– PiS i minister finansów mają szczęście, że mamy dobrą sytuację w samej strefie euro, że mamy przypływ imigrantów z Ukrainy, że wzrost gospodarczy nie jest fantastyczny, ale jest przyzwoity – komentuje dla nas sytuację ekonomiczną i założenia do budżetu 2018 prof. Stanisław Gomułka, ekonomista, ekspert BCC. Czy grozi nam scenariusz grecki? – Na razie nie – mówi prof. Gomułka, ale dodaje: – Rząd jedzie po bandzie.

JUSTYNA KOĆ: Leszek Skiba, wiceminister finansów, mówi: to będzie budżet wzrostu gospodarczego i mniejszego deficytu. Polska staje się młodym, ekonomicznym tygrysem Europy?
STANISŁAW GOMUŁKA:
Jeżeli chodzi o wzrost gospodarczy, to mamy założenie w tempie 3,8, czyli z grubsza w tym samym tempie, co oczekujemy w roku bieżącym. Jeżeli chodzi zaś o deficyt, to rzeczywiście rząd proponuje znaczne zmniejszenie deficytu budżetu centralnego, chociaż w odniesieniu do całego sektora finansów publicznych.

Jeśli liczyć według metodologi Unii Europejskiej, to mamy nadal deficyt dość wysoki.

To 2,7 proc. PKB
Tak, to 54 mld, czyli w pobliżu maksymalnego poziomu, i to w sytuacji, kiedy to tempo wzrostu gospodarczego jest wysokie. To, co jest dla mnie szczególnie interesujące, to to, co rząd przewiduje na koniec roku, jeśli chodzi o przychody podatkowe, a także o wydatki. Z dokumentu przedłożonego na Radzie Ministrów – uzasadnienie projektu ustawy budżetowej na 2018 – podanych jest dużo nowych ciekawych liczb.

Jakich?
Między innymi wyjaśnienie ministra finansów, dlaczego jest możliwe znaczne zmniejszenie deficytu budżetowego w roku przyszłym w relacji do dochodu narodowego. To wyjaśnienie sprowadza się do informacji, że minister finansów przewiduje sporo wyższe dochody z podatku VAT w tym roku niż przewidywała to ustawa.

Reklama

Ustawa zakładała, że w tym roku dochody z podatku VAT wyniosą 145 mld złotych, a minister finansów informuje, że przewidywane wykonanie będzie na poziomie 153,5 mld. Zatem rząd zakłada uszczelnienie na poziomie ok. 10 mld ściągalności podatku VAT, a możliwy efekt może być nawet na poziomie 18 mld.

Stąd wynik na rok bieżący będzie trochę lepszy – wynik całkowitych dochodów podatkowych – ale praktycznie będzie on lepszy tylko w obszarze podatku VAT.

Nie ma dużych różnic w innych dochodach z podatku, szczególnie z podatku akcyzowego czy od osób prawnych. Mimo wszystko, to jest dobra informacja ministra finansów.

Oczywiście minister finansów informuje też, że w tym roku był ten nadzwyczajny dochód w postaci wpłat z NBP – niemal 10 mld – ale tego wpływu już nie będzie w przyszłym roku. Zatem maleją dochody niepodatkowe. Niemniej także z racji tego, że nominalnie PKB rośnie dość szybko, wpływy podatkowe są też wyższe.

Jak się nałoży efekt uszczelniania i normalne efekty podatkowe z racji wyższego PKB, to rezultat jest taki, o którym mówiła pani premier, że deficyt budżetowy będzie sporo niższy (liczony według metodologii polskiej) i będzie też trochę niższy deficyt całego sektora finansów publicznych.

Niższy, ale ciągle będzie duży. To powinno niepokoić?
W przypadku całego sektora finansowego deficyt będzie trochę mniejszy, ale ta poprawa nie jest fenomenalna. Rząd mówi o deficycie na poziomie 2,7 proc. PKB, a to jest 54 mld, więc to niewiele mniej niż ok. 60 mld założone w tym roku. Niemniej, to jest mniej niż maksymalny poziom wymagany przez kryterium z Maastricht.

Dla mnie jako ekonomisty nasuwa się taka uwaga, że

w sytuacji, gdy wzrost gospodarczy jest wysoki, w której mamy dużą poprawę ściągalności, a więc dochody w pewnym sensie nadzwyczajne, gdzie mamy przyrost, to powinniśmy mieć dużo niższy deficyt całego sektora finansów publicznych, nie blisko 3 proc. PKB, ale blisko zera.

Jest dobrze, ale ryzykujemy takim budżetem?
Proszę pani, trzeba dostrzec poprawę w finansach publicznych, ale stosunkowo niewielką i z punktu widzenia długofalowego mocno niewystarczającą.

W kampanii wyborczej PiS zakładał, że te efekty związane z uszczelnieniem będą na wiele większą skalę. W skali 50-60 mld. Na razie są w skali 15-20 mld. To spora skala, ale co ciekawe, jeśli chodzi o rok przyszły, to propozycja budżetu nie zakłada dalszego znacznego uszczelnienia w systemie VAT. Relacja dochodu z podatku VAT do PKB ma wzrosnąć nieznacznie. W tym roku wzrosła bardzo poważnie. To jest sugestia ministra finansów, że doszliśmy do ściany, jeżeli chodzi o uszczelnianie w systemie VAT. Nie widzę też żadnego efektu uszczelniania w innych podatkach, szczególnie CIT i akcyzy.

Czy te założenia w budżecie są realne?
Być może są to realistyczne założenia, ale odbiegające od oczekiwań z okresu kampanii wyborczej.

Teraz mamy jeszcze nową inicjatywę rządu w postaci obniżenia wielu emerytalnego. Zobaczymy, jakie będą koszty tego kroku, ale informacja pani minister Rafalskiej jest taka, że jednak

dojedzie do dużego spadku zatrudnienia spowodowanego przejściem na emeryturę.

Do końca przyszłego roku będzie to w okolicy 400 tys. Już pod koniec tego roku liczba emerytów ma wzrosnąć o ponad 300 tys. To jest około 2,5 proc. pracujących. To oznacza niższe wspływy do ZUS-u z powodu niższego zatrudnienia i wyższe wydatki. Równocześnie rośnie fundusz płac; chociaż będziemy mieć mniej zatrudnionych, to rosną płace minimalne i z tego powodu składki emerytalne też znacznie wzrosną.

Mamy też waloryzację rent i emerytur w przyszłym roku, umiarkowaną, opartą na inflacji, która w przyszłym roku ma być większa niż w roku obecnym.

Tak więc podwyższenie emerytur z racji rekompensaty za inflację będzie niewielkie, emerytury mają wzrosnąć wolniej niż płace, i to ma spowodować, że nie będzie kryzysu w systemie ubezpieczeń społecznych. To jest też coś, co ułatwi życie ministrowi finansów. Tylko

to są korzyści na krótką metę.

Zmniejszenie zatrudnienia będzie kontynuowane przecież w latach następnych. To może zagrozić systemowi?
Minister Rafalska zakłada, że 80 proc. uprawnionych będzie chciało przejść na emeryturę mimo zmniejszenia świadczenia. To bardzo poważne koszty zarówno dla finansów publicznych, jak i dla gospodarki jako całości i samych emerytów. Dziś mamy szacunki, że te emerytury w przyszłości będą maleć w stosunku do płac w ostatnim roku. Tu na pewno będzie się ujawniać szkodliwość obniżenia wieku emerytalnego w systemie. Z czasem może kolejny rząd zreflektuje się i będzie postępować jak inne kraje, tzn. w związku z tym, że rośnie długość życia, również w Polsce przejdziemy na wiek emerytalny w okolicy 67 lat, a nie 60-65.

Na razie jednak sytuacja jest ciągle pod kontrolą, i nie widać poważnych zagrożeń dla finansów publicznych. PiS i minister finansów mają szczęście, że mamy dobrą sytuację w samej strefie euro, że mamy przypływ imigrantów z Ukrainy, że wzrost gospodarczy nie jest fantastyczny, ale jest przyzwoity. Ryzyka w skali światowej się zmniejszyły, wobec czego mamy umocnienie złotego, a w związku z tym zmniejsza się trochę przyrost długu publicznego, tego zagranicznego. Plus oczywiście te ekstra 30 mld, które rząd uzyskał w ciągu dwóch ostatnich lat.

Warto przypomnieć, że ustawy uszczelniające VAT przygotował jeszcze poprzedni minister finansów.
Minister Szczurek rzeczywiście był autorem propozycji przygotowanych na tym polu. Jeżeli uda się te wpływy utrzymać w następnych latach, to przy pewnych ograniczeniach po stronie wydatkowej sytuacja będzie postrzegana jako stabilna.

Panie profesorze, ale czy będą te ograniczenia? Już działa program 500 Plus, a mamy jeszcze przecież darmowe leki dla seniora, rząd mówi o Mieszkaniu Plus, podwyżkach dla nauczycieli, wojskowych, policji. Czy to wszystko jest realne w tym budżecie?
Jeżeli chodzi o te programy i zapowiedzi wyborcze PiS, to mamy tu dużą korektę właśnie w kierunku zmniejszenia, przede wszystkim rezygnacja z pomocy dla frankowiczów, po drugie – wycofanie się z programu podwyższenia kwoty wolnej od podatku dla wszystkich. To były dwie najbardziej kosztowne propozycje, które mogły zniszczyć system finansów publicznych. Utrzymana została tylko propozycja 500 Plus, i tak trochę ograniczona. Ten koszt 25 mld zł jest w takiej sytuacji do utrzymania przez cały system finansów publicznych. Tylko oczywiście w sytuacji dobrego wzrostu gospodarczego, gdzie powinniśmy mieć zerowy deficyt, a nie prawie 3 proc. To oznacza, że

program finansujemy długiem i zresztą mówił to minister Morawiecki, że wydatki są o 50-60 mld zł wyższe niż być powinny. Sytuacja zadowalająca jest taka, w której nie mamy deficytu, a my jedziemy po bandzie.

Zakładamy, że te dobre wskaźniki zewnętrzne i wewnętrzne utrzymają się w następnych latach, i nie przewiduje się żadnego ryzyka silnego spowolnienia gospodarczego. Gdyby do niego doszło, a wiadomo, że co jakiś czas następuje spowolnienie, to wejdziemy w obszar nadmiernego deficytu.

Program leków do seniora został bardzo ograniczony i wydatki na niego są relatywnie niewielkie. Jeżeli chodzi o płace, to przecież fundusz płac w sektorze publicznym jest zamrożony, z pewnymi wyjątkami, jak dla nauczycieli, ale to też nie wszyscy nauczyciele dostaną podwyżki, tylko jedna wybrana grupa, to samo w przypadku wojska – tu wydatki inwestycyjne zostały zmniejszone. Rząd nie wydaje na helikoptery i inne systemy. Rząd też tutaj ma trochę szczęścia.

Czy wydając tyle przy takim deficycie, nie wchodzimy na drogę Grecji?
Grecja, gdy wchodziła do strefy euro, miała dług publiczny ok. 100 proc. PKB, i potem szybko wchodziła na 150 i więcej. Polska jest daleko od takich wielkości. Mamy konstytucyjny zakaz przekraczania 60 proc. Jesteśmy na 53-54 proc., licząc według kryteriów unijnych. Nie sądzę, żeby w najbliższym czasie 2-3 lat doszło do przekroczenia deficytu na poziomie 55 proc. W tym sensie jesteśmy jeszcze w obszarze stosunkowo bezpiecznym. Oczywiście to nie jest coś, co jest zadowalające dla takiego kraju, jak Polska, ale jednak nie zbliżamy się do destabilizacji według scenariusza greckiego.


Zdjęcie główne: Mateusz Morawiecki, Fot. KPRM

Reklama

Comments are closed.