, którzy nie zdają – mówi nam nauczycielka z warszawskiego gimnazjum nr 1. – Nie wiem, co z nimi zrobimy, chyba po prostu wypchniemy ich dalej. Tu nie ma dobrego rozwiązania, ale co nam pozostaje, żal mi tylko uczniów – dodaje.

Dwa świadectwa szkoły podstawowej

– Z ustawy wynika, że jeżeli uczeń pierwszej klasy gimnazjum nie zda, to wraca do szkoły podstawowej, będzie w siódmej klasie. Jeżeli nie zda w drugiej klasie gimnazjum, to wraca do klasy ósmej. W efekcie, jeżeli zaliczy klasę siódmą i ósmą, to otrzyma świadectwo ukończenia szkoły podstawowej po raz drugi – tłumaczy wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, Krzysztof Baszczyński.

– Na razie ustawy nie podpisał jeszcze pan prezydent, więc możemy tylko gdybać, ale zapowiada się nieciekawie – mówi dyrektor szkoły podstawowej nr 190, Barbara Dąbrowska. – Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to oczywiście przyjmiemy ucznia z gimnazjum, jak skończy szkołę, dostanie drugie świadectwo szkoły podstawowej, choć sama pani widzi, że coś tu nie gra – dodaje.

Tych absurdów reformy jest dużo więcej. Niektóre artykuły się wręcz wykluczają, jak np. ten o podejmowaniu decyzji w sprawie sieci szkolnej. Jeden zapis wskazuje, że decyzję wiążącą ma kurator, inny – że samorząd. – Z ustawy wynika również, że można przenieść wszystkie dzieci z danej klasy do innej szkoły prowadzonej przez inny podmiot. Np. z publicznej podstawówki nr x do szkoły prowadzonej przez siostry urszulanki. To jakieś szaleństwo! – mówi Baszczyński.

Co nagle, to po diable

Szalone tempo wprowadzania ustaw i reform stało się znakiem rozpoznawczym rządu Beaty Szydło. Jednak w tym wypadku skutki reformy odczujemy już we wrześniu. W samorządach trwają narady z dyrektorami szkół. – Próbujemy jakoś to wszystko zaplanować i przygotować się, mimo że ustawa jeszcze nie weszła w życie. Czasu i tak mało, więc nikt nie czeka na oficjalne zatwierdzenie reformy – mówi Barbara Dąbrowska.

To nie pierwsza reforma systemu edukacji w Polsce. Pierwsze zmiany w szkołach wprowadzano już na początku lat 90., dopuszczając m.in. powstawanie niepublicznych szkół. W 1999 r. system oświaty przeszedł pierwszą poważna reformę, tzw. reformę ministra Handkego (była to jedna z tzw. czterech wielkich reform rządu Jerzego Buzka). To właśnie wtedy powołano do życia gimnazja.

– Sam proces legislacyjny był krótki, ale proces poprzedzający wprowadzenie zmian trwał dużo dłużej. Były debaty, spotkania z ekspertami, normalna praca nad reformą. Zmiany mogły się podobać albo nie, ale był czas na dyskusje, na przemyślenia – przypomina Krzysztof Baszczyński. Minister w rządzie SLD Krystyna Łybacka na początku zeszłej dekady wprowadzała obowiązkową zerówkę. Mimo że reforma w skutkach była nieporównywalnie mniejsza, to Łybacka zaplanowała na nią 2,5 roku. Gdy minister Katarzyna Hall obniżała wiek obowiązku szkolnego, wysyłając 6-latki do zerówki, dała reformie na wejście w życie kilka lat.


Zdjęcie główne: pixabay.com

Reklama