Jak to wszystko minie, należy zapytać naczelnego stratega z Żoliborza, dlaczego przyjmował z honorami w Warszawie Le Pen, Orbána i innych putinowskich klaunów. Dlaczego tydzień później Mateusz Morawiecki knuł z nimi w Madrycie, dlaczego rozmontowywał jedność Zachodu i jaki rodzaj ekspertów w otoczeniu prezydenta powoduje, że prezydent nie reaguje, kiedy rząd kolaboruje z putinowskimi marionetkami? – mówi nam prof. Radosław Markowski, politolog z Uniwersytetu SWPS

Jak bardzo to dla nas bolesne przebudzenie?

Radosław Markowski

PROF. RADOSŁAW MARKOWSKI: Na pewno jak skończy się wojna na Ukrainie, miejmy nadzieję obroną niezawisłości Ukrainy, naprawdę będziemy musieli na poważnie porozmawiać o polityce Zachodu, o kapitalizmie, konsumencie kapitalistycznym, o naszych zaniechaniach i

nowej epoce Niepewności.

Powszechna opinia jest taka, że ważną rolę w tej układance odegrali Niemcy. Zgadza się pan z tym?
O tym też. Ze względu na historię, i tę XX wieku, i fascynujące zaszłości z czasów rozproszenia regionalnego, Niemcy są najbardziej predysponowani, by przewodzić Europie, zgadzają się z tym inne wielkie europejskie kraje. Ostatecznie ich elity myliły się w sprawie Putina, ale sam pomysł, aby poprzeć więzi gospodarcze i uzależnienia Rosji od Zachodu i zabezpieczać się w ten sposób, był sensowny. On nie wypalił i przyjdzie czas na rozmowę i analizę, jak już będzie spokojniej. Anglicy też zastanawiają się, przez 12 dni wojny przyjęli 50 Ukraińców, a przez lata tysiące putinowskich kleptokratów kupowało u nich majątki, co uzasadnia nazwę Londongrad. Teraz im te majątki zabierają, bo wojna ma swoje prawa, ale padną też pytania o podstawy prawne tej decyzji.

Reklama

Przegapiono także wystąpienie Putina sprzed 15 lat z Monachium zapowiadające ekspansję.

Cofnąć się jednak należy głownie do lat 2000-03, kiedy Putin kooperował ochoczo z Zachodem, dopóty administracja republikańska nie wymyślili cynicznie nieuzasadnionej inwazji w Iraku, a Putin został potraktowany jak ktoś, kogo można lekceważyć. W czasie agresji na kraj ościenny nie należy jednak tych spraw roztrząsać.

Jak ważną rolę mają tu do odegrania Chiny?
Oczy całego świata są dziś zwrócone na Chiny nie bez powodu. Pytanie, czy Państwo Środka będzie chciało odgrywać rolę tego niezależnego wielkiego, który ustawia się właśnie po środku i doprowadza w końcu do pokoju na świecie, co by nieprawdopodobnie podbiło rolę Chin. Czy też zechce załatwić sprawy na swoim, tajwańskim, podwórku. Od tego bardzo wiele będzie zależało. Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że co prawda głosowanie w ONZ pokazało, że sto kilkadziesiąt państw jest przeciwko Rosji, ale też społeczeństwa tych państw nie zawsze są takie zmartwione, kiedy widzą, że Ameryka ma kłopot. Z perspektywy naszej części Europy nie zdajemy sobie sprawy, jak niepopularny w wielu społeczeństwach jest imperialny kolonialny Zachód. Robią oczywiście z nim interesy, bo to się opłaca, ale za nim nie przepadają.

Co najważniejsze jednak: ten dzisiejszy entuzjazm, żeby nakładać sankcje i próbować poradzić sobie w taki sposób, a nie interwencją zbrojną na Ukrainie, nie jest niewyczerpalny i kluczowe pytanie brzmi –

na jak długo starczy nam energii, by słusznie bojkotując, jednocześnie ponosić ogromne koszty?

To jest pytanie o nas samych, nie tylko jako obywateli, ale także – a może głównie – konsumentów. Jak długo będziemy w stanie bojkotować produkty pochodzące z krajów, które uznamy za wrogie? Bojkotować powinniśmy też koncerny międzynarodowe, ciągle łase na zyski z Rosji. Ład globalny będzie w najbliższym czasie bardziej determinowany naszymi konsumenckimi wyborami, niż demokratyczno-obywatelskimi – jakże słusznymi – uniesieniami.

Co więcej, konieczna jest instytucjonalizacja owego konsumenckiego protestu i swoista kontrola społeczna tegoż. To działa, bo po kilku dniach zmasowanej akcji w mediach Coca-Cola wycofuje się z rynku rosyjskiego, dziś także McDonald’s. Szwajcaria – eldorado dla kryminalistów tego świata – także do ostatniej chwili się opierała; chciała dalej prać brudne pieniądze Rosjan, choć w końcu uległa presji.

Mamy bowiem do czynienia z kwestię podstawową – wadami sfinansjalizowanego kapitalizmu. Jakieś 30 lat temu demokracja odpuściła niekontrolowanemu rynkowi i nie jest w stanie przywrócić dziś kontroli nad tym, co wielkie korporacje i prywatne pieniądze wyczyniają. To pazerność tej formacji wykreowała autorytarnego gospodarczego smoka w Azji, a zarazem pazerność merów stolic europejskich rozzuchwaliło kleptokratów ze Wschodu.

Generalnie powraca stary dylemat w nowej szacie: jak i kiedy działania kapitalistów zniszczą kapitalizm? I jak przywrócić do łask te wersje kapitalizmu, które się sprawdzają.

Warto, aby obecny okres globalnego i militarnego zagrożenia, okres wielkich przewartościowań uporządkować i zdecydowanie przywrócić demokratyczną i polityczną kontrolę nad światem finansów i korporacji. Jeśli zaniechamy tę sprawę, biada nam, niezależnie od wyniku obecnej wojny.

Konkludując: zwycięstwo Zachodu w obronie suwerenności Ukrainy z putinowską Rosją zależy w ogromnym stopniu od tego, czy wykrzesamy z siebie „samoograniczającego się” konsumenta. Czy będziemy w stanie przez dłuższy czas zaciskać zęby i pogodzić się z dolegliwościami nowej codzienności, czy też infantylnie zaczniemy kaprysić i domagać się powrotu – często zbędnych – udogodnień i bezrefleksyjnego konsumeryzmu.

Kiedy w pierwszej połowie lat dwutysięcznych mówiono o tzw. europeizacji czy nawet demokratyzacji Rosji, pan od początku stał na stanowisku, że marne na to szanse. Dlaczego?
Nie można obrażać się na różne kraje, że nie implementują u siebie rozwiązań liberalno-demokratycznych, bo ta idea powstała i bezproblemowo udała się jedynie w protestanckiej, zamożnej części globu, gdzie ludzie przyswoili sobie kluczowe wartości oświeceniowe. Czego nie można powiedzieć tak o większości świata, jak i o katolickiej Europie. To umyka naszej uwadze, ale nie ma ani jednego kraju katolickiego, który nie miałby problemów z demokracją, czy to w okresie międzywojennym, czy to cały czas w Ameryce Łacińskiej.

Po prostu pewne kolektywistyczne, grupowo-tożsamościowe wartości, nieindywidualistyczne tradycje (silne w prawosławiu) są niekompatybilne z liberalnymi podstawami demokracji.

Wielką naiwnością Zachodu była polityka globalnej proliferacji tej wersji demokracji. Soros popełnił błąd, podobnie Amerykanie, zbyt szybkiego porzucenia idei utrwalania i pogłębiania demokracji tam, gdzie ma ona niejakie szanse na zakorzenienie, jak w Europie Środkowo-Wschodniej, na rzecz prób implementowania tejże w Kirgistanie czy Egipcie. Przekonywałem, że to działania bez sensu, co nie jest żadną tajemną wiedzą. Wystarczy wczytać się w najlepsze dzieło Huntingtona z 1968 roku „Political Order in Changing Societies”, w którym przekonuje, że w większości państw narodowych to ład polityczny jest kluczowy.

Dla większości mieszkańców tej planety lepszą opcją jest cywilizowany przewidywalny ład, nawet jeśli nie w pełni demokratyczny, niż chaotyczna demokracja vide Malezja, Maroko czy Singapur. Są oczywiście wyjątki, jak Korea, która rozpoczynała od rządów wojskowych, potem miała biurokratyczny autorytaryzm, a po czym stała się  demokracją, ale nie ma co się spodziewać, że taki scenariusz ziści się w wielu innych krajach.

Zresztą w Korei zaszedł ciekawy proces dostosowywania religii do typu rozwoju cywilizacyjnego i rynkowego. Po II wojnie światowej było tam zaledwie 2 procent chrześcijan, dzisiaj jest niemal 30, obok ponad połowy, która deklaruje pewien typ – po naszemu – ateizmu, brak religijnej afiliacji. Partyjna demokracja parlamentarna, jaką znamy ze skrawka globu, jakim jest północny Atlantyk, jest raczej wyjątkiem, a Rosja jest krajem, w którym – w perspektywie, w jakiej jestem w stanie przewidywać – to się nie uda. Tam brakuje podstawowych elementów: zaufania do instytucji własnego kraju, jego banków oraz kompletny brak poszanowania jednostki ludzkiej i życia ludzkiego.

To przerażające, ale siła Putina w stosunku do Zachodu polega dziś właśnie na tym, że on nie liczy się z życiem Rosjan. Dokładnie ta sama historia, co w Rosji carskiej, co za Stalina i potem przez cały XX wiek.

Wracając do Rosji, znawcy tematu zawsze się zastanawiali, czy lepiej mieć w Moskwie przewidywalnego autokratę, który ma dostęp do broni jądrowej, czy ryzykować tam demokratyczny chaos, z którego powstanie 5-6 nowych podmiotów, np. Republika Tatarska – niezależne państwo z atomówkami czy jakaś republika Komi. Jak widać, błędnie zakładaliśmy, że to pierwsze jest bezpieczniejsze.

Po co Putinowi ta wojna na Ukrainie?
Obawiam się, że tego nie wiemy. Ja doszukiwałbym się przyczyn tej zbrodniczej inwazji na sąsiedni kraj w pewnym sensie w bezalternatywności tej kultury, braku jakości życia i pokładaniu nadziei w ekstensywnym rozwoju – mieć więcej, więcej wycinać, wydobywać, wypompowywać.

Innymi słowy – w fundamentalnie ograniczonych horyzontach odnośnie do tego, czym jest współczesny świat. Graniczą z Japonią, liczebnie podobnej wielkości kraju, gdzie areał rolniczy jest minimalny, warunki geograficzne niezbyt sprzyjające, z ziemi niewiele można wydobyć, ale właśnie dlatego z takim pietyzmem odnoszą się do jakości, do perfekcjonizmu, estetyki. Długość życia jest o 13 lat średnio dłuższa, niż obywateli Rosji. Wszystko wokół Putina i jego kleptokratów, z czego na co dzień korzystają, jest wyprodukowane przez znienawidzony Zachód: samochody, zegarki, telefony, ubrania. Gdyby w nim pogrzebać, pewnie ma niemieckie plomby, łyka pastylki francuskie, części organów ma szwajcarskie. To boli, zwłaszcza że dzieci ich wszystkich na zachodnich uniwersytetach, a ukradziony narodowi majątek ulokowany – głupawo – w zachodnich bankach.

Odpowiedzią na te cywilizacyjnie niedomagania jest właśnie ekspansja. Prymitywne przekonanie, że jak się zagrabi więcej, to będzie lepiej. Błąd w myśleniu. Nie doczytał ze zrozumieniem teorii imperial overstretch.

Imperia padały głównie, gdyż nie były w stanie panować nad rozległymi terytoriami i utrzymywać ich. Dokładnie tak jak pod koniec lat 80. ZSRR.

Putin kompletnie nie rozumie tego, jak kosztowna byłaby wieloletnia okupacja Ukrainy.

W pierwszych dniach wojny w Ukrainie mówiono o resecie w polskiej polityce, jednak ostatnio coraz mniej na to wskazuje. Czy sytuacja na Ukrainie zmieni polską politykę?
Obiecywałem sobie, że nic złego nie powiem na ten temat, ale jednak działania rządu w ostatnich dniach zwalniają mnie z tego zamiaru. Po pierwsze, zaniechania, bo przecież to nie rząd, tylko my, Polacy, i nasze otwarte serca spowodowały, że cały świat nie może wyjść z podziwu. Nie ma, a przynajmniej do tej pory nie było specjalnej pomocy instytucjonalnej, logistyki wojskowej itd., tylko pospolite ruszenie nas wszystkich.

Dziś najważniejsza jest pomoc Ukraińcom, ale jak to wszystko minie, należy zapytać naczelnego stratega z Żoliborza, dlaczego przyjmował z honorami w Warszawie Le Pen, Orbána i innych putinowskich klaunów. Dlaczego tydzień później Mateusz Morawiecki knuł z nimi w Madrycie, dlaczego rozmontowywał jedność Zachodu i jaki rodzaj ekspertów w otoczeniu prezydenta powoduje, że prezydent nie reaguje, kiedy rząd kolaboruje z putinowskimi marionetkami? To kwestia z Kodeksu karnego i brawo dla burmistrza Przemyśla, który pogonił ze swojego terenu Salviniego, dając mu na drogę koszulkę z wizerunkiem Putina.

Dlaczego burmistrz średniej wielkości miasta wie, z kim ma do czynienia, a eksperci rządu Polski nie?

Wszyscy chwalą prezydenta Dudę, ale warto przypomnieć, że gdyby nie oszołom słoweński, który w zeszłym roku pogratulował zwycięstwa wyborczego Donaldowi Trumpowi, to drugi w kolejności był nasz Andrzej Duda, który do ostatniej chwili nie wysyłał Bidenowi gratulacji powyborczej, choć cały cywilizowany świat wówczas już to uczynił.

A tymczasem wyobraźmy sobie, co by się teraz działo, gdyby w Białym Domu nadal władze sprawował ten konfabulant, oddany przyjaciel PiS-u. Ten, który dwa tygodnie temu zachwalał strategię Putina w Ukrainie, a dzisiaj bredzi coś o przemalowywaniu amerykańskich samolotów na chińskie i wysyłanie do Rosji. A PiS chciał budować tu „Fort Trump”… nie do wiary, jak można być tak zagubionym w tym świecie… Prezydent Duda zwołuje za kilka dni Zgromadzenie Narodowe i aż się boję, co tam usłyszymy, czy znów o zdobytym rosyjskim czołgu przez Romów, czy o kilku tysiącach amerykańskich żołnierzy jako gwarancji bezpieczeństwa naszego kraju.

Chciałbym coś usłyszeć o znakomitym przygotowaniu i sprawności polskiej armii. Czy ktoś się odważy coś na ten temat powiedzieć?

Jeśli „intelektualne” zaplecze prezydenta RP nie jest w stanie napisać mu niczego sensownego, to należy przypomnieć starą propozycję Chiraca, by skorzystać z okazji i się zamknąć.

Słoń wśród przysłowiowej porcelany wygląda znacznie lepiej, niż ostatnia nieuzgodniona z Amerykanami propozycja darowywania im MIG-ów, by to oni przekazali je Ukrainie. Gdyby to nie było groźne, to by było śmieszne.

UE na pewno chce pomóc Polsce w kwestii uchodźców, ale ta władza chce to wykorzystać i przehandlować za praworządność i domaga się, aby odblokowano i przekazano jej pieniądze. Należy nakłaniać Unię, by przekazała owszem te pieniądze, ale tym, którzy się zajmują uchodźcami – samorządom, społecznościom lokalnym, organizacjom pozarządowym.

Wszak ten rząd przy okazji ludzkiego dramatu zabiega o zalegalizowanie bezkarności własnych zaradkiewiczów.

Zgadzam się, że niektórych instrukcji tego rządu należy słuchać, np. żeby nie robić zdjęć przemieszczającego się sprzętu wojskowego, bo pamiętajmy, że od pewnego czasu jesteśmy państwem frontowym. Oczekuję jednak, że ktoś z rządu wyjdzie i przyzna, że pomylili się strategicznie co do swych paneuropejskich aliansów z panią Le Pen, z Salvinim i Orbánem. Notabene, gdyby PiS miał rozum w głowie, to wykorzystałby tę sytuację do resetu w stosunkach z UE, bo to jest wielka szansa dla nich, aby wrócić do przyzwoitości demokratycznej.

(JK)


Zdjęcie główne: Fot. Flickr/rajatonvimma /// VJ Group Random Doctors, licencja Creative Commons; zdjęcie w tekście: Radosław Markowski, Fot. SWPS

Reklama