Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego na temat aborcji jest jednym z najdziwniejszych zdarzeń w ostatnich latach w polskiej polityce, kiedy tak duża partia, w zasadzie sama z siebie, pozbawiła się głosów wielu tysięcy z trudem pozyskanych wyborców, a na dodatek nie zyskując politycznie nic w zamian. PiS przestało być partią na poziomie poparcia 40-45 proc., co dawało niemal pewność sprawowania władzy, a zaczyna być partią 35-proc., co może dać władzę, wobec słabej zdolności koalicyjnej PiS-u, tylko w przypadku wyjątkowych zbiegów okoliczności. Ostatni raz doszło do tego w 2015 roku, gdy do Sejmu nie weszło SLD, a Nowoczesna dostała się do parlamentu głównie kosztem głosów PO – mówi nam prof. UW Rafał Chwedoruk, politolog. – Bez cienia wątpliwości jest to najbardziej kryzysowy moment dla PiS odkąd sprawuje władzę, a nawet od początku dekady, która właśnie się kończy. Paradoksalnie PiS znalazło się w najcięższym położeniu, kiedy wspięło się na sam szczyt społecznej popularności – podkreśla
JUSTYNA KOĆ: Jak ocenia pan kondycję państwa? Mówiąc wprost: czy państwo polskie działa?
RAFAŁ CHWEDORUK: Generalnie można powiedzieć, że współczesny świat działa na kredyt, a obecne czasy najdobitniej to pokazują, pandemia tylko pogłębia. Polska w tym sensie nie odbiega od tego w szczególny sposób, przecież w dobie globalizacji dystanse między państwami i kontynentami ulegają zatarciu. Oczywiście dla państwa polskiego, ze względów obiektywnych, pandemia jest sytuacją ekstremalną i konsekwencje, bez względu na to, czy walkę z zakażeniami będziemy liczyli w tygodniach, czy w miesiącach, staną się długoterminowymi.
Bez cienia wątpliwości jest to najbardziej kryzysowy moment dla PiS odkąd sprawuje władzę, a nawet od początku dekady, która właśnie się kończy. Paradoksalnie PiS znalazło się w najcięższym położeniu, kiedy wspięło się na sam szczyt społecznej popularności. W tym sensie
już od wiosennej wolty Jarosława Gowina można było się spodziewać, że nic na prawicy nie będzie już takie samo.
Zdarzenia tej jesieni pokazują, że doszło do jakościowej zmiany nie tylko na poziomie sondaży.
Dlaczego? Bo koronawirus, bo kryzys, bo wychodzi ogromna nieudolność?
Przyczyn jest wiele i gdyby uporządkować je chronologicznie, to powinniśmy zacząć od wyników wyborów do Sejmu, bo to był czynnik, który moim zdaniem nie został doceniony w analizach. PiS wygrał przy ponadstandardowej frekwencji, z bardzo wysokim wynikiem, tyle tylko, że wejście do Sejmu wszystkich kandydujących komitetów spowodowało, że to, co jest atrybutem modelu podziału mandatów według modelu D’Hondta, nie zadziałało, tzn. PiS nie dostał premii w postaci znacznej przewagi w mandatach nad opozycją.
Nie dość, że miał tylko 5 mandatów więcej, to jeszcze ponad 30 przypadło sojusznikom. Wtedy stało się jasne, że PiS-owi będzie trudno utrzymać się w formule Zjednoczonej Prawicy jako partii rządzącej i że nikłość przewagi w Sejmie uruchomi wiele napięć, które dotąd były ukryte. Wcześniej żadnej z koalicyjnych formacji nie opłacało się destabilizować koalicji, natomiast po ostatnich wyborach od razu uruchomił się cykl wydarzeń, który zachwiał koalicyjną jednością; począwszy od powyborczych wypowiedzi polityków Solidarnej Polski, które były dość odległe od umiarkowanego tonu głównego nurtu ZP. Potem miała miejsce wolta Jarosława Gowina, następnie powrót rozrachunków wewnątrzkoalicyjnych po pierwszej fali pandemii, aż wreszcie tzw. piątka dla zwierząt, problem aborcji i w efekcie definitywna utrata części wyborców.
Drugą przyczyną było to, że
PiS znowu, jak w pierwszej dekadzie XXI wieku, zaczął mieć problem z akceptacją przez młodych wyborców, ponieważ zmieniły się generacje, a w wiek wyborczy wchodzą roczniki, które dorastały już, gdy PiS rządził. Dychotomiczny podział w polskiej polityce zaczął więc mieć także wymiar pokoleniowy.
Stąd pomysł tzw. piątki dla zwierząt?
To była próba zamanifestowania proekologicznego oblicza PiS-u i zneutralizowania kwestii środowiskowych, które mogły stać się zarzewiem ewentualnych protestów społecznych w wykonaniu młodych ludzi. Tak stało się na Zachodzie, gdzie niektóre problemy ekologiczne zostały zbanalizowane poprzez to, że zaczęły się do nich odwoływać partie głównego nurtu. „Piątka dla zwierząt” miała też za zadanie sprawdzić, czy PiS w kontekście sporów w Zjednoczonej Prawicy wciąż ma większość w Sejmie. Okazało się, że nie ma, zatem oba cele „piątki dla zwierząt” pokazały, że rzeczywistość jest trudniejsza dla PiS, aniżeli wynikałoby z procentowego wyniku wyborów.
Trzeci czynnik, którego skutki będziemy dostrzegać w pełni już wkrótce, a które są widoczne od początku pandemii, to kwestia wyborów prezydenckich w USA. Przez wiele miesięcy reelekcja Trumpa wydawała się przesądzona. Zmienił to wybuch pandemii oraz wystawienie przez Demokratów związanego z ich establishmentem Bidena zamiast któregoś z młodszych i radykalniejszych kandydatów, którzy byliby skazani na efektowną porażkę, ale taka kandydatura pomogłaby demokratom w pozyskiwaniu młodych wyborców na przyszłość.
Ta zmiana pokazywała, że realna stała się porażka Trumpa. Odtąd zauważalne były, zarówno w skali globalnej, jak i krajowej, przygotowywania różnych sił politycznych do geopolitycznej zmiany, co zwiastowało w Polsce problemy dla PiS.
Jedyne, co teraz będzie łączyło polską prawicę z nową administracją amerykańską, to daleko posunięta antyrosyjskość; cała reszta będzie dzielić.
Nową sytuację w Polsce sygnalizowała od miesięcy też wspomniana większa asertywność koalicjantów PiS-u. To wszystko przygotowało grunt pod obecną zmianę, a kwestia orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego dopełniła całości, będąc zresztą jednym z najdziwniejszych zdarzeń w ostatnich latach w polskiej polityce, kiedy tak duża partia, w zasadzie sama z siebie, pozbawiła się głosów wielu tysięcy z trudem pozyskanych wyborców, a na dodatek nie zyskując politycznie nic w zamian. PiS przestało być partią na poziomie poparcia 40-45 proc., co dawało niemal pewność sprawowania władzy, a zaczyna być partią 35-proc., co może dać władzę, wobec słabej zdolności koalicyjnej PiS-u, tylko w przypadku wyjątkowych zbiegów okoliczności. Ostatni raz doszło do tego w 2015 roku, gdy do Sejmu nie weszło SLD, a Nowoczesna dostała się do parlamentu głównie kosztem głosów PO.
Teraz spadek sondażowy będzie pogłębiał destabilizację wewnętrzną Zjednoczonej Prawicy.
Ja dodałabym jeszcze jeden czynnik: Kościół. Sojusz tronu z ołtarzem zaczął ciążyć obu stronom?
Moim zdaniem przeceniamy znaczenie kwestii Kościoła dla zachowań wyborczych w XXI wieku. Co najmniej od roku 1989 było jasne, że procesy cywilizacyjne XX i XXI wieku zmierzają do laicyzacji, a ostatnie lata i wejście społeczeństwa polskiego do kręgu społeczeństw konsumpcyjnych, otwarcie granic, podróże itd. przyśpieszą ten proces. Kościół w Polsce próbował się do tego przygotować w sensie politycznym, wypracowując sobie bardzo silną pozycję w państwie – religia w szkołach, księża na uroczystościach państwowych, ale też majątkowo ustawą z roku 1989.
Teraz, tak jak w innych krajach, i w Polsce pojawiło się pierwsze pokolenie, dla którego Kościół jest co najwyżej jednym z licznych punktów odniesienia, związanym z doświadczeniem historycznym pokoleń babć i dziadków obecnej młodzieży. Bezprecedensowo masowe i rozległe przestrzennie protesty będą miały oczywiście konsekwencje także w polityce, choćby przez restytucję tematu przerywania ciąży, ale należy je traktować raczej jako ujawnienie się skutków długoterminowych zmian, aniżeli początek czegoś nowego. Wiara w to, że Kościół w XXI wieku miał tak duże wpływy na zachowania wyborcze, jak w latach 90., jest bardzo naiwna. Proszę zresztą zauważyć, że
w latach 90. wpływy Kościoła nie zapobiegły ani zwycięstwom Aleksandra Kwaśniewskiego, ani rekordowym wpływom SLD. Dziś sondaże pokazują, że Kościół ma realny wpływ na nie więcej niż na połowę wyborców PiS-u.
Idąc dalej tym tropem nie ma obecnie żadnego sojuszu ołtarza z tronem, chyba że potraktujemy całą politykę od 89 roku w takich kategoriach jako skutek tego, że Kościół zasiadał przy Okrągłym Stole jako trzecia strona, w pełni niezależna i podmiotowa. Obecne pedofilskie afery, dramatyczne historie ofiar są kompromitacją zarówno dla olbrzymiej części elit prawicy, ale też części elit liberalnych, choćby wielu prezydentów miast i lokalnych establishmentów. Polityczna siła Kościoła wynikała z tego, że oddziaływał na polityków w ogóle, gdyby to dotyczyło tylko prawicy, to tak naprawdę już dawno by w polityce wszystko przegrał. O ile nie mam wątpliwości, że być może nawet większość księży sprzyja PiS-owi, to już powiedzenie tego samego o episkopacie mogłoby być błędne.
Pamiętajmy, że między PiS-em a episkopatem istniała jedna bardzo poważna zadra – lustracja księży. W czasie pierwszych rządów PiS-u ten problem się już pojawił, dodatkowo główny nurt PiS-u nie był związany blisko z Kościołem i nie wyrasta ze środowisk narodowo-katolickich.
Do tej pory zwykło się mówić, że w Polsce nie dokona się żadnych zmian bez poparcia Kościoła.
Dwa wydarzenia z tego roku są kluczowe dla zrozumienia polskiej polityki i rozbijają wiele stereotypów. Po pierwsze to wypowiedzi Jarosława Gowina po wiosennej wolcie dotyczącej wyborów, kiedy powiedział, że konsultował swoje stanowisko z niektórymi ważnymi biskupami i to nie zostało przez nich zdementowane. Po drugie podczas ostatnich protestów
oświadczenie episkopatu, po którym PiS zostało na placu boju samotne. Z całą pewnością PiS nie znajdzie w episkopacie ostatniego szańca obrony swojej władzy.
Na koniec proszę o prognozę przyszłości. PiS grozi wetem budżetu UE, sam Morawiecki jest bardzo słaby, być może PiS nie ma nawet większości. Co nas zatem czeka?
Jak byłem młodym człowiekiem, miała miejsce rewolucja punkrockowa, której jednym z haseł było „no future”. Myślę, że polityka w wykonaniu PiS-u będzie musiała być bardzo krótkoterminowa. Plany, aby się przygotować do następnego cyklu wyborczego, zdywersyfikować elektorat, uporządkować koalicję, okazały się niemożliwe do zrealizowania. PiS cofnęło się o dekadę w swoim rozwoju, z tą różnicą, że jest nawet w trudniejszym położeniu, gdyż sprawuje władzę podczas globalnej pandemii.
Wiele wskazuje na to, że znów będzie musiało przybrać charakter oblężonej twierdzy i ponownie czekać na takie błędy po drugiej stronie, które pozwolą wyjść z tej twierdzy i poszerzyć pole wyborczego oddziaływania. Po przegranej w 2011 roku stało się to możliwe dopiero po tym, jak PO podniosła wiek emerytalny. Taktyka twierdzy będzie też dotyczyła niektórych aspektów relacji z UE. Amerykańscy Demokraci tradycyjnie stawiali na duże państwa europejskie i na kartę niemiecką, więc to też nie będzie PiS służyło. Do tego dochodzą różnice programowe między ZP w Polsce a Demokratami w Stanach Zjednoczonych.
W przeciwieństwie do Orbána PiS nie zabezpieczyło sobie politycznych tyłów. Orbán ma świetne relacje z Pekinem i z Moskwą, a jednocześnie jest pełnoprawnym uczestnikiem europejskich procesów integracyjnych, a jego partia jest w EPP.
W kontekście pandemii można powiedzieć, że wiosenny model walki z COVID został przyjęty przez większość obywateli bardzo dobrze. Jesienią jednak nie pozamykano wszystkiego jak wiosną, a PiS znalazł się pod silnym naciskiem różnych lobby broniących się przed lockdownem. Tymczasem wyborcy PiS-u są nadreprezentowani wśród wyborców 50+, a więc takich, którzy mają poczucie największego zagrożenia pandemią i przedłużające się poczucie chaosu w konsekwencji obrania „drogi środka” w walce z pandemią może długofalowo nie służyć recepcji polityki rządzących.
Najważniejsze zdarzy się jednak na sali sejmowej. Nie sądzę, aby po zwycięstwie Bidena znajdowali się gotowi do zawarcia sojuszu z PiS-em politycy opozycji. Realne za to stanie się pytanie o to, czy jest w stanie powstać większość bez PiS, a przeciwko niemu skierowana. Oczywiście dopóki będzie trwała pandemia, to nikt się na to nie zdecyduje, bo byłoby to samobójstwo. Natomiast kiedy pandemia zniknie i zaczniemy wracać do normalności, wszelkie kombinacje na sali sejmowej staną się możliwe.
Zdjęcie główne: Jarosław Kaczyński, Fot. Flickr/Sejm RP/Aleksander Zieliński, licencja Creative Commons; zdjęcie w tekście: Rafał Chwedoruk, Fot. Uniwersytet Warszawski