– Ważne jest, żeby PiS jak najszybciej stracił władzę. Im dłużej jest przy władzy, tym mniejsze są szanse, że Polska uniknie tąpnięcia. Na razie grzęźnie. Osłabiane są fundamenty wzrostu polskiej gospodarki – mówi w rozmowie z wiadomo.co główny ekonomista PO prof. Andrzej Rzońca. Skoro jest tak źle, to dlaczego PKB rośnie? – Ten szybszy wzrost pojawił się nie dzięki PiS-owi, lecz pomimo zaniechań PiS-u. Wzrost PKB nie bierze się z zasiłków, bierze się z ludzkiej pracy, inwestycji i innowacji – to elementarz ekonomii – tłumaczy prof. Rzońca. Pytamy też o 500+, wiek emerytalny i walutę euro.

Kamila Terpiał: Główny Urząd Statystyczny podał we wtorek, że w I kwartale 2017 roku PKB wzrósł o 4 proc. Należało się tego spodziewać?
Prof. Andrzej Rzońca: Tak. O tym, że zobaczymy w tym roku „czwórkę z przodu”, mówiłem, od kiedy upubliczniono plany finansowe samorządów. Same inwestycje samorządów dodadzą do wzrostu PKB 1,6 pkt proc. Skoro w zeszłym roku wzrost wynosił 2,7 proc., to po dodaniu tych 1,6 pkt proc. w br. już będziemy mieli wyraźnie ponad 4 proc.

Czyli taki wzrost mamy dzięki samorządom?
Nie tylko. Dodatkowo wzrost w br. będzie przyspieszał przez dalszą poprawę koniunktury u głównych odbiorców polskiego eksportu, przede wszystkim w Niemczech. Mamy więc dwa istotne impulsy przyspieszające wzrost gospodarczy. Do tego dochodzą tzw. efekty mnożnikowe: firmy, które będą realizować inwestycje samorządów lub więcej sprzedadzą za granicę, zapłacą swojej załodze, załoga przeznaczy część dochodów na zakupy, te zakupy zwiększą przychody kolejnych przedsiębiorców, którzy więcej zapłacą swoim pracownikom i dostawcom itd.

Gdyby nie PiS przy władzy, dzisiaj odbijalibyśmy się od 4,6 proc., a tak odbijamy się od 2,7 proc.

To są optymistyczne dane dla polskiej gospodarki.
Oczywiście, i trzeba się z tego cieszyć. Szybszy wzrost PKB oznacza szybszy wzrost dochodów ludzi – więcej pieniędzy w ich portfelach. To jest bardzo dobra wiadomość.

Reklama

Dobra też dla PiS-u, premier Beata Szydło czy wicepremier Mateusz Morawiecki mogą stanąć i powiedzieć: to dzięki nam. Prawda?
Przede wszystkim to jest dobra wiadomość dla zwykłych ludzi. Ale ten szybszy wzrost pojawił się nie dzięki PiS-owi, lecz pomimo zaniechań PiS-u. Przypomnę, że PiS, kiedy przejmował władzę, odziedziczył wzrost na poziomie 4,6 proc. Na skutek szkodliwej polityki PiS mieliśmy w zeszłym roku po raz pierwszy spowolnienie wzrostu gospodarczego, które nie zostało poprzedzone żadnym ekonomicznym wstrząsem za granicą. Gdyby nie PiS przy władzy, dzisiaj odbijalibyśmy się od 4,6 proc., a tak odbijamy się od 2,7 proc.

Przewidywania NBP się nie sprawdziły, bo PiS zamiast skorzystać z doświadczenia urzędników, którzy zajmowali się podziałem środków w przeszłości, zwolnił ich albo zastraszył i sparaliżował ich działania. Na to nałożył się spadek inwestycji w przedsiębiorstwach, przede wszystkich tych kontrolowanych przez polityków PiS. W IV kwartale ub.r. sięgnął on tam aż 50 proc. Takie są skutki „odzyskiwania” spółek przez PiSiewiczów.

Skąd wzięło się spowolnienie w zeszłym roku?
W zeszłym roku mieliśmy dwa poważne motory wzrostu: po pierwsze, szybki wzrost eksportu dzięki dobrej koniunkturze za granicą, a po drugie, dalsze przyspieszenie wzrostu konsumpcji dzięki odziedziczonej po rządach Platformy bardzo dobrej sytuacji na rynku pracy. A mimo tego inwestycje się załamały. Pewnego spowolnienia wzrostu inwestycji można się było spodziewać – ze względu na przechodzenie z jednej do drugiej perspektywy unijnego budżetu. Ale to zmniejszenie wykorzystania funduszy unijnych – wedle prognoz niezależnych instytucji, takich jak Narodowy Bank Polski, miało być dwa i pół razy płytsze od tego, do którego doszło. Przewidywania NBP się nie sprawdziły, bo PiS zamiast skorzystać z doświadczenia urzędników, którzy zajmowali się podziałem środków w przeszłości, zwolnił ich albo zastraszył i sparaliżował ich działania. Na to nałożył się spadek inwestycji w przedsiębiorstwach, przede wszystkich tych kontrolowanych przez polityków PiS. W IV kwartale ub.r. sięgnął on tam aż 50 proc. Takie są skutki „odzyskiwania” spółek przez PiSiewiczów. Ale zmniejszyły się także inwestycje firm prywatnych, bo PiS dramatycznie zwiększył ryzyko inwestowania. Niepewność, której poczucie króluje wśród przedsiębiorców od przejęcia władzy przez PiS, jest najczęściej deklarowanym przez nich powodem wstrzymywania się z realizacją znaczących inwestycji – wskazują go prawie osiem razy częściej niż problemy z pozyskaniem funduszy unijnych. PiS mocno wyśrubował rekord produkcji prawa, przyjmując w zeszłym roku prawie 32 tys. stron nowych ustaw i rozporządzeń – najwięcej przynajmniej od 1918 roku. Prawie połowa tej PiS-owskiej produkcji dotyczyła gospodarki. Szczególnie „twórczy” PiS był w kwestii prawa podatkowego. W ciągu roku zmienił aż jedną trzecią wszystkich przepisów dotyczących podatków. Ponadto wprowadza ograniczenia i zakazy – obrotu ziemią rolną, budowy nowych farm wiatrowych i modernizacji starych, świadczenia usług ratownictwa medycznego przez prywatne firmy, posiadania więcej niż kilku aptek, handlu w niedzielę itp. Z lubością wciąż obmyśla nowe sankcje. Jakby tego było mało, usiłuje pozbawić ludzi dostępu do wymiaru sprawiedliwości niezależnego od władzy. No i jak tu inwestować?

W drugiej połowie br. skutki 500+ dla wzrostu konsumpcji będą zerowe, bo będziemy odnosić 500+ z tego roku do 500+ z zeszłego.

Ale wicepremier i minister finansów Mateusz Morawiecki cały czas powtarza, że mamy do czynienia ze wzrostem dynamiki i atrakcyjności inwestycyjnej.
W tym roku będziemy mieli do czynienia ze wzrostem inwestycji, bo trudno sobie wyobrazić, żeby dalej spadały w sytuacji, w której są do wydania potężne fundusze unijne, a czas na ich wykorzystanie się kurczy; z kolei przedsiębiorstwa mają zamówienia, ale brakuje im wolnych mocy wytwórczych. W zeszłym roku inwestycje spadły w sumie o prawie 8 proc., czyli trzy razy silniej niż po wybuchu globalnego kryzysu finansowego i po rozlaniu się kryzysu zadłużeniowego w strefie euro. Ich udział w PKB obniżył się do najniższego poziomu od kilkunastu lat. Teraz będą rosły, ale znowu nie dzięki działaniom PiS, tylko pomimo tych działań.

Jak do tego wszystkiego ma się 500+? Premier Beata Szydło twierdzi, że to miało znaczący wpływ na wzrost PKB, bo napędziło konsumpcję.
To kompletna bzdura. Różnica między prognozą sprzed wyborów wzrostu konsumpcji w ub.r. a jej faktycznym wzrostem jest śladowa. Wpływ 500+ na wzrost konsumpcji, skądinąd umiarkowany, bo wynoszący około 1 pkt proc., został niemal w całości skompensowany przez odwlekanie zakupów przez ludzi w związku ze zwiększoną niepewnością oraz przez efekty mnożnikowe załamania inwestycji. W drugiej połowie br. skutki 500+ dla wzrostu konsumpcji będą zerowe, bo będziemy odnosić 500+ z tego roku do 500+ z zeszłego. Wzrost nie bierze się z zasiłków, bierze się z ludzkiej pracy, inwestycji i innowacji – to elementarz ekonomii.

PiS zaciąga długi na wypłatę 500+, bo wydaje mu się, że w ten sposób napędzi wzrost. Platforma Obywatelska wie, że wzrost nie bierze się z zasiłków, tylko z inwestycji, pracy ludzi i innowacji, więc najpierw wzmocni wzrost, a dopiero później będzie dzieliła owoce wzrostu.

PO chce kontynuować program 500+, a nawet rozszerzyć go na pierwsze dziecko, wprowadzając jednak kryterium pracy.
I to jest zasadnicza różnica między PO i PiS-em. PiS zaciąga długi na wypłatę 500+, bo wydaje mu się, że w ten sposób napędzi wzrost. Platforma Obywatelska wie, że wzrost nie bierze się z zasiłków, tylko z inwestycji, pracy ludzi i innowacji, więc najpierw wzmocni wzrost, a dopiero później będzie dzieliła owoce wzrostu. Platforma chce przy tym zmienić konstrukcję 500+ w taki sposób, aby przestał dezaktywizować Polaków. Teraz mogą z niego korzystać także te rodziny, w których rodzice porzucą pracę. Platforma chce, aby korzystały z niego te, w których rodzice pracują albo poszukują pracy. Praca dla Platformy to jest wielka wartość, dla PiS-u przymus, ciężar i kara. Nie przemawia do niego nawet to, że praca jest jedynym sposobem na usuwanie trwałej biedy. Chwali się, że 500+ ograniczyło biedę. Ale ten program w wersji PiS konserwuje ją, gdyż trwała bieda jest tam, gdzie nie ma pracy.

A może należałoby wprowadzić inne kryterium – zarobki? Mówiąc najprościej, zabrać 500+ najbogatszym.
I zmusić ludzi do składania kolejnych deklaracji? Rozbudować administrację socjalną, która by te deklaracje weryfikowała? Nie powinniśmy napuszczać jednych Polaków na drugich. Trzeba ich łączyć, a nie dzielić. Praca jest taką wartością, wokół której można to zrobić. Jeżeli 500+ trafia do osób zdolnych do pracy, to niech warunkiem jego otrzymywania będzie praca lub poszukiwanie pracy, tak aby aktywizować ludzi. Zasadniczym celem państwa powinno być zwiększanie opłacalności pracy.

Platforma zadeklarowała, że nie chce podnieść wieku emerytalnego. Ale musimy ochronić ludzi przed tym, na co skazuje ich PiS, czyli przed głodowymi emeryturami i horrendalnie wysokimi składkami emerytalnymi. Jeśli nie przekonamy Polaków do tego, żeby dłużej byli aktywni na rynku pracy, to w 2040 roku na jednego pracującego będzie przypadało dwa razy więcej emerytów niż obecnie.

Dlaczego PO nie chce w takim razie, po dojściu do władzy, podnieść znowu wieku emerytalnego?
Platforma zadeklarowała, że nie chce podnieść wieku emerytalnego. Ale musimy ochronić ludzi przed tym, na co skazuje ich PiS, czyli przed głodowymi emeryturami i horrendalnie wysokimi składkami emerytalnymi. Jeśli nie przekonamy Polaków do tego, żeby dłużej byli aktywni na rynku pracy, to w 2040 roku na jednego pracującego będzie przypadało dwa razy więcej emerytów niż obecnie. To oznacza, że emerytury będą dwa razy niższe w relacji do przeciętnego wynagrodzenia lub składka emerytalna będzie dwa razy wyższa. Czyli pracujący będzie musiał zapłacić 40 proc. płacy brutto jako składkę emerytalną, do tego wszystkie inne składki i jeszcze PIT. Przy takim obciążeniu pracujących można śmiało założyć, że będziemy mieli do czynienia z falą emigracji młodych, która zmieni Polskę w kraj biednych, starych ludzi. Biednych dlatego, że nie będzie pracujących, z których składek byłoby można sfinansować godne emerytury. Na taką perspektywę PiS skazuje Polaków.

Tylko jak zachęcić Polaków do tego, aby dłużej pracowali?
Podwyższenie wieku emerytalnego to była próba rozbrojenia bomby demograficznej. PiS pokazał, że to rozwiązanie może być w bardzo prosty sposób zniszczone, jeżeli do władzy dochodzi partia, która nie dba o przyszłość kraju, a jedynie o własne interesy. Dlatego teraz trzeba myśleć o takich rozwiązaniach, których populiści nie będą w stanie zniszczyć, gdyby jeszcze kiedyś doszli do władzy. PO nad takimi rozwiązaniami pracuje. Są przykłady krajów, gdzie udało się znacząco podnieść aktywność wśród osób starszych – chociażby w Niemczech, Holandii czy Finlandii, i trzeba z tych doświadczeń korzystać.

Każdy nowy wydatek pojawi się dopiero po tym, jak PO wzmocni wzrost gospodarczy. Nie będzie dłużej zadłużania państwa czy dokręcania podatkowej śruby po to, żeby sfinansować nowe wydatki.

Jak do dłuższej pracy miałaby zachęcić zapowiedziana przez Grzegorza Schetynę 13. emerytura?
W bardzo prosty: myślimy nad tym, żeby jej wysokość możliwie silnie wynagradzała dłuższy staż pracy. Im dłuższa praca, tym wyższa 13. emerytura.

13. emerytura, utrzymanie 500+ i obniżonego wieku emerytalnego – skąd na to wszystko Platforma weźmie pieniądze, skoro nie chce prowadzić polityki rozdawnictwa?
Każdy nowy wydatek pojawi się dopiero po tym, jak PO wzmocni wzrost gospodarczy. Nie będzie dłużej zadłużania państwa czy dokręcania podatkowej śruby po to, żeby sfinansować nowe wydatki.

Ale przecież przy 500+ musi być zachowana ciągłość.
To świadczenie już jest. Ja mówię o nowych wydatkach. Te będą wprowadzane dopiero po tym, jak dzięki przyspieszeniu wzrostu gospodarczego pojawią się dodatkowe dochody – nie tylko w portfelach Polaków, ale także w budżecie państwa.

Może się skończyć tak, jak w krajach Ameryki Łacińskiej czy Afryki. Im też brakowało dyscypliny w finansach publicznych. Poza tym od lat 50. testowały strategie gospodarcze, podobne do planu Morawieckiego, bazujące na skompromitowanej teorii zależności.

A jeżeli gospodarka pod koniec rządów PiS-u nie będzie w najlepszym stanie? Trudno będzie się odbić.
Dlatego tak ważne jest, żeby PiS jak najszybciej stracił władzę. Im dłużej jest przy władzy, tym mniejsze są szanse, że Polska uniknie tąpnięcia. Na razie grzęźnie. Osłabiane są fundamenty wzrostu polskiej gospodarki. Mamy przyspieszenie wzrostu PKB, ale jednocześnie szacunki wzrostu PKB potencjalnego, czyli do utrzymania w dłuższym okresie, są rewidowane w dół. Nawet Ministerstwo Finansów to robi, choć zarazem twierdzi, że szybszy wzrost potencjału powróci. Póki co PiS funduje nam osłabianie fundamentów, ale zadłużając Polskę najszybciej w Europie, naraża nasz kraj na załamanie. Czas dobrej koniunktury powinien być wykorzystywany do tego, co robią Niemcy, Holendrzy czy Szwedzi, czyli oddłużania. A Polska zamiast tego ściga się z Rumunią o palmę pierwszeństwa kraju, w którym dług publiczny w relacji do PKB rośnie najszybciej.

Możemy skończyć jak Grecja?
Może się skończyć tak, jak w krajach Ameryki Łacińskiej czy Afryki. Im też brakowało dyscypliny w finansach publicznych. Poza tym od lat 50. testowały strategie gospodarcze, podobne do planu Morawieckiego, bazujące na skompromitowanej teorii zależności.

Powinniśmy przygotowywać polską gospodarkę do ewentualnego wejścia do strefy euro, bo Polska potrzebuje zdrowych finansów publicznych i stabilnego pieniądza – a to są właśnie kryteria wejścia do strefy euro. Zarazem zapowiadanie wejścia do strefy euro dzisiaj nie ma sensu.

PO zaproponowała pana debatę z wicepremierem Mateuszem Morawieckim. Myśli pan, że przyjdzie czas, kiedy pozytywnie odpowie na to zaproszenie?
Mam nadzieję, że w końcu presja na niego będzie tak silna, że przestanie się chować. Jednocześnie rozumiem, że się obawia.

Czy to jest moment na rozpoczęcie debaty o wejściu Polski do strefy euro? I czy to jest dobra droga?
Powinniśmy przygotowywać polską gospodarkę do ewentualnego wejścia do strefy euro, bo Polska potrzebuje zdrowych finansów publicznych i stabilnego pieniądza – a to są właśnie kryteria wejścia do strefy euro. Zarazem zapowiadanie wejścia do strefy euro dzisiaj nie ma sensu.

Co oznaczałoby euro w Polsce?
Przede wszystkim dzisiaj nie jesteśmy gotowi, aby wejść do strefy euro, bo mamy chore finanse publiczne i ta choroba się pogłębia. Poprawa koniunktury będzie ją co prawda maskować, bo zwiększa dochody budżetu, ale ujawni się ona w momencie, w którym koniunktura na świecie się pogorszy.

Im dłużej rządzi PiS, tym większe jest ryzyko, że w momencie, w którym dojdzie do poważnych zawirowań w otoczeniu polskiej gospodarki i na świecie, polska gospodarka nie będzie na nie odporna.

Czyli w przypadku kryzysu nie będziemy zieloną wyspą?
Niestety, nie. Im dłużej rządzi PiS, tym większe jest ryzyko, że w momencie, w którym dojdzie do poważnych zawirowań w otoczeniu polskiej gospodarki i na świecie, polska gospodarka nie będzie na nie odporna.

Kiedy może do takich zawirowań dojść? Za rok czy dwa?
To trudno ocenić, jeszcze trudniej niż w przeszłości. Otoczenie ekstremalnie niskich stóp procentowych pozwala długo prowadzić złą politykę gospodarczą. W przeszłości – przy normalnym poziomie stóp procentowych na świecie – rachunek za taką politykę przychodził wcześniej.

Co przesądziło o tym, że postanowił pan zostać głównym ekonomistą PO?
To, że żyjemy w naprawdę wyjątkowych czasach. Mamy rząd, który zawrócił Polskę z drogi na Zachód i ciągnie ją znów na Wschód. W konsekwencji istnieje bardzo duże ryzyko, że Polska przestanie doganiać kraje najbogatsze, że zamiast do nich dołączyć znowu stoczy się do grupy krajów biednych. Nie chcę, żeby Polska znalazła się wśród nich. Temu trzeba się skutecznie przeciwstawić, a sposobu, który dawałby na to większe szanse niż wsparcie Platformy, nie widzę.


Zdjęcie główne: prof. Andrzej Rzońca; Fot. Flickr/PO

Reklama

Comments are closed.