Podkomisja MON została stworzona tylko w celu udowodnienia wybuchu. Dostała takie zadanie, ale nie dała sobie z nim rady. Po półtora roku pracy nie dostarczyła nawet skrawka dowodu materialnego na wybuch jakiejkolwiek bomby – mówi w rozmowie z wiadomo.co fizyk prof. Paweł Artymowicz, wykładowca University of Toronto. Obala wszystkie hipotezy przedstawione w zaprezentowanym 10 kwietnia filmie. Twierdzi, że członkowie podkomisji nie mają fizycznej wiedzy nawet na średnim poziomie.

Kamila Terpiał: Czy są jakiekolwiek dowody na to, że przyczyną katastrofy smoleńskiej był wybuch ładunku termobarycznego?
Prof. Paweł Artymowicz: Sama komisja stawia na końcu zaprezentowanego filmu znak zapytania, co świadczy o tym, że nawet oni nie są absolutnie pewni tego, że doszło do wybuchu. Ale to jest ich ostatnia deska ratunku. Ta podkomisja została stworzona w celu udowodnienia wybuchu – mówmy o tym wprost. Dostała takie zadanie, ale nie dała sobie z nim rady. Po półtora roku pracy nie dostarczyła nawet skrawka dowodu materialnego na wybuch jakiejkolwiek bomby. Po prostu nie mogli zaprezentować obliczeń czy innych argumentów fizycznych i inżynieryjnych, które byłyby przekonujące. Kwestia możliwości wybuchu była dyskutowana na fachowych konferencjach mechaniki lotnictwa, ja uczestniczyłem w dwóch. Na tych konferencjach pojawiają się najlepsi eksperci, ale nigdy nie pojawili się z propozycjami referatów ludzie Macierewicza. Oni unikają kontaktów z prawdziwymi fachowcami, starają się w swoim gronie snuć fantazje zamachowe.

Kwestia możliwości wybuchu była dyskutowana na fachowych konferencjach mechaniki lotnictwa, ja uczestniczyłem w dwóch. Na tych konferencjach pojawiają się najlepsi eksperci, ale nigdy nie pojawili się z propozycjami referatów ludzie Macierewicza.

Tylko teraz to nie są “ludzie Macierewicza”, ale państwowa podkomisja, działająca zresztą za nasze pieniądze.
Dlatego to jest coraz bardziej żenujące. Teraz mają dostęp do wszystkich danych, do tomów akt prokuratury, około 1000 stron raportu komisji Jerzego Millera wraz z załącznikami. Znają wszystko, co mogą znać, brakuje im tylko i wyłącznie wiedzy, żeby to wszystko zrozumieć. Jeżeli nie mogą czegoś zrozumieć, a takich rzeczy jest wiele, wtedy powstaje potrzeba mówienia o kolejnej bombie.

Jaki był najbardziej absurdalny argument, który miał udowodnić wybuch ładunku termobarycznego?
Na mnie największe wrażenie zrobiło to, że można było długi fragment filmu, łącznie nawet z komputerowymi symulacjami, poświęcić hipotezie o to tym, jak drzwi wyrzucone w wybuchu bomby wbijają się w ziemię. To był według członków podkomisji dowód pośredni, ale okazał się błędny fizycznie o czynnik 100.

Reklama

Jeżeli nie mogą czegoś zrozumieć, a takich rzeczy jest wiele, wtedy powstaje potrzeba mówienia o kolejnej bombie.

Czyli?
Prędkość wymagana do wbicia drzwi w ziemię jest równa 100-150 m/s, czyli szybciej niż leciał samolot. Ale to nie jest nietypowe, że w momencie fragmentacji kadłuba, kiedy samolot spada, drzwi mogą zostać popchnięte przez inne elementy i wbite w ziemię. A więc wymagana prędkość do wbicia drzwi w ziemię to 150 m/s, ale wyliczona poprawnie przy zastosowaniu elementarnych zasad fizyki (podczas ewentualnego wybuchu bomby – red.) wynosi kilka m/s. A to jest sto razy za mało; to jest tak, jakby przekonywać, że można przebić ścianę naciskając na nią palcem. Ale podkomisja nie rozumie nawet, że ich hipotezy nie mają żadnych podstaw inżynieryjno-fizycznych.

17910779_1656157144399217_821412485_n

Takie wyliczenie umie przeprowadzić każdy badacz katastrofy, który coś wie o fizyce kolizji obiektów z ziemią, albo o wybuchach.

Przedstawiona została także teoria “blaszanych ptaków”, czyli pozostałych na drzewach szczątków samolotu.
To jest próba zasugerowania rzeczy, która nie miała miejsca, znowu nie zdając sobie sprawy, że fizycznie ten proces przebiegałby zupełnie inaczej. Wiemy, że to był lot niski, doszło do zderzenia z obiektami i one wyprodukowały te fragmenty tupolewa. Przecież oderwanie dużego kawałka skrzydła produkuje wiele małych fragmentów blach, które od uderzenia z prędkością 270 km/h rozlatują się w promieniu 10, a nawet więcej metrów. To była prawdziwa przyczyna powstania tych poszarpanych blach, które nazwano poetycko “blaszanymi ptakami”. One opadają, zawisają na drzewach lub leżą w pobliżu miejsca zderzenia. Jeżeli do powstawania tych poszarpanych kawałków miałoby dojść na wysokości 50-150 metrów, tak jak proponuje podkomisja Macierewicza, proces fizyczny opadania spowodowałby ich rozrzucenie na dużej powierzchni. One na pewno by się nie skupiły tylko obok brzozy i nie wbiły w jej pień, bo podczas opadania powietrze wyhamowuje szybki ruch początkowy.

Usłyszeliśmy też, że zderzenie z brzozą i utrata części skrzydła nie miała żadnego znaczenia dla przebiegu katastrofy.
To miało właśnie zasadniczy wpływ. Prawda jest taka, że to właśnie urwana końcówka skrzydła spowodowała, że samolot był niesterowny, musiał się obrócić na plecy i tak uderzyć w ziemię. Gdyby samolot spadał w innej pozycji, może byłaby większa szansa, że ktokolwiek by się uratował, ale spadając na cienki dach oni nie mieli szansy.

Prawda jest taka, że to właśnie urwana końcówka skrzydła spowodowała, że samolot był niesterowny, musiał się obrócić na plecy i tak uderzyć w ziemię.

Jak wyglądałoby miejsce katastrofy, ciała ofiar, fragmenty samolotu, gdyby doszło do wybuchu ładunku termobarycznego?
Przede wszystkim obszar rozrzutu szczątków byłby znacznie większy. Gdyby rzeczywiście wybuch bomby termobarycznej miał rozsadzić cały kadłub na części, to z moich wyliczeń wynika, że musiałaby to być bomba większa niż 10 kilogramów. A wówczas to byłoby bardzo wyraźnie słyszane i widoczne jako potężna eksplozja, nagrałoby się na czarnych skrzynkach, a nawet rozsadziłoby okna w sąsiednich budynkach.

Są zdjęcia, na których wyraźnie widać, że nawet nie wszystkie okna w Tu-154M zostały zniszczone. Szef komisji Wacław Berczyński twierdzi, że to dzięki dobrym uszczelkom – i to nie żart.
Akurat tę informację chyba przeoczyłem… To jest właśnie zasadnicze pytanie: czy członkowie podkomisji mają podstawową wiedzę inżynieryjną, żeby badać takie rzeczy? Nie sądzę, żeby ją mieli.

Za rok usłyszmy mniej więcej to samo, z niewielkimi zmianami hipotez. Wyrugują te hipotezy, które zostały ośmieszone i obalone, wstawią inne równie absurdalne i tak będzie, dopóki komisja nie zostanie rozwiązana.

Ja nie mam, ale nawet nie wpadłoby mi do głowy, żeby używać takiego argumentu. On jest absurdalny.
Oczywiście, że okna w samolocie nie tylko by popękały, ale także by wyleciały… To dość oczywiste.

Jak takie ustalenia podkomisji mogą być traktowane w Rosji i na Zachodzie?
Podejrzewam, że członkowie podkomisji zdają sobie sprawę ze swoich słabości i będą unikać kontaktów z Rosją. Zrezygnowali już przecież z planów wyjazdu i spotkania z panią Anodiną, szefową MAK-u. Teraz twierdzą, że dopóki wrak nie wróci do Polski, oni do Rosji nie pojadą, tyle że jeżeli wrak wróci, to przecież już nie będą mieli po co jechać. Nie potrzebują żadnych bezpośrednich danych, dlatego że celem działania komisji nie jest poważne badanie aspektów inżynieryjnych i technicznych. Myślę, że będą też unikać styczności ze światem naukowym, bo mogliby się skompromitować, nie wykazują się podstawową wiedzą lotniczą. Będą działali w izolacji. Za rok usłyszmy mniej więcej to samo, z niewielkimi zmianami hipotez. Wyrugują te hipotezy, które zostały ośmieszone i obalone, wstawią inne równie absurdalne i tak będzie, dopóki komisja nie zostanie rozwiązana.

Byli członkowie komisji Millera pracują w firmach z udziałem Skarbu Państwa, jak na przykład LOT. A ta firma akurat zabroniła udziału w debatach na temat Smoleńska.

Myśli pan, że podkomisja zdecyduje się przedstawić jakieś konkretne wyniki eksperymentów? O to będą wnioskowali politycy PO.
Presja będzie duża i będą musieli coś ujawnić. Pan Antoni Macierewicz przekonywał, że są jakieś materiały na piśmie. Też chciałbym je poznać. Myślę, że wtedy można będzie jeszcze więcej powiedzieć.

Antoni Macierewicz wzywa też członków komisji Jerzego Millera do “merytorycznej dyskusji”.
Problem w tym, że byli członkowie komisji Millera pracują w firmach z udziałem Skarbu Państwa, jak na przykład LOT. A ta firma akurat zabroniła udziału w debatach na temat Smoleńska. Dlatego wielu z nich nie może się wypowiedzieć w tej sprawie. Dr Maciej Lasek deklaruje chęć dyskusji, jeżeli będzie to dyskusja merytoryczna, a nie polityczna. Ja też zaproponowałem debatę w telewizji Polsat z przewodniczącym podkomisji.

Spotkał się pan w ogóle kiedyś z Wacławem Berczyńskim?
Nie, wymieniałem tylko maile… Ale i tak niewiele.

Procedury są takie, że to piloci powinni decydować. W filmie nie było o tym mowy, chociaż to była prawdziwa przyczyna katastrofy. Ten samolot w ogóle nie powinien z Warszawy wylecieć, nie powinien podchodzić do lądowania, powinien od razu decydować o lądowaniu na zapasowym lotnisku.

Jak określiłby pan zaprezentowany 40-minutowy film?
To jest film z gatunku fantasy. To są domysły i hipotezy, przedstawione na ładnych animacjach, ale niemające za sobą żadnego poparcia w dowodach.

Nie ma w tym filmie mowy o błędach polskich pilotów. Jest za to o tym, że rosyjscy kontrolerzy specjalnie źle naprowadzali samolot, a polscy piloci czekali na polecenie o odejściu na drugi krąg. Czy taką decyzję powinien podjąć rosyjski kontroler, czy polski pilot?
Oczywiście procedury są takie, że to piloci powinni decydować. W filmie nie było o tym mowy, chociaż to była prawdziwa przyczyna katastrofy. Fatalne szkolenie w 36. pułku, które doprowadziło do fatalnych błędów decyzyjnych, m.in. właśnie zniżenie się poniżej minimalnej wysokości z prędkością, która była dwa razy większa niż ta, która powinna być. Zresztą lista błędów jest bardzo długa. Ten samolot w ogóle nie powinien z Warszawy wylecieć, nie powinien podchodzić do lądowania, powinien od razu decydować o lądowaniu na zapasowym lotnisku. Na tej liście jest kilkanaście rzeczy, które formalnie były robione nielegalnie. Tak się latało w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. Już po katastrofie okazało się, że działalność szkoleniowa i lotnicza były słabo kontrolowane, fałszowano książki lotów, egzaminy egzaminowani piloci pisali sami sobie. Ci młodzi i ambitni piloci byli przyzwyczajeni do stosowania niewłaściwych procedur, m.in. do przekraczania minimów meteorologicznych, a to często kończy się katastrofami.


Zdjęcie główne: Prof. Paweł Artymowicz, Fot. YouTube/FaktySmolensk

Reklama

Comments are closed.