Widać na cztery tygodnie przed wyborami, że parta rządząca jest w stanie obiecać wszystko, żeby przedłużyć swoje rządy. Niestety, weryfikacja obietnic może być dla Polaków bardzo bolesna – mówi nam prof. Marek Migalski, politolog, kandydat do Senatu z list Koalicji Obywatelskiej. Rozmawiamy nie tylko o konwencjach i obietnicach wyborczych. Pytamy o dalszy ciąg afery hejterskiej i Janusza Wojciechowskiego, który ma objąć tekę unijnego komisarza ds. rolnictwa. – To wstyd, żeby PiS nie miało nikogo w swoim obozie, kto zna trochę język i Europę i nie jest oskarżony o kantowanie na kilometrówkach. To pokazuje, jaka ta ławka PiS-u jest potwornie krótka. Szczerski był już nominowany do wszystkich możliwych stanowisk na świecie, a Wojciechowskiego musieli ściągać z funkcji, którą teraz zajmuje, bo nie ma nikogo innego. To zdecydowanie pokazuje problem kadrowy; PiS nie ma nikogo kompetentnego i przyzwoitego zarazem. To mieszanka niespotykana w PiS-ie – dodaje nasz rozmówca

JUSTYNA KOĆ: Na środowym, ostatnim posiedzeniu Sejmu nie będzie rozpatrywany wniosek o wotum nieufności wobec ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Wiceminister Warchoł tłumaczył, że nie widzi podstaw do debaty. Pan widzi te podstawy?

MAREK MIGALSKI: Podstaw jest bardzo wiele i są to podstawy merytoryczne, a wiadomo, że obóz władzy kieruje się kryteriami politycznymi. Jest oczywiste, że ta debata byłaby okazją do rozmowy nt. tej największej afery w wymiarze sprawiedliwości, mówiąc językiem prof. Strzembosza. Prof. Adam Strzembosz powiedział, że w całej historii swojego życia nie widział większej afery w Ministerstwie Sprawiedliwości. To na pewno nie służyłoby obozowi władzy i

PiS zrobiło wszystko, aby tej debaty uniknąć.

To byłoby dla PiS-u rujnujące, ponieważ pokazywałaby państwo, którego nie powstydziłby się Łukaszenka; państwo, gdzie urzędnicy używali państwowych narzędzi do nękania obywateli. To dokładne odwrócenie roli urzędników państwowych, którzy są stworzeni do tego, aby ułatwiać nam życie. Okazało się, że w Ministerstwie Sprawiedliwości istniała grupa ludzi, których zadaniem było nękanie obywateli RP.

Reklama

To jedyna sytuacja, że PiS nie zdecydował się na debatę nad wnioskiem. Rozpatrywano nawet wniosek o odwołanie premier Szydło, która została obroniona tylko po to, aby za chwilę zamienić ją na Mateusza Morawieckiego.
Sądzę, że to efekt kampanii wyborczej. Gdyby ta debata poszła bardzo źle, to PiS mógłby zaliczyć straty, bo to, że Ziobro zostałby obroniony, jest dla wszystkich jasne. Poza tym w jego imieniu musiałby wystąpić ktoś z PiS-u, być może nie ma nikogo, kto chciałby to zrobić. To z kolei oznacza, że

relacje między Ziobrą a Morawieckim są tak napięte, że Morawiecki nie zgodził się bronić jego ludzi zamieszanych w aferę hejterską. Inną kwestią jest to, że to, co robili, jest nie do obrony.

Podczas debaty padłyby zapewne argumenty, które na 30 dni przed wyborami nie służyłyby obozowi władzy. To trochę takie dmuchanie na gorące.

Opozycja ciągle też nie dostała dokumentów, o które prosiła w ramach kontroli poselskiej. To nie tylko w złym guście, ale też niezgodne z zasadami kontroli poselskiej. Ministerstwo ma określony czas, aby dokumenty pokazać.
Nie wiem, jak wygląda to z punktu widzenia prawa, ale to, że ta władza działa w złym guście, jest oczywiste. Przypominam też, że kilkukrotnie zdarzało się jej działanie niezgodne z prawem, chociażby niewykonywanie wyroków sądów. Nie chciałbym mówić, że przywykliśmy do tego, bo to by oznaczało, że jesteśmy na etapie żaby, która za chwilę zostanie ugotowana, bo nie zorientowała się, że systematycznie podgrzewana woda osiągnęła stan wrzenia.

Janusz Wojciechowski został oficjalnym kandydatem na unijnego komisarza ds. rolnictwa. Czyj to sukces, rządu, PiS-u, polskiej dyplomacji?
Żeby było jasne, nam się jedna z tek należy jak psu buda. Każde z 27 państw ma swojego komisarza, łącznie z Luksemburgiem i Maltą. Nie dostaliśmy komisarza, bo ktoś to wywalczył. Pytanie, czy to jest ważna teka. PiS od dłuższego czasu walczyło o tekę gospodarczą, ponieważ tej nie dostało, to zadowoliło się rolnictwem. Tu są dwie kwestie: szanse pana Wojciechowskiego i pytanie, po co im ta teka.

Moim zdaniem to kolejny przejaw podporządkowania polityki zewnętrznej kwestiom wewnętrznym.

PiS-owi zależy na tym, żeby polscy rolnicy uważali, że każde euro, które przychodzi z Brukseli, zawdzięczają PiS-owi.

Wojciechowski zostanie dodatkowo wykorzystany do walki z PSL na wsi. Tu nie mam żadnych wątpliwości, a to pokazuje tylko, że PiS kompletnie nie myśli w kategoriach zewnętrznych. Co do szans Wojciechowskiego, to przypomnijmy, że jest on na razie tylko kandydatem. Dopiero teraz zaczyna się proces akceptacji i pan Wojciechowski będzie musiał przejść przez przesłuchanie w komisji rolnictwa i wcale nie jest pewne, że przejdzie to z sukcesem. Przypomnę, że ciągle ciąży na nim postępowanie w Europejskim Urzędzie ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF), wbrew temu, co mówi sam zainteresowany. Dla mnie to jest wstyd! Żeby PiS nie miało nikogo w swoim obozie, kto zna trochę język i Europę i nie jest oskarżony o kantowanie na kilometrówkach. To pokazuje, jaka ta ławka PiS-u jest potwornie krótka. Szczerski był już nominowany do wszystkich możliwych stanowisk na świecie, a Wojciechowskiego musieli ściągać z funkcji, którą teraz zajmuje, bo nie ma nikogo innego. To zdecydowanie pokazuje problem kadrowy;

PiS nie ma nikogo kompetentnego i przyzwoitego zarazem. To mieszanka niespotykana w tej partii.

Jak ocenia pan konwencję PiS-u w Lublinie? Bo trzeba przyznać, że zorganizowano ją z ogromnym rozmachem, podobnie można ocenić przedstawiony program…
Powiem krótko: zarówno konwencję, jak i program można ocenić jednym stwierdzeniem – na bogato. Bogatszego programu nikt jeszcze nie zaprezentował w Polsce. Pytanie, czy to jest program realny. Obiecywanie dwóch “trzynastek” dla emerytów w 2021 roku jest o tyle nieuzasadnione, że jak wiemy, w budżecie na rok 2020 nie ma nawet jednej “trzynastki”. To pokazuje iluzoryczność tego, co usłyszeliśmy na konwencji w Lublinie. Można jeszcze dodać, że jak widać, na trochę ponad trzydzieści dni przed wyborami parta rządząca jest w stanie obiecać wszystko, żeby przedłużyć swoje rządy. Weryfikacja dla Polaków może być bardzo bolesna.

Oczywiście większość z transferów, które PiS dokonało, po prostu się ludziom należało, mówiąc językiem Beaty Szydło.

Jestem byłym politykiem PJN, a nawet wiceprezesem PJN i przypominam, że to ta partia pierwsza wymyśliła 400 Plus w 2011 roku i to na każde dziecko.

Byliśmy pierwszą partią, która dostrzegła potrzebę wsparcia rodziny w ten sposób. 500 Plus jest programem sensownym społecznie, oczywiście nie demograficznie, jak już widać. Socjalnie to jest jednak ważny program.

Zatem może i podniesienie płacy minimalnej do 4000 i reszta programu PiS-u również?
Nie jest dobrym politykiem ten, który wszystko wszystkim obieca, ponieważ może się okazać, że zawali się nam gospodarka. Nie jest dobrą gospodynią czy gospodarzem ktoś, kto idzie do sklepu i kupuje wszystko, co jest na półkach, bo może się potem okazać, że nawet jak na kasie karta nie zostanie zablokowana, to za dwa, trzy lata skończy się to komornikiem albo bankructwem.

Jak ocenia pan zamianę Grzegorza Schetyny na Małgorzatę Kidawę-Błońską?
Przyjąłem to z radością, bo wydaje mi się, że pani Kidawa-Błońska jest po prostu trudniejsza do atakowania. Traktuję to w kategoriach politologicznych i widzę, że dziś PiS ma z tym pewien problem.

O ile łatwo było brutalnie atakować Schetynę, to trudno jest atakować Kidawę-Błońską, bo to osoba niezwykle kulturalna, dążąca do konsensusu.

Prezentująca te cechy, które uważam, że mimo wszystko większość Polaków chce widzieć w polityce, jak uspokojenie nastrojów społecznych. Z tego punktu widzenia ten manewr był dobry, tym bardziej, że ze strony PiS-owskiej widać, że nie mają jak zaatakować Kidawy-Błońskiej.

Jak jako kandydat z listy KO do Senatu czuje się pan z programem KO, który został zaprezentowany na konwencji? Eksperci również zarzucają mu zbytnie rozdawnictwo, choć oczywiście nie takie jak w programie PiS-u.
To prawda, tylko nie da się wygrać dzisiaj wyborów programem zaciskania pasa, tym bardziej, że mamy wzrost gospodarczy. Byłoby to zatem wręcz nieracjonalne. Problem polega na tym, czy jest to popuszczanie pasa jak za Sasa, czy ma jednak granice racjonalności. Ja zresztą czuję się nie tylko reprezentantem koalicji, chociaż startuję z listy KO z rejonu powiatu wodzisławskiego, raciborskiego oraz Jastrzębia i Żor. Czuję się reprezentantem też Lewicy i PSL w ramach paktu senackiego.

Uważnie przypatruję się zarówno propozycjom Lewicy, PSL, jak i KO, bo czuję na sobie obowiązek reprezentowania wszystkich wyborców, którzy nie są pisowscy.

Wyborców, którzy reprezentują różne nurty ideowe i poglądy, ale bliskie są im te wartości, które połączyły opozycję demokratyczną: rządy prawa, proeuropejskość, niezawisłość wymiaru sprawiedliwości, wolność mediów. Niby to sprawy elementarne i wydawałoby się, że w końcówce drugiej dekady XXI wieku nie powinniśmy o tym w ogóle rozmawiać w centrum Europy, a okazuje się, że wokół tych właśnie wartości zgrupowała się opozycja.

Napisał pan na Twitterze, że poinformuje pan swoich wyborców z Jastrzębia, że rząd sprowadza węgiel z Mozambiku, bo TVP tego na pewno nie zrobi. Rozumiem, że to w kategoriach żartu?
Absolutnie nie. Wiedziałem, że sprowadzane są tony węgla z Rosji, mimo że mamy swój węgiel, zatem dlaczego nie nasi górnicy mają go wydobywać, ale oniemiałem, kiedy rano dowiedziałem się, że sprowadzamy węgiel z Mozambiku! Zachęcam naszych czytelników, aby zobaczyli, gdzie leży Mozambik, bo to wręcz nieprawdopodobne. To południowy wschód Afryki. Zatem

ten węgiel musiał opłynąć całą Afrykę, połowę Europy i dopłynąć do Gdańska. To jest coś niewiarygodnego.

Przecież mamy ogromny problem ze smogiem, zwłaszcza my tutaj na Śląsku. Wśród najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie 35 znajduje się Polsce, z czego większość na Śląsku. 40 tys. ludzi umiera z powodu smogu, a my ściągamy węgiel z Mozambiku. To jakiś ponury żart.


Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Flickr/Edvard Kožušník/©kozusnik.eu

Reklama