Wygląda na to, że duża część liderów opozycji została zirytowana tymi wahaniami Gowina i nic nie wskazuje na to, aby cokolwiek miało się zmienić. W moim przekonaniu nie należy także na to liczyć w najbliższej przyszłości i te oczekiwania, że układ rządzący się za chwilę wywróci, że znajdzie się nowa większość, że będą przedterminowe wybory wymuszone przez opozycję, są płonne. Naiwne są też kalkulacje, że sam Kaczyński będzie chciał pójść do wyborów, bo wygląda na to, że on zaakceptował tę swoją chwiejną większość. Jeżeli dziś miałbym wskazywać moment, kiedy to może nastąpić, to z dużym ryzykiem obstawiałbym przełom 2022/23 roku – mówi nam prof. Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. I dodaje: – PiS wyczerpał w jakimś sensie swój rewolucyjny żar, kłopoty z większością trochę tłumaczą, dlaczego jest coraz mniej realnej zmiany rzeczywistości w Polsce, a coraz więcej krzyku i symbolicznej wojny. W jakimś sensie oni po 6 latach rządów stali się tłustymi, opasłymi kotami, które chcą konsumować dalej i buszować w państwowej spiżarce.

JUSTYNA KOĆ: Nie będę pytać o wczorajszy mecz Polaków, tylko od razu przejdźmy do wieczoru w Sejmie…

MAREK MIGALSKI: Bardzo się cieszę, bo jest nieznośną manierą, że dziennikarze dopytują się o mecz polityków, komentatorów, tak jakby to naprawdę było istotne, co mają do powiedzenia jako laicy w tym temacie.

Po drugie dla politologa interesujące jest nie to, co się dzieje na boisku, tylko to, co wokół, i tu stawiam pewną hipotezę, że można zobaczyć bardzo podobne zachowania żelaznych elektoratów do zachowań kibiców. Tu są te same błędy poznawcze, ta sama deifikacja wierności klubowi, te same błędy heurystyczne polegające na tym, że nie widzi się błędów u siebie; nie dostrzega się faulów, które powoduje nasz zawodnik, widzi się faul, którego nie było, ale rzekomo dokonał go nasz przeciwnik, tę samą plemienność, ten sam neotrybalizm. W tym znaczeniu rozmowa o Euro z politologiem byłaby ciekawa.

Reklama

Na trybunach przejawiają się te same emocje i zachowania, które można obserwować w życiu publicznym. Rozumiem, że są one tak samo niszczące dla sportu, jak i dla polityki.

W kontekście wczorajszych głosowań w Sejmie, gdzie zostali ocaleni wszyscy ministrowie, koalicjanci zachowali się jak fanatyczni kibice, którzy trwają przy jednej drużynie?
To potraktowałbym jako wierność klubowi, z którym ma się kontrakt, czyli posłów koalicji rządowej, którzy wczoraj głosowali za uratowaniem ministrów, nie jako kibiców, ale jako działaczy i piłkarzy, którzy podpisali korzystny dla nich kontrakt i rozumieją, że rozwiązanie go bardzo wiele by ich kosztowało.

Mam tu na myśli przede wszystkim Gowina, który gdyby wstrzymał się od głosu albo zagłosował przeciwko, to byłoby to wypowiedzenie wojny i de facto koniec koalicji, a rozumiem, że na to nie jest gotowy. Jarosław Gowin mentalnościowo jest rzeczywiście poza obozem władzy, on to rozumie i Kaczyński także, natomiast dziś wyjście z obozu Zjednoczonej Prawicy dla Gowina byłoby samobójstwem. Po pierwsze nastąpiłaby weryfikacja, ilu ma naprawdę posłów za sobą, po drugie musi poczekać na ofertę innego konkurencyjnego klubu, wracając do terminologii sportowej. Gdyby zagłosował wczoraj przeciwko, to zostałby na spalonym i z niczym, bo odszedłby z klubu, za co musiałby zapłacić wysoką cenę, a jednocześnie na rynku nie ma ofert, nie rozpoczął się okres transferowy.

Gowin musi poczekać na nowy sezon i otwarcie okienka transferowego, wówczas może wypowiedzieć posłuszeństwo prezesowi. Wcześniej grozi mu wyrzucenie z koalicji.

Jak wiele jeszcze Gowin jest w stanie znieść? Wiadomo, że on ma gibki kręgosłup polityczny, ale PiS, Kaczyński, Terlecki go nie oszczędzają. Prezes osobiście odwiedza kongres nowej  partii powstałej ze zdrajców Gowina…
Kaczyński regularnie testuje gibkość i miękkość kręgosłupa Gowina, choć wiemy, że ten kręgosłup jest zawinięty w niezły supeł, a sam Gowin już tak bardzo testował gibkość swojego kręgosłupa, że nie powinien mieć z tym problemów. On w tej chwili już nie myśli, czy coś go upokarza, czy nie, tylko czy mu się to opłaca.

Na razie przy tych wszystkich zaczepnych zachowanych Kaczyńskiego, który zaczyna budować sobie większość bez Gowina, ten trwa w koalicji. Oczywiście panowie już mentalnie powiedzieli sobie do widzenia, tylko jeszcze nie wiemy, kiedy się rozstaną. Obie strony, i Gowin, i Kaczyński, czekają na moment najbardziej dla siebie korzystny. Dzisiaj dla obu gwałtowne, oficjalne rozstanie nie jest dobre, bo obie strony by na tym straciły. To wygląda trochę jak gracze, którzy pod stołem trzymają wycelowany na siebie nawzajem rewolwer i czekają tylko na moment, kiedy na stole pojawi się dobra oferta. Obie strony o tym wiedzą.

A ta dobra oferta to co by to mogło być? Bo mam wrażenie, że okienko transferowe do opozycji też się już zamknęło.
Wygląda na to, że duża część liderów opozycji została zirytowana tymi wahaniami Gowina i nic nie wskazuje na to, aby miało się zmienić. W moim przekonaniu nie należy także na to liczyć w najbliższej przyszłości i te oczekiwania, że układ rządzący się za chwilę wywróci, że znajdzie się nowa większość, że będą przedterminowe wybory wymuszone przez opozycję, są płonne.

Naiwne są też kalkulacje, że sam Kaczyński będzie chciał pójść do wyborów, bo wygląda na to, że on zaakceptował tę swoją chwiejną większość. Jeżeli dziś miałbym wskazywać moment, kiedy to może nastąpić, to z dużym ryzykiem obstawiałbym przełom 2022/23 roku, czyli przy okazji budżetu. Wówczas może powstać jakiś układ z Dudą, który pozwoli, że w momencie, kiedy rząd nie przedstawi budżetu, rozwiąże parlament. To mogłoby wszystkich zaskoczyć, oprócz Kaczyńskiego, który byłby oczywiście na to przygotowany.

Musimy pamiętać, że rozwiązanie Sejmu nie jest takie łatwe. Do tego potrzeba woli opozycji, a dziś to byłaby decyzja samobójcza, gdyby zdecydowała się pójść na przedterminowe wybory,

bo nawet gdyby dały jej zwycięstwo, to tak minimalne i wymuszające koalicję wszystkich ze wszystkimi na opozycji, przy niechętnym Dudzie i oporze Trybunału Konstytucyjnego, że mogłoby to być pyrrusowe zwycięstwo.

Ocalał też wczoraj wicemarszałek Terlecki. O ile ministrów koalicjanci musieli bronić, to już Terlecki zasłużył na to, aby zarówno Gowin, jak i Ziobro wstrzymali się od głosu. Terlecki wielokrotnie upokarzał jednego i drugiego, a jednak został na stanowisku. Dlaczego?
Rzeczywiście jest personalny konflikt między nim a Gowinem i rzeczywiście potrafi wygłaszać niewybredne uwagi wobec koalicjantów, bo do tego, że on jest chamski wobec opozycji czy dziennikarzy, już się przyzwyczailiśmy. Jednak zagłosowanie przeciwko niemu przez ziobrystów albo gowinowców byłoby casus belli i oznaczałoby zerwanie koalicji. Oni rozumieli, że nie mogą sobie na to pozwolić.

Na marginesie, sam Terlecki jest dla mnie nieciekawy, natomiast

ciekawe jest to, co Kaczyński potrafi zrobić z intelektualistami, którzy się z nim zetknęli. U części z nich nastąpiło wzajemne rozczarowanie, mam wrażenie, że ja jestem jedną z tych osób, które szybko zrozumiały, że warunki, na których można współpracować z Kaczyńskim, są upokarzające, a ich akceptacja prowadzi do degradacji osobowości i części godności.

Ta część, która została, jak Legutko, Krasnodębski, Terlecki czy Gliński, jest dowodem na to, co Kaczyński może zrobić z ludźmi, którzy mieli własny dorobek intelektualny. Dziś są szczególnie podli w swoich szachowaniach i szczególnie serwilistyczni. To dla mnie bardzo ciekawy przypadek, bo na tej podstawie jestem w stanie zrozumieć tę zdradę klerków i „hańbę domowa”, która miała miejsce na przełomie lat 40. i 50. ubiegłego wieku w stosunku do komunistów. Wówczas część intelektualistów w absolutnie haniebny sposób wspierała tę autorytarną władzę, niemalże się w niej zakochując.

To, co widzimy obecnie, jest niczym darmowa rekonstrukcja historyczna tego, co działo się w połowie XX w.

Czy polityczny klimat dla PiS, ale też dla opozycji nie zaczyna się zmieniać? Jeszcze nie wyłapują tego sondaże, ale wiatr chyba zmienia kierunek?
Trochę to widać w Internecie, bo tam właściwie już toczy się bekę, są śmieszki-heheszki z PiS-u, jak mówi młodzież, tak samo jak w 2015 roku z Komorowskiego i PO. To się jeszcze nie przekłada na sondaże, bo PiS trzyma się ciągle dobrze i nawet jak były do tej pory jakieś wahnięcia poparcia, to on się zawsze dość szybko odbudowywał.

Tu wszystko może się zdarzyć. Powiedziałbym, że ten trend powolnego odwracania się od PiS-u może być kontynuowany, choć opozycja pokazała nam już tyle razy, że potrafi stanowczo przeciwstawić się temu swoimi działaniami, że

nie postawiłbym dużych pieniędzy, że wybory w 2023 roku zakończą się klęską PiS-u.

Natomiast skończyła się rewolucja PiS-u, co napisałem w ostatnim tekście do „Rzeczpospolitej”. PiS wyczerpał w jakimś sensie swój rewolucyjny żar, kłopoty z większością trochę tłumaczą, dlaczego jest coraz mniej realnej zmiany rzeczywistości w Polsce, a coraz więcej krzyku i symbolicznej wojny. W jakimś sensie oni po 6 latach rządów stali się tłustymi, opasłymi kotami, które chcą konsumować dalej i buszować w państwowej spiżarce.

Dla nas to dobry prognostyk i przynajmniej do 2023 roku ta rewolucja PiS-u została zakończona, a przynajmniej zawieszona. Oczywiście pan Czarnek dalej będzie wygłaszał swoje obskuranckie sformułowania, będzie obrażał ludzi, z mównicy sejmowej będą padać obrzydliwe słowa, ale w jakimś sensie do tego się to ograniczy. Zapowiedziany Nowy Ład może w ogóle nie wejść w życie, bo mogą być problemy z jego wprowadzeniem, pytanie, jak zachowa się Gowin. Zatem być może to nie jest trwały spadek poparcia, ale zatrzymanie rewolucyjnych zapędów PiS-u.

Czyli ograniczenie niezależności szkół i inżynieria społeczna, tworzenie nowego człowieka PiS-u nie wypali?
To bliski mi temat, bo to mój resort. Oczywiście będą jakieś zapowiedzi, że niepokornych dyrektorów będzie się wsadzać na 3 lata, ale ustawa nie wejdzie w życie. Pan Czarnek z panią Nowak będą wypowiadać coraz bardziej obrzydliwe słowa i będą się radykalizować, oczywiście pan Czarnek będzie psuł listę czasopism naukowych, aby dowartościowywać te mętne wydawnictwa, w których jego skromny ilościowo i jakościowo dorobek mógłby się zmieścić. To będzie psujstwo, ale na miarę intelektualnych możliwości tych ludzi, czyli niewielkie.

Będą powstawać jakieś dziwne uniwersytety, gdzie będzie się uczyć idei godnych lat 30. ubiegłego wieku, ale to nie zatrzyma prawdziwych naukowców i edukacji, to nie zmieni dzieciaków w posłuszne pałki PiS-owskie, bo jest za mało czasu, są inne źródła informacji, rodzice.

Czy powrót Tuska to byłby game changer?
Mógłby być pod warunkiem, że Tusk się wreszcie na to zdecyduje i wynegocjuje warunki powrotu z liderami opozycji, bo ten powrót nie może być przeciwko nim, bo wówczas zrobią wszystko, żeby on był tylko jednym z graczy. To musi być dogadane z Budką, Trzaskowskim, Kosiniakiem-Kamyszem, Czarzastym i rozumiem, że to właśnie teraz robi. Ponadto to musi być skoordynowane czasowo, a Tusk nie wraca jako lider jednej partii, tylko pewien patron całego układu, który wygrywa w 2023, a później ten układ, już wówczas rządzący, wystawia go na kandydata na prezydenta. Jego marzeniem jest zakończenie kariery 10 latami prezydentury, zaczynając od 2025 roku. Gdyby to tak się układało, to oczywiście byłby to game changer, na razie to tylko jego zapowiedzi.


Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Uniwersytet Śląski

Reklama