Nie minął miesiąc od rozpoczęcia nowego sezonu, a fani Legii Warszawa, przerażeni postawą swojej drużyny, zastanawiają się, co zrobić, by zaczęła grać lepiej. Recepta jest jedna – zmiana trenera. Gdyby to było tak proste! Zwolnienie szkoleniowca to tylko część procesu, i to ta łatwiejsza. Trzeba jeszcze znaleźć nowego trenera. A to na Łazienkowskiej ostatnio się nie udaje. 

Popularny niemiecki serial Dark, czerpiący z filozofii hermetycznej, opowiada o bohaterach, którzy wpadli w czasową pętlę. Najwyraźniej w takiej pętli znajduje się też Legia. Cykle czasowe na Łazienkowskiej objawiają się regularnością w zwalnianiu i zatrudnianiu kolejnych trenerów. Jeżeli w ostatnich latach, być może najlepszych w historii klubu, z czymś było Legii nie po drodze, to z Superpucharem i fachowcami na ławce trenerskiej. O ile na notoryczne porażki w meczach o sympatyczne, lecz mało prestiżowe trofeum można jeszcze przymknąć oko, o tyle

brak stabilności na ławce sprawia, że klub zaczyna marnotrawić dorobek ostatnich lat. 

Bohaterowie Dark starają się przerwać pętlę, lecz ich działania paradoksalnie prowadzą do sytuacji, których chcieli uniknąć – wydarzenia zdeterminowane są przez los. Czy to samo widzimy na Łazienkowskiej? Kogo by Dariusz Mioduski nie zatrudnił, zawsze wraca do punktu wyjścia. Nawet gdy prezes starał się wyrwać z pętli i zdecydował się zatrudnić doświadczonego trenera, to wybrał choleryka, Ricardo Sá Pinto. Na domiar złego, podpisał z nim trzyletni kontrakt, choć Portugalczyk nigdzie nie zagrzał miejsca na długo. Logiki w tym brak.

Ciężko też logicznie obronić decyzję o przekazaniu drużyny nowicjuszowi, Aleksandarowi Vukoviciowi. Tym bardziej, że rok wcześniej prezes zrobił dokładnie ten sam manewr z Deanem Klafuriciem i przyznał, że był to błąd. A Klafurić do mistrzostwa się doczłapał, Vuković zaś je stracił. Mimo to, z niezrozumiałych względów, Mioduski postanowił kultywować tradycję zatrudniania nowicjuszy, niczym prastare rytuały, których nie wolno zmieniać z szacunku dla dziedzictwa przeszłości.

Reklama

Oto mamy przed sobą prawdziwie nieodkrytą tajemnicę dziejów: dlaczego w Legii tak ochoczo oddaje się drużynę osobom bez doświadczenia?

Już w czasach ITI zatrudniano debiutantów: Jacka Zielińskiego czy mającego doświadczenie tylko w pracy z juniorami Jana Urbana, jednak to zjawisko obecnie przekracza już wszelkie granice zdrowego rozsądku. Legię zdążyli poprowadzić dyrektor młodzieżowej akademii i trener kobiet. Nawet ciepło wspominany przez część kibiców Jacek Magiera miał śladowe doświadczenie w trenerskiej pracy, co szybko wyszło w drugim sezonie pod jego wodzą. A jego poprzednik, antypatyczny Besnik Hasi, przed przybyciem do Warszawy prowadził w  swej krótkiej karierze tylko Anderlecht. Teraz za sterami stoi Vuković. Zasłużony zawodnik, szanowany przez trybuny, pracujący w klubie od lat – ale asystent.

Determinizm? Kolejny cykl czasowy? Ciężko powiedzieć, co kierowało prezesem. Można probować uzasadnić tę decyzję finansami, ale – biorąc pod uwagę dokonane transfery –czy nie lepiej mieć w ekipie tańszego zawodnika i dobrego trenera, czy na odwrót? Można wskazywać na fakt, że Vuko zna klub jak własną kieszeń – ale przecież nie ma oprowadzać po stadionie wycieczek, tylko przygotować do gry piłkarzy. Czy Dariusz Mioduski powierzyłby remont domu fachowcowi, czy koledze, który co prawda doświadczenia w tym nie ma, ale często wpadał na kolację i kiedyś pomagał pomalować ściany? Wydawało się, że w kluczowym dla przyszłości klubu momencie należało zminimalizować ryzyko i sięgnąć po szkoleniowca z doświadczeniem, a nie ponownie eksperymentować.

Kibice chętnie cofnęliby się teraz w czasie do kadencji ostatnich trenerów -fachowców z sukcesami – Stanisława Czerczesowa i Henninga Berga. Ekipa Rosjanina miała swój styl, a za Norwega nigdy nie wyglądała lepiej taktycznie.

Mile widzianoby też na Łazienkowskiej powrót do lat 90., gdy grającą w Lidze Mistrzów ekipę prowadził… debiutujący asystent, Paweł Janas. Może Dariusz Mioduski wzoruje się na tamtych czasach? Jeśli tak, to niech nikt nie przypomina mu popularnego w tamtym okresie powiedzenia, że Legia jest tak silna, iż mogłaby ją prowadzić teściowa właściciela. Być może w kolejnym cyklu doczekalibyśmy się weryfikacji tej tezy…


Zdjęcie główne: Stadion Legii, Fot: Dominik Kwaśnik

Reklama