To jest walka o wszystko i wszelkie metody są używane: przekupstwo, zastraszanie. Nie ma metody, przed którą Kaczyński by się cofnął, bo rozumie, że stawką już nie jest utrata władzy, ale utrata wolności – mówi nam prof. Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego, były eurodeputowany. I dodaje: – Stawiam tu tezę, że polska polityka zaczyna się ukrainizować. Dotychczas politycy cackali się ze sobą, rządy się zmieniały, ale nikt nie robił sobie krzywdy, jednak to się skończyło, Jarosław Kaczyński przekreślił ten konsensus

JUSTYNA KOĆ: Czy to, co się dzieje, to efekt siły Jarosława Kaczyńskiego, czy jakiegoś politycznego obłędu?

MAREK MIGALSKI: To efekt słabości. Wykluczałbym obłęd. Prawdą jest, że polska polityka jest tak dzika ze względu na osobowościowe cechy jednego człowieka. Prawdą też jest, że jesteśmy pewną formą autokracji, a te systemy mają to do siebie, że odwzorowują osobowość przywódcy. Demokracje radzą sobie z indywidualnymi cechami przywódcy, inne systemy już nie. Sytuacja w Polsce byłaby diametralnie inna, gdyby przywódcą PiS-u był np. Joachim Brudziński, który może nie ma najmądrzejszych poglądów, ale jest normalnym człowiekiem, który na weekend chce wyjechać z rodziną i mieć trochę świętego spokoju. Słowem, jest zrównoważony.

U Jarosława Kaczyńskiego tego wszystkiego brakuje. On wszystkie swoje emocje i traumy przerzuca na politykę, czyli na nas wszystkich. On nas zaraził swoimi obsesjami.

To nie jest też efekt siły, bo gdyby był silny, to nie musiałby tego robić: dobijać mediów, wyrzucać Gowina. Realizowałby program, który jest mniej czy bardziej mądry.

Reklama

Z kolei jeśli założymy, że to wszystko wynika ze słabości politycznej PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego i jego obawy przed rezultatem wyborów w 2023, to dopiero z tej perspektywy widać logikę. On rozumie, że mimo tego wszystkiego, co zrobił, ogromnych transferów społecznych, zastraszania, zawłaszczania instytucji publicznych, PiS ma w dalszym ciągu  1/3 wyborców, czyli o 10 punktów procentowych mniej, niż w ostatnich wyborach parlamentarnych. To musi rodzić frustrację. To, co dziś widzimy, jest już przygotowywaniem starcia 2023 roku i przygotowywaniem się na ewentualną porażkę.

Co ma pan na myśli?
PiS będzie walczył do końca, bardzo nieczysto o wygranie wyborów, ale musi się liczyć, że może przegrać. Krótko mówiąc, PiS przygotowuje się na to, aby móc dokonać „reasumpcji” tego głosowania. On dzisiaj ma już w swoim ręku instytucje, które mogą zadecydować o ważności lub nieważności wyborów. Przede wszystkim SN i jego Izba, która o tym decyduje, ma także PKW, za chwilę będą zmiany w ordynacji wyborczej.

Przejęcie mediów także odgrywa ważną role w tych planach. Bo po pierwsze wolne media pokazują informacje prawdziwe, a więc często niewygodne dla władzy. Po drugie na wypadek, gdyby trzeba było „skręcić” wynik wyborów, bo wolne media będą w oczywisty sposób podawać wówczas informacje, które wyprowadzą ludzi na ulice.

To jest walka o wszystko i wszelkie metody są używane: przekupstwo, zastraszanie. Nie ma metody, przed którą Kaczyński by się cofnął, bo rozumie, że stawką już nie jest utrata władzy, ale utrata wolności.

Stawiam tu tezę, że

polska polityka zaczyna się ukrainizować.

Dotychczas politycy cackali się ze sobą, rządy się zmieniały, ale nikt nie robił sobie krzywdy, jednak to się skończyło, Jarosław Kaczyński przekreślił ten konsensus. Gdy straci władzę, cała czołówka PiS-u z Kaczyńskim na czele zostanie oskarżona przed niezależnym sądem i pewnie też przed Trybunałem Stanu, co będzie dla nich najmniejszą karą. W najgorszym przypadku będą szli do więzienia. Trudno się dziwić, że PiS będzie robił wszystko, aby tego uniknąć.

Czy to oznacza, że PiS nie cofnie się już przed niczym, nawet kosztem skłócenia nas także ze Stanami Zjednoczonymi? W Departamencie Stanu podobno powstaje już lista sankcji dla Polski.
Nie ma ceny, której Jarosław Kaczyński nie zapłaciłby za trwanie u władzy. Po 6 latach wyprowadza skutecznie UE z Polski teraz zaczął wyprowadzać z Polski Amerykanów. Natura nie lubi próżni, polityka również. Jeżeli nie będzie tu Zachodu, to będzie Wschód. To cena, którą płacimy. Doczekaliśmy czasów, kiedy Departament Stanu USA traktuje nas tak samo jak Białoruś czy Uzbekistan. Dziś w każdym artykule politologicznym na świecie Kaczyński jest wymieniany obok takich polityków jak Putin, Erdogan, w najlepszym przypadku Orbán. Polska pokazywana jest w kontekście autorytaryzacji niektórych byłych demokracji. To przykre, jak się to czyta, ale trzeba przyznać, że chyba są ku temu powody.

My możemy tego nie dostrzegać, bo jesteśmy gotowani, jak ta żaba od 6 lat, natomiast jak ktoś patrzy na wskaźniki jakości demokracji, to widzi, że nie należymy już do świata Zachodu. Przypomnę, że z woli większości aktywnych politycznie Polaków. Pamiętajmy, że PiS wygrywa wybory od 6 lat i o ile można było powiedzieć, że Polacy dali się nabrać w 2015 na ładny uśmiech pani Szydło i miękki kurs Andrzeja Dudy, to już po 5 latach ludzie dokładnie wiedzieli, co kupują, i ponownie wybrali te władzę.

Żyjemy wśród ludzi, którym się to podoba i którzy nie znikną z naszego społecznego życia po wygranych przez opozycję wyborach.

Dalej będą uważali, że ganianie za kobietami z gazem po ulicach jest dobre, a pobicie geja jest wyśmienite, że Niemcy i „brukselczycy” chcą nam odebrać suwerenność i niepodległość, które to z kolei polegają na tym, że pan Czarnek będzie wprowadzał swoje obskurancie eksperymenty do szkół i uczelni. Duża część naszego społeczeństwa naprawdę tak uważa i to jest bardzo przykre.

Czy pozbywając się Gowina z rządu Kaczyński nie wzmocnił Ziobry? Ile będziemy czekać na próbę sił ministra sprawiedliwości?
Jeśli ze stołu wyrzuca się jedną z nóg, to ta trzecia jest już na wagę złota. Prawdą jest, że wyrzucenie gowinowców wzmocniło ziobrystów, którzy stali się wręcz niezbędni tej władzy. To musi cieszyć Ziobrę. On już znalazł wcześniej pomysł na siebie i o ile Gowin nie wiedział i wahał się pomiędzy jedną opcją a drugą, to Ziobro konsekwentnie działał. Podejrzewam zresztą, że Porozumienie nie ma innego wyborcy niż członkowie rodziny polityka Porozumienia.

Ziobryści jako wyborcy istnieją. Nie jestem pewny, czy tak się stanie, ale teza, że wzmocniony Ziobro będzie jeszcze bardziej troszczył się o swoją podmiotowość, ma sens. Będzie jeszcze bardziej antyunijny, może nawet antyamerykański.

Czy to przyśpieszenie działań Kaczyńskiego to może być też efekt Tuska?
Proszę zauważyć, że Tusk do tej pory się nie wypowiedział w tej sprawie, to pokazuje raz jeszcze, jaki ma instynkt polityczny. Po drugie na pewno dymisja Gowina jest efektem Tuska. Gowin pół roku temu mógł zostać premierem albo marszałkiem Sejmu, odwracając sojusze i tworząc tymczasowy rząd anty-PiS. Przenosił ten pomysł, tak długo się wahał, że wrócił Tusk, który od razu stwierdził, że nie chce się zajmować Gowinem. Panowie mają swoją historię i zatarg osobisty,

w kalkulacjach politycznych Tuska obrotowy Gowin przestał się liczyć. Oczywiście ta informacja dotarła też do Kaczyńskiego.

Ostatnie zachowania Kaczyńskiego rzeczywiście mogą świadczyć o tym, że on zaczyna podejmować decyzje pod wypływem myśli „jak na to zareaguje Tusk”. W tym znaczeniu coś, co dziś można oceniać jako racjonalne bądź nieracjonalne działanie, może się okazać, że jest skutkiem emocji wobec nowego gracza.

Jest sens zadawać pytanie, gdzie w tym wszystkim jest prezydent?
Nie ma sensu. Wiemy, że ostatnio bawi się nadmuchiwanym smokiem w Juracie. Prezydent jest uzależniony od opinii zewnętrznych, a jego kompleksy wpływają na politykę. Zresztą ja od lat powtarzam, że on nie uprawia polityki, tylko autoterapię. Może się więc okazać, że jak zostanie postawiony przed dylematem, czy podpisać ustawę, która zamknie mu na stałe drzwi do Białego Domu i nie uda mu się pstryknąć fotki z Joe Bidenem w Gabinecie Owalnym, to może się okazać, że to skłoni go do refleksji. Byłoby to bardzo perwersyjne, gdyby okazało się, że Andrzej Duda zdobędzie się na niezależność wobec Jarosława Kaczyńskiego tylko dlatego, żeby zrobić sobie zdjęcie z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Dodam, że tego rodzaju myślenie, które wygląda na absurdalnie śmieszne, nie wydaje mi się jednocześnie niemożliwe.


Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Uniwersytet Śląski

Reklama