Obóz rządzący dysponuje nadal dużymi zasobami, jeszcze nie zużył się społecznie i dysponuje też całym repertuarem środków mogących odbudować poparcie do ok. 40 proc., czyli do poziomu, jaki ma prawie stale w ostatnich dwóch latach. Wśród jego wyborców ujawnią się wszystkie psychologiczne mechanizmy usprawiedliwiania swego wcześniejszego poparcia dla PiS i nawet aktywnej obrony tej formacji – mówi w rozmowie z nami prof. Jacek Raciborski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. I dodaje: – Bardziej prawdopodobny scenariusz to jednak erozja, z pewnymi zatrzymaniami, ale i coraz częstszymi i głębszymi kryzysami

JUSTYNA KOĆ: Czy partia Kaczyńskiego powinna martwić się 12-procentowym spadkiem poparcia? Oczywiście trzeba poczekać na kolejny sondaż, niemniej takich spadków w sondażach nigdy jeszcze w Polsce nie było.

PROF. JACEK RACIBORSKI: Możemy domyślać się powodów tak drastycznych spadków, byłbym tylko jeszcze ostrożny co do skali, czy ten spadek jest na pewno tak duży. Ten spadek może mieć dalsze konsekwencje. Pamiętać należy, że sondaże wywierają wpływ na opinię publiczną, to mechanizm zwrotny – odzwierciedlają preferencje i wzmacniają dominujący trend. Dlatego sondaże są częścią gry politycznej i mogą formować preferencje polityczne.

Dlatego podczas ciszy wyborczej nie prezentuje się sondaży?
To jedno z uzasadnień, ale to bardziej skomplikowany mechanizm.

Reklama

Zatem co spowodowało ten spadek: nagrody czy próba zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej?
Sądzę, że żaden pojedynczy czynnik nie wyjaśnia tego zwrotu.

Największą wagę komentatorzy przywiązują do premii. Uważam, że rzeczywiście to był czynnik znaczący w tym splocie zdarzeń, które wpłynęły na głębszą zmianę nastrojów, bo idzie nie tylko o ujawnione zmiany preferencji, ale o prawdopodobne ostudzenie poparcia dla PiS.

Wracając do nagród. To cios, który PiS sobie sam zadał, bez umiaru zwracając się przeciwko wszelkim dotychczasowym elitom. Ale sam w sobie by nie wystarczył. Ujawniły się też konsekwencje innych działań PiS-u. Przede wszystkim cały pakiet związany ze “wstawaniem z kolan”. Zmiana ustawy o IPN ujawniła sytuację paradoksalną, bo uderzyła w godność narodu, którego apoteozę uprawia obóz rządzący, a przy tym propaguje plemienne jego rozumienie. Oto raptem ten naród dostaje straszny cios od Żydów z Izraela i Ameryki i wszyscy zaczynają się tłumaczyć, premier, ministrowie, i zapowiadają zmianę ustawy. To kompromitacja, ale różny jest jej powód w oczach różnych segmentów elektoratu. Liberalną część wyborców ogarnęła zgroza, że kwestie rozrachunków historycznych chce się regulować za pomocą prawa karnego, nie bacząc na międzynarodowe standardy praw obywatelskich i praw człowieka.

Wykazuje się też przy tym kompletny brak rozeznania co do wrażliwości innych narodów i społeczeństw co do kwestii Holocaustu i fałszując prawdę historyczną. Ta liberalna część reagowała oburzeniem, jak można tak narażać interesy państwa w imię różnych obsesji.

Ale ta liberalna część już wcześniej nie popierała PiS-u.
Tak, ale stała się głośna, widoczna i uczestniczyła w pokazaniu, że polityka godnościowa prowadzi do sytuacji, kiedy pomiata się rządem polskim na arenie międzynarodowej, choć na własne życzenie. Natomiast dotychczasowych wyborców PiS-u poruszyło to przepraszanie, tłumaczenie się i przystąpienie do uzgadniania z Żydami ustaw polskiego parlamentu, obudziło wcale nie marginalne w społeczeństwie polskim pokłady antysemityzmu. Oni reagują inaczej niż grupa liberalna.

Próby ratowania sytuacji przez rząd odbierają jako naruszanie narodowej godności – ledwo co odzyskanej. Czują się zdezorientowani.

Kolejnym czynnikiem były próby zaostrzenia prawa aborcyjnego. Okazało się, że dla większości zakaz tzw. eugenicznej aborcji jest nie do zaakceptowania. Nakaz, aby kobieta nosiła w sobie zdeformowany płód, który i tak jest skazany na śmierć, jest moralnie gorszy wedle moralności ludowej niż nakaz urodzenia dziecka z gwałtu. Wbrew pozorom zniesienie możliwości tzw. aborcji eugenicznej jest bardziej barbarzyńskie niż gdyby wyrzucić przesłankę gwałtu, a o tej ostatniej nikt nawet nie mówił. Czyli próba zmiany nowelizacji ustawy aborcyjnej nie znajduje poparcia nawet w ludowych moralnych nastawieniach. Problem zagrożeń w tej sferze został dobrze nagłośniony przez ruchy protestu.

W elektoracie PiS-u jest sporo zrozumienia dla aborcji w sytuacji, kiedy to jest płód całkowicie zdeformowany. Ta defensywna postawa jest zresztą wygodniejsza niż ofensywna na rzecz liberalizacji.

Zatem mamy kolejny element, który spowodował irytację tych, którzy popierali i głosowali na PiS. Czwartą kwestią była ustawa degradacyjna, którą właśnie prezydent zawetował.

PiS od początku szedł z hasłem rozliczenia elit PRL na ustach.
Tylko że w tym przypadku ustawa była jak wyciąganie i ponowne wieszanie trupa. Stosunek do stanu wojennego w społeczeństwie polskim jest spolaryzowany. Od lat badania socjologiczne na to wskazują, ja sam też to badałem. Stan wojenny spotyka się ze znacznym zrozumieniem jako mniejsze zło w sytuacji zagrożenia radziecką interwencją; wielu pamięta też, jak dramatyczne były wówczas wewnętrzne konflikty. Ostatnie opublikowany sondaż już na temat samej ustawy degradacyjnej pokazuje, że większość Polaków za niestosowne uważało degradowanie Jaruzelskiego i Kiszczaka. A w dodatku zagrożenie degradacjami dla tysięcy oficerów. Znów

PiS wzbudził niepokój na wielką skalę. Skoro można odbierać stopnie wojskowe, to znak zapytania może być postawiony przy stopniach i tytułach naukowych, przy wypracowanych w PRL emeryturach.

I wreszcie narastające przekonanie o rządowym kłamstwie smoleńskim.

Prezes zapowiedział, że ostatnia miesięcznica czeka nas w kwietniu, raportu podkomisji Macierewicza ma nie być. To duży problem w elektoracie PiS-u?
Również część zwolenników PiS dostrzega tu krętactwa. Zmiana rządu, dość szeroka, ustabilizowała poparcie dla PiS-u na wysokim poziomie, ale od razu też zaczęły się wpadki. Ale one nie wszystko wyjaśniają. Narastają systemowe trudności rządzenia, takie jak konsekwencje reformy oświaty, głodowe emerytury, marne płace w całej budżetówce i brak perspektywy wyraźnego ich wzrostu. Na reformach PiS miliony ludzi żyjących z budżetu straciły. Podsumowując,

to załamanie, nie wiemy jeszcze jak głębokie, jest konsekwencją splotu błędów doraźnych i skutków już podjętych reform, i to na wszystkich frontach jednocześnie.

To błędy na własne życzenie?
W większości tak. Społeczny opór spowodował, że PiS nie zdążył jeszcze zbudować wszystkich zabezpieczeń przed ujawnianiem się krytyki. Rewolucja pierwszych dwóch lat załamuje się. Nie zostały przejęte do końca media, sądy się bronią, aparaty państwa nie są aż tak sterowne, jak liderzy PiS mniemali, bronią się samorządy, jest jakaś infrastruktura społeczeństwa obywatelskiego i jest jakaś opozycja.

Wypalił się chyba też mechanizm, który PiS odkrył przypadkowo przy lipcowych protestach. Weto prezydenta Dudy przysporzyło poparcia i PiS-owi, i Dudzie.

Okazało się, że opinia publiczna w ten sposób dostała przekaz, że jest pluralizm, są bezpieczniki w systemie, że nie mamy do czynienia z rządami monopartii, a opozycja nie ma racji, bo jest prezydent, który dostrzegł zagrożenia i zawetował. A wcześniej był stale obrażany. Zobaczymy teraz, czy rzeczywiście taki mechanizm quasi-opozycji zadziała.

I dlatego pół roku później, kiedy Sejm uchwalał ustawy prawie takie samie same jak te zawetowane, już nikt nie protestował?
Nie, wtedy nastąpiło ogromne rozczarowanie i notowania prezydenta spadły. Okazało się, że Duda nie jest żadną opozycją, że to fasada. Moim zdaniem PiS popełnił wtedy poważne błędy, nie dokonując istotnych zmian w zawetowanych ustawach o SN i KRS. Te naskórkowe zmiany nie stłumiły też krytyki Brukseli. Gdyby wtedy PiS poważnie potraktował weto i wprowadził kilka zmian zgodnych z sugestią Komisji Weneckiej i Brukseli, prawdopodobnie nie byłby dziś w takiej sytuacji, a prezydent byłby dalej silnym zasobem władzy.

A teraz prezydent albo będzie nieużyteczną fasadą, albo będzie liderem jednej z frakcji w obozie PiS i będzie przeszkadzał w rządzeniu. Z punktu widzenia głównego lidera PiS i tak źle, i tak niedobrze.

Brzmi to wszystko tak, jakby to był początek końca PiS-u.
Nie, jeszcze na pewno nie. Obóz rządzący dysponuje nadal dużymi zasobami, jeszcze nie zużył się społecznie i dysponuje też całym repertuarem środków mogących odbudować poparcie do ok. 40 proc., czyli do poziomu, jaki ma prawie stale w ostatnich dwóch latach. Wśród jego wyborców ujawnią się wszystkie psychologiczne mechanizmy usprawiedliwiania swego wcześniejszego poparcia dla PiS i nawet aktywnej obrony tej formacji.

W rezerwie jest też inne wyjście. Druga rewolucja – trochę zwrócona przeciwko pierwszej rewolucji PiS.

Wyobraźmy sobie, że oto PiS w monumentalnej uchwale Zgromadzenia Narodowego na 100-lecie niepodległości dokonuje swoistego historycznego rozrachunku i ogłasza, że niniejszym zamyka wszelkie materialne i moralne rozliczenia. Nie będzie już żadnych zwrotów mienia obywatelom, kościołom, firmom, Polakom i Żydom, cudzoziemcom. Pozostaje jedynie wieczna pamięć o żydowskich współobywatelach, Zagładzie, narodowych bohaterach itp. Wszelkie zbrodnie – niemieckie, sowieckie będą po wsze czasy pamiętane, także zbrodnie wrogów “wewnętrznych” – banderowców, komunistyczne, ale i II RP, jak Bereza Kartuska czy przewrót majowy – będą pamiętane, ale nie ma już możliwości karania za nie. W konsekwencji wszelkie ustawy o IPN, degradacyjne, dezubekizacyjne, lustracyjne do kosza. I gdyby jeszcze korekty ustaw o KRS, Sądzie Najwyższym i zaprzysiężenie trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego, to perspektywa kolejnej kadencji, i to bez żadnych manipulacji wyborczych, byłaby prawie pewna. Podsumowując, duży zwrot w sferze symbolicznej. Tego jednak nie można robić na raty, pod presją okoliczności.

Czy PiS jest zdolny do takiej zmiany? Do dialogu, bardziej pojednawczego dyskursu, zakończenia z rozliczeniami? Moim zdaniem raczej nie, nawet za cenę utrzymania władzy.
Rzeczywiście, mało to prawdopodobne. Ale zwrot taki można jakoś osłonić.

Pojednawczy kurs może być wykrzyczany, butne słowa, a w treści pojednanie.

Bardziej prawdopodobny scenariusz to jednak erozja, z pewnymi zatrzymaniami, ale i coraz częstszymi i głębszymi kryzysami.

A opozycja co powinna zrobić?
To, co zazwyczaj robi opozycja – krytyka rządu i mobilizowanie poparcia dla siebie. Konieczne jest też minimum współpracy głównych partii opozycyjnych, aby wyborcy nabrali przekonania, że opozycja jest w stanie wykreować realistyczną alternatywę wobec obecnego rządu. Dobry jest też pewien podział zadań. SLD niewątpliwie umiejętnie odniósł się do ustaw degradacyjnej i dezubekizacyjnej, pozyskał Monikę Jaruzelską do swoich działań i zebrał za to profit w postaci 9 proc. w sondażu. Platforma umiejętnie grała sprawą nagród, Nowoczesna jest przekonująca w walce o sądy. I jeszcze tylko pewne minimum programowe opozycji.


Zdjęcie główne: Jacek Raciborski, Fot. YouTube/FundacjaBatorego

Reklama

Comments are closed.