Gdyby szło dobrze, to po prostu prezydent objeżdża, otwiera, uświetnia, podaje ręce i spokojnie dojeżdża do pewnej wygranej. To, że sięgnęli po takie chwyty jak z LGBT, to, że pan Adamczyk otwiera debatę pytając o imigrantów i twierdząc, że to obecnie gorący temat, pokazuje, że oni wciąż prowadzą kampanię z 2015 roku – mówi nam prof. Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. I dodaje: – Jedyne, co zostało mocno wyeksponowane, to to, że TVP jest tubą propagandową partii rządzącej i młotkiem, za pomocą którego władza bije w swoich przeciwników. To było tak oczywiste, że nawet osoby niezbyt inteligentne musiały to zobaczyć. Wszystkie pytania miały sprawić kłopot Rafałowi Trzaskowskiemu i dać pole do popisu Andrzejowi Dudzie.

JUSTYNA KOĆ: Czy to była debata prezydencka czy debata Trzaskowski vs TVP?

MAREK MIGALSKI: W moim przekonaniu przede wszystkim ta debata niczego nie wniosła i jest bez znaczenia. Niczego nie dowiedzieliśmy się ani o kandydatach, ani o programach i nie sądzę, aby poza małymi wyjątkami miała ona jakikolwiek wpływ na preferencje wyborcze.

Jedyne, co zostało mocno wyeksponowane i rzucało się w oczy, ale potwierdziło tylko tezę, którą wszyscy rozsądni ludzi wcześniej formułowali, że TVP jest tubą propagandową partii rządzącej i młotkiem, za pomocą którego władza bije w swoich przeciwników. To było tak oczywiste, że nawet osoby niezbyt inteligentne musiały to zobaczyć. Wszystkie pytania miały sprawić kłopot Rafałowi Trzaskowskiemu i dać pole do popisu Andrzejowi Dudzie. W tym pojedynku obaj wypadli średnio, tylko że Duda grał na swoim boisku, miał swojego sędziego i swoich kibiców. To oznacza zatem, że

Reklama

debata nie poszła po myśli rządzących i Andrzeja Dudy.

Kto wypadł lepiej, kto gorzej?
Moim zdaniem najlepiej wypadł Krzysztof Bosak, który zrealizował swój plan, mówił o tych, do których miał formułować przekaz, zaprezentował się jako osoba, która unika nowomowy, potrafiąca wznieść się ponad podziały polityczne – kiedy zdekodował ataki TVP na Trzaskowskiego i jawnie odwołując się do swoich wyborców. Bosak może dużo zyskać, a stracić może Robert Biedroń. On nie wypadł źle, ale bardzo dobrze wypadł pan Witkowski, a to oznacza, że kandydat lewicowy – a tak trzeba nazywać szefa Unii Pracy– może zabrać i tak już niewielką liczbę głosów, która dotychczas była przy Robercie Biedroniu. Sam

Biedroń nie wypadł źle, ale Witkowski wypadł lepiej. Nie chcę porównywać tego do debaty w 2015 roku, gdzie Zandberg zabił SLD, ale mechanizm może być podobny.

Prezydent Duda bardzo złagodniał, już nie było mowy nienawiści i straszenia LGBT, a opowieść o jedności narodu, gdzie jest miejsce dla każdego. Dlaczego?
Przyczyn może być kilka. Po pierwsze, prezydent mógł dostać po łapkach od Amerykanów. Ktoś średniego szczebla mógł zadzwonić i go po prostu opieprzyć, a relacje Dudy z Trumpem są dokładnie takie. W Stanach Zjednoczonych to, co mówią członkowie PiS-u i Andrzej Duda o LGBT, jest poza debatą publiczną. Tam jest bardzo fundamentalna prawica, to prawda, ale prawa osób nieheteronormatywnych są po prostu oczywistością, jak prawa kobiet. To oczywiście nie oznacza, że nie ma tam mizoginów czy rasistów, ale o tym nikt nie mówi publicznie. Być może złagodzenie tonu jest wręcz warunkiem spotkania z prezydentem Trumpem. Po drugie, być może zobaczyli sondaże. Te

brutalne ataki na LGBT nie pomogły, a wręcz przeciwnie. Ta skala brutalności mogła pobudzić przeciwników Dudy.

Spotkanie z Trumpem na 4 dni przed wyborami to element kampanii wyborczej?
Oczywiście, że tak, i nic poza tym. Na tym spotkaniu nic nie zostanie podpisane, będzie tylko spotkanie i parę fotek. To kampania, obopólna zresztą.

Trzeba przyznać, że Andrzej Duda ma niezły kontakt z Trumpem, skoro ten pomaga mu tak w kampanii.
To prawda. Ja od dawna mówiłem, że panowie mają dziwny kontakt ze sobą – to efekt połączenia maczyzmu, który ma w sobie Trump, z uległością Dudy. Oni idealnie się dopasowali. Z tego wynika fakt, że Duda podpisywał dokumenty stojąc w obecności siedzącego Trumpa – obaj uznali to za oczywiste. Oprócz tego, jest to też relacja kupca z dostawcą. Jesteśmy ulubionymi kupcami amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, ponieważ kupiliśmy F-35 za niewiarygodną sumę 6,5 miliarda dolarów. Wiadomo, że przepłaciliśmy za samoloty w stosunku do innych państw, które je kupowały. Zresztą obaj traktują to spotkanie jako kampanię.

Duda uważa, że spotkanie z najpotężniejszym, jak sądzi, człowiekiem świata mu pomoże, a Trump potrzebuje głosów 10-milionowej Polonii przy rosnącym w siłę Joe Bidenie. Klasyczna sytuacja win-win.

Czy to spotkanie pomoże prezydentowi Dudzie?
W moim przekonaniu to będzie game changer. Rzeczywiście jeżeli to odbędzie się tak, jak wymyśli to sztab Dudy, to Polacy na kilka dni przed wyborami zobaczą swojego prezydenta u boku najpotężniejszego człowieka świata i w ten oto sposób uznają, że wzrasta też potęga Polski i w I turze zagłosują na Andrzeja Dudę. Tylko że może być odwrotnie i ta sytuacja może być wykorzystana przez opozycję. To można przedstawić jako ucieczkę od problemów w kraju, jako sytuację niespotykaną w kampaniach we współczesnym świecie – kandydat i urzędujący prezydent jedzie na kilka dni przed wyborami do innego kraju szukać pomocy politycznej. Jestem przekonany, że w ciągu ostatnich 50 lat żaden demokratycznie wybrany prezydent nie jechał na 4 dni przed wyborami do innego kraju szukać tam poparcia politycznego.

Można to też przedstawić jako kolejną nierówność – Polacy nie mogą pojechać do Wielkiej Brytanii, a prezydent leci do USA. To nawiązanie do „Twój ból jest lepszy niż mój”.

Dodatkowo, czy nie będzie upokarzające to, że być może prezydent Duda będzie musiał przejść specjalną procedurę związaną z koronawirusem przed spotkaniem. Wreszcie duża część polskich wyborców jest antyamerykańska, a co ważniejsze duża część nie lubi Trumpa, bo uważają, że przynosi wstyd demokracjom. Wreszcie ostatnia sprawa – Trump jest nieobliczalny. To on będzie gospodarzem tego spotkania i może np. na oczach milionów widzów zrugać Dudę za jego sformułowania o LGBT lub powiedzieć cokolwiek innego, co postawi Dudę w niezręcznej sytuacji. To będzie bardzo trudna gra i wszystko może się tu rozsypać, tym bardziej, że nie będzie go co najmniej 2 dni w kraju.

Zatem czy to nie świadczy o desperacji?
Dokładnie tak to odczytuję i tak samo odczytałem już sięgnięcie po LGBT. Gdyby szło dobrze, to po prostu prezydent objeżdża, otwiera, uświetnia, podaje ręce i spokojnie dojeżdża do pewnej wygranej. To, że sięgnęli po takie chwyty jak z LGBT, to, że pan Adamczyk otwiera debatę pytając o imigrantów i twierdząc, że to obecnie gorący temat, pokazuje, że oni wciąż prowadzą kampanię z 2015 roku.

Posługują się hasłami, metodami i mentalnie są w 2015 roku, bo widzą, że wtedy im wyszło, a teraz nie wychodzi. Ludzie mają taką kompulsywną tendencję do powtarzania tego, co raz im wyszło. To dowód na to, że tam jest pożar, stąd imigranci, atak na LGBT i ten pomysł na spotkanie z Trumpem. Jestem pewny, że to zostało wymyślone kilka dni temu, kiedy jasne się stało, że sondaże systematycznie spadają.

Wczoraj widziałem dwa sondaże. Kantaru i Social Changes dla Karnowskich, czyli absolutnie PiS-owska sondażownia dla propisowskiego portalu, i w obu sondażach wynik Andrzeja Dudy był poniżej 40 proc. W sondażu Kantara w II turze wygrywa Trzaskowski, więc to, co się dzieje, oczywiście trzeba odczytywać jako próbę gaszenia pożaru, choć wygląda na to, że kanistrem z benzyną.


Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Flickr/Edvard Kožušník/©kozusnik.eu

Reklama