Polityka rządu PiS-u to przepis na gwarantowaną porażkę. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE pieniędzy w unijnym budżecie jest mniej. Inni już teraz skutecznie zabiegają o swoje interesy, forsując rozwiązania, które mają się odbyć kosztem polityki spójności i polityki rolnej. PiS już na stracie przegrywa te negocjacje, nie biorąc w nich udziału. Wszyscy dzielą sobie tort unijny zgodnie z własnymi interesami, a głos Polski jest niesłyszalny – mówi w rozmowie z nami Paweł Zalewski, polityk Platformy Obywatelskiej, były eurodeputowany. I dodaje: – Rząd PiS-u stracił zdolność reprezentowania polskich interesów w UE i w tym kontekście stracił legitymację do rządzenia. Jeżeli dodatkowo ministrem spraw zagranicznych zostaje polityk, który w sprawach stosunków polsko-niemieckich nie różni się niczym od Jarosława Kaczyńskiego i Dominika Tarczyńskiego, to trudno oczekiwać jakiejkolwiek zmiany.

KAMILA TERPIAŁ: Rozmowa premiera Mateusza Morawieckiego z szefem Komisji Europejskiej Jeanem-Claude’em Junckerem to nowy początek w relacjach Polski z UE?

PAWEŁ ZALEWSKI: Nowy początek polega tylko na tym, że po raz pierwszy przewodniczący KE rozmawiał z osobą, która go nie obraża. Beata Szydło w ogóle nie chciała usiąść przy wspólnym stole, a ze strony Witolda Waszczykowskiego spotykały go same nieprzyjemne słowa. Ale na tym kończy się zmiana. Komisja Europejska jednoznacznie pokazała i poinformowała, jakie są warunki wycofania się z procedury art. 7 i tylko ich spełnienie może doprowadzić do wycofania wniosku. Polska musiałaby przywrócić niezawisłość sądów i TK, czyli, mówiąc krótko, zacząć respektować konstytucję. Ale PiS przecież po to złamał jej zapisy, aby zbudować totalny system władzy, podporządkować sobie wszystkie instytucje państwowe i publiczne, a w ten sposób zyskać niczym nieograniczoną władzę i pewność, że sfałszowane wybory nie będą zakwestionowane.

Jarosław Kaczyński, bo przecież to on przez swojego pełnomocnika rozmawiał z panami Junckerem i Timmermansem, nie zrezygnuje z budowania modelu władzy totalnej, skoro robił to przez 2 lata.

Czyli nowy premier ma tylko robić lepsze wrażenie?
Mateusz Morawiecki jest po prostu zręczniejszym reprezentantem Jarosława Kaczyńskiego. Zapewne utożsamia się z jego polityką, skoro godził się na taką rolę. Ale to nie on o czymkolwiek decyduje. Nie mam żadnych złudzeń.

Reklama

Może Jarosław Kaczyński przestraszył się możliwej redukcji subwencji unijnych bardziej niż art. 7? I może dlatego chce łagodzić napięcia przed debatą o unijnym budżecie? Żeby stracić jak najmniej…
Debata o budżecie zaczyna się właśnie w środę. Od dawna ostrzegałem, że PiS celowo koncentruje uwagę opinii publicznej na formalnej stronie uruchomienia art. 7 po to, aby głosem Węgier zablokować procedurę i ogłosić sukces.

Głos Węgier nie jest do końca znany, ale to i tak nie o to chodzi. Istotą problemu jest to, że PiS, odchodząc od stołu negocjacyjnego w UE, sam skazał się na sankcje, czyli brak polskiego głosu w walce o polskie interesy.

Przykładem jest drastyczna porażka rządu przy regulacjach dotyczących pracowników delegowanych (PiS nie był w stanie nowych rozwiązań zablokować) czy brak dotacji dla elektrowni (nie otrzymają pieniędzy na modernizację w kontekście emisji CO2), i tak samo będzie z budżetem.

To będzie kolejna porażka? Dostaniemy mniej pieniędzy?
Polityka rządu PiS-u to przepis na gwarantowaną porażkę. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE pieniędzy w unijnym budżecie jest mniej. Inni już teraz skutecznie zabiegają o swoje interesy, forsując rozwiązania, które mają się odbyć kosztem polityki spójności i polityki rolnej. PiS już na stracie przegrywa te negocjacje, nie biorąc w nich udziału. Wszyscy dzielą sobie tort unijny zgodnie z własnymi interesami, a głos Polski jest niesłyszalny.

Może zmianę polityki i rozpoczęcie rozmów z KE doradził polskiemu premierowi Viktor Orban? Przecież panowie ostatnio się spotkali.
Nie wiem, co doradzał polskiemu premierowi Viktor Orbán, ale to spotkanie było porażką Mateusza Morawieckiego.

Premier Węgier miał podczas konferencji prasowej jasno zadeklarować, że będzie głosował przeciwko sankcjom dla Polski, ale taka deklaracja nie padła. To pokazuje też, jak działa, a raczej nie działa, polska dyplomacja po 2 latach jej niszczenia.

Różnica między Polską a Węgrami jest fundamentalna i polega przede wszystkim na tym, że Węgry wprowadziły totalną władzę Fideszu zgodnie z konstytucją, bo miały taką większość, a PiS prowadzi do tego samego efektu, łamiąc konstytucję – to jest niewytłumaczalne. UE jest zbiorem reguł i standardów, które każdy wypełnia własną treścią, ale ona musi być zgodna z zasadą praworządności, czyli prawem ustanowionym w danym kraju. Jeżeli polityka kraju łamie zasadę praworządności, to znaczy, że niszczy do siebie zaufanie unijnych partnerów. Istotą uruchomienie procedury art. 7 w sensie politycznym jest powiedzenie polskiemu rządowi: nie mamy do was zaufania. Jeżeli nie ma się zaufania do partnera, z którym się negocjuje, to takie negocjacje nic nie dają.

Rząd PiS-u stracił zdolność reprezentowania polskich interesów w UE i w tym kontekście stracił legitymację do rządzenia.

Co może zmienić doprowadzenie do końca procedury art. 7, czyli tzw. broni atomowej?
Procedura art. 7 i jej doprowadzenie do końca niczego nie zmieni w pozycji Polski. Rząd PiS-u już utracił zdolność do realizacji narodowych interesów. Nawet jeżeli procedura zostanie doprowadzona do końca, bo Polska nie zmieni swojej polityki i straci prawo głosu w Radzie UE, to niewiele się zmieni, bo już sama z tego głosu zrezygnowała.

Nasi zachodni partnerzy będą na nas czekać jeszcze 2 lata, ale nie dłużej. Wszystkie nowe projekty, które są na stole i będą prowadzić do pogłębienia integracji UE, nie będą dotyczyły Polski. To jest najważniejsza stawka polskiej polityki międzynarodowej.

Jak się panu podoba rząd po rekonstrukcji? Zachodnie media piszą, że “odwołano największych eurosceptyków”.
Przyznam, że nie rozumiem takiej konstatacji. Polski rząd nie funkcjonował źle w UE dlatego, że w byli w nim tacy ministrowie, jak Szyszko, Macierewicz czy Waszczykowski, ale dlatego, że naruszał podstawowe zasady funkcjonujące w UE. Ten rząd, a przypomnę, że Mateusz Morawiecki był wicepremierem, prowadził politykę antyunijną, łamiąc wspólne reguły, i nic nie wskazuje na to, że z nowymi ministrami nie będzie tego robił.

Polityka prounijna nie polega na tym, że kulturalny premier jedzie do szefa KE i na kolacji w miłej atmosferze pije wino.

Polega na tym, że kraj realizuje zobowiązania, które sam przyjął (a przypomnę, że traktat negocjował nie kto inny, tylko Lech Kaczyński), i aktywnie włącza się w rozwiązywanie wspólnych problemów. Rząd PiS-u tego nie robi. Papierkiem lakmusowym było przyjęcie symbolicznej ilości uchodźców, czego nie zrobiliśmy i nie zrobimy. Jeżeli dodatkowo ministrem spraw zagranicznych zostaje polityk, który w sprawach stosunków polsko-niemieckich nie różni się niczym od Jarosława Kaczyńskiego i Dominika Tarczyńskiego, to trudno oczekiwać jakiejkolwiek zmiany.


Zdjęcie główne: Paweł Zalewski, Fot. Flickr/Paweł Zalewski

Reklama