Przede wszystkim trzeba wygrać wybory prezydenckie ‒ nie dopuścić do tego, by Andrzej Duda mógł dalej ośmieszać godność urzędu prezydenta RP popisami swej nadąsanej, niemoralnej niekompetencji i szkodzić polskiej racji stanu. To o wiele łatwiejsze, niż głoszą bezmyślne, kasandryczne opinie, dość często, niestety, powtarzane nawet przez opozycję – pisze Marek Abramowicz

Nie będą nam tutaj, w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce i jak mają być prowadzone polskie sprawy – ta szokująca wypowiedź prezydenta RP Andrzeja Dudy dotyczyła oficjalnych, urzędowych opinii i wyroków instytucji oraz trybunałów Unii Europejskiej na temat ustroju sądów w Polsce. 

Wielu komentatorów podkreśla, iż zgodnie z naszym własnym, polskim prawem te europejskie wyroki i opinie mają w Rzeczpospolitej moc obowiązującą i muszą być respektowane. Tego się nie da obejść bez złamania polskiego prawa. Gwarantują to bowiem nie tylko polska Konstytucja i polskie kodeksy, ale także podpisane przez Polskę umowy i traktaty międzynarodowe.

WYPOWIEDŹ BEZWSTYDNIE NIEMORALNA I NIEWYBACZALNIE SZKODLIWA

Z tego powodu wypowiedź prezydenta jest określana, nawet przez przychylnych mu komentatorów, jako co najmniej niefortunna. Inni używają terminów o wiele bardziej, ich zdaniem, adekwatnych ‒ twierdzą, iż ta wypowiedź jest absurdalna de iure, bezwstydnie niemoralna, a przede wszystkim szkodliwa dla polskiej racji stanu. Niewybaczalnie szkodliwa, bowiem podważa wiarygodność naszego kraju w rodzinnej Europie. Pacta sunt servanda, umów należy dotrzymywać! Ta fundamentalna zasada, wywodząca się z prawa rzymskiego, jest dla wszystkich ludzi uczciwych zupełnie oczywista ‒ na niej opiera się bowiem nie tylko ład prawny cywilizowanych społeczeństw, ale także etos rycerskiego i szlacheckiego honoru, kupieckiej rzetelności i obywatelskiej odpowiedzialności…

Reklama

Nadprzyrodzony majestat zasady pacta sunt servanda widoczny jest w jej aspekcie eschatologicznym ‒ trzy wielkie religie monoteistyczne: judaizm, chrześcijaństwo i islam wywodzą się przecież wprost z nakazu szanowania Przymierza (dobrowolnej Umowy) zawartego przez Boga z Abrahamem oraz Prawa nadanego przez Niego Mojżeszowi.

Umów należy zawsze dotrzymywać, a przepisów Prawa nigdy nie wolno łamać, Panie Prezydencie. Nigdy!

Chcę także zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej bulwersującej sprawy, moim zdaniem bardzo ważny w kontekście nadchodzących wyborów prezydenckich. Mianowicie na to, że pogardliwie antyeuropejski ton brzmiący w cytowanej wypowiedzi prezydenta Dudy na pewno nie jest do przyjęcia dla Kościoła katolickiego. Nie jest do przyjęcia zarówno z oczywistych względów doktrynalnych (także moralnych), jak i z wielu powodów całkiem praktycznych. O tym na końcu, a najpierw dwa przykłady oświetlające, w pozornie zupełnie innych sytuacjach, pewne szczególnie istotne aspekty mantry „nie będą nam tutaj, w obcych językach…”.

OJCOWIE! ON NAM JĘZYK NASZ ZNIEWAŻYŁ!

Po pierwsze, pamiętam swe szczere, dziecięce przerażenie tym fragmentem Maratonu Kornela Ujejskiego, który opisuje perskie poselstwo do Aten:

W Atenach wrzawa! Perscy heroldowie

Stoją na rynku i w nieznanej mowie

Coś ciżbie głoszą. Nikt ich nie zrozumiał.

Jeden Grek tylko, co po persku umiał,

Wstąpił na kamień i zaczął tłumaczyć

Na język swojski. A miało to znaczyć ()

A miało to znaczyć, że Persowie „w obcym języku” nakazywali Grekom, co mają zrobić „we własnym kraju” ‒ mianowicie poddać się władzy potężnego perskiego króla Dariusza. Wywołało to wybuch wielkiego gniewu Ateńczyków. Posłowie zostali natychmiast zlinczowani, strąceni w przepaść, aby umierać tam w mękach. Ale to nie zakończyło sprawy. Temistokles młody podburzył tłum do zamordowania także… tłumacza, argumentując, iż ten

…plugawemi wyrazy barbara

Dziś do niewoli wzywać nas się ważył.

Ojcowie! on nam język nasz znieważył!

On jego świętość pokalał i zbrukał.

Byłem chyba jedenastolatkiem, gdy po raz pierwszy przeczytałem Maraton. Wychowywany przez inteligencką, katolicką rodzinę, szkołę, w której polonistą był profesor Liceum Krzemienieckiego, gentleman i erudyta, przez wyrafinowaną katechezę u oliwskich cystersów oraz elitarną drużynę harcerską z przedwojennymi tradycjami, doskonale rozumiałem retoryczne figury i uniesienia polskiego romantycznego patriotyzmu, w rodzaju „niepokalanych świętości” etc. Do dziś utożsamiam się w samej głębi duszy z tymi emocjami i wzruszeniami.

Ale wzruszenia i emocje to nie to samo, co sumienie i „łaknienie sprawiedliwości”, o którym wyraźnie mówi Jezus w Ewangelii św. Mateusza (Mt 5, 6). Moje sumienie już wtedy, w dzieciństwie, zdecydowanie i bez najmniejszego wahania odrzucało jakąkolwiek próbę usprawiedliwiania mordu dokonanego przez Ateńczyków na tłumaczu, wolnym obywatelu Aten, którego jedyną winą była znajomość języka perskiego. Nie zgadzałem się na rozgrzeszenie tej zbrodni pseudopatriotycznym argumentem nie będą nam tutaj, w obcych językach… Osąd mego sumienia nigdy nie zmienił się ani o jedną jotę, ani o jedną kreskę (Mt 5, 17‑19).

Dziś także myślę o ohydnym czynie ateńskich „patriotów” wyłącznie z odrazą i lękiem.

ROZSTRZELAĆ WSZYSTKICH TŁUMACZY

Drugi raz podobną moralną odrazę i przerażenie sumienia odczułem, gdym jako chłopak usłyszał, w radzieckim (chyba) wojennym filmie przedstawiającym ostatnie dni Trzeciej Rzeszy, jak filmowy Adolf Hitler w amoku histerycznego gniewu wrzeszczy, iż należy rozstrzelać wszystkich niemieckich tłumaczy, aby żaden Niemiec nie odczuł pokusy układania warunków kapitulacji z Rosjanami, atakującymi już wtedy śródmieście Berlina: nie będą nam tutaj, w obcych językach

Nie pamiętam tytułu filmu, ani nie wiem, czy są jakiekolwiek dokumenty świadczące o tym, iż Hitler rzeczywiście wydał lub miał zamiar wydać taki rozkaz. Mam jednak wrażenie, że jest to całkiem prawdopodobne.

Po latach natrafiłem na wiele podobnych obłędnie „patriotycznych” idei, gdy zbierałem materiały do eseju o niesławnej hitlerowskiej ustawie z 7 kwietnia 1933, która (między innymi) podniosła mantrę nie będą nam tutaj, w obcych językach… do rangi prawa państwowego Trzeciej Rzeszy. Ten długi esej opublikowałem w paryskiej „Kulturze” Jerzego Giedroycia w 6 numerze rocznika 1986.

Lidia Zonnówna, córka wybitnego astronoma Włodzimierza Zonna, pracowała w Wytwórni Filmów Dokumentalnych w Warszawie. Słynne jej prywatki w Obserwatorium, gdzie mieszkała z ojcem, uwieczniła w Szpetnych czterdziestoletnich Agnieszka Osiecka. W latach siedemdziesiątych Lidka zapraszała nas, bardzo wtedy młodych warszawskich astronomów, na wstrząsająco ciekawe pokazy filmowe w Wytwórni. Dzięki niej widziałem na przykład „Tygodniki Dźwiękowe Guberni Generalnej”, polskie wydanie „Die Deutsche Wochenschau”, propagandowych kronik, które podczas okupacji Niemcy pokazywali przed seansami filmowymi. Mimo zniechęcających akcji Armii Krajowej, warszawiacy chodzili wtedy masowo do kina. Chodziła też ze swymi licznymi absztyfikantami moja mama, za okupacji (i później) śliczna dziewczyna i namiętna kinomanka. Nikogo nie odstraszało nękanie publiczności małymi wybuchami i zadymianiem, zasmradzanie sal cuchnącymi substancjami ani ośmieszanie widzów rozlepianymi w mieście słynnymi plakatami Tylko świnie siedzą w kinie.

ŹRÓDŁO MOJEJ NAIWNEJ SATYSFAKCJI

„Die Deutsche Wochenschau” pokazywano w całej okupowanej Europie. Robili je najlepsi fachmani. Każdą osobiście przeglądał Joseph Goebbels i przedstawiał Hitlerowi do akceptacji. Ich najsłynniejszym lektorem był niemiecki aktor Harry Giese, ale te, które widziałem w WFD, czytał ktoś po polsku. Czytał z cieniem akcentu, który ja jednak świetnie słyszałem i który był źródłem mojej ogromnej „patriotycznej” satysfakcji – wyobrażałem sobie (naiwnie), że Niemcy nie potrafili nakłonić żadnego polskiego aktora do odegrania tej haniebnej roli dlatego, iż wszyscy Polacy dumnie odmówili ‒ nie będą nam tutaj, w obcych językach Tak jednak wcale nie było, o czym dowiedziałem się dopiero niedawno od mego brata Mieczysława, historyka teatru. Po pierwsze, polskim lektorem „Tygodników Dźwiękowych” był Andrzej Szalawski, dobrze znany z głośnego przedwojennego filmu Dziewczęta z Nowolipek.

Twierdził, że pracował w ekipie warszawskiego oddziału „Die Wochenschau” na polecenie wywiadu AK, co zapewne było prawdą. Po drugie, całkiem wielu dobrych przedwojennych aktorów otwarcie kolaborowało z Niemcami dla własnego, prywatnego interesu. Igo Sym skazany został za to na karę śmierci przez Związek Walki Zbrojnej (później przemianowany na AK). Wyrok wykonano 7 marca 1941. W odwecie Niemcy rozstrzelali w Palmirach dwudziestu jeden zakładników oraz wywieźli do Auschwitz kilku wybitnych polskich twórców teatralnych, w tym Leona Schillera i Stefana Jaracza.

Po wojnie specjalna komisja rewizyjna ZASP osądziła liczne przypadki aktorskich kolaboracji ‒ niektórzy aktorzy zostali całkowicie pozbawieni prawa wykonywania zawodu, innym zabroniono występów w teatrach warszawskich.

William Joyce, który podczas wojny nadawał z terenu Niemiec audycje propagandowe po angielsku (imitując arystokratyczny akcent, stąd jego znane powszechnie przezwisko „Lord Hau Hau”), został po wojnie ujęty przez British Army, postawiony przed sądem, skazany i stracony za współpracę z wrogiem podczas wojny. Zupełnie inaczej było w Polsce w chaotycznych latach wojny domowej po 1945 roku. Stefan Martyka, o którym Marek Hłasko pisał „trzeciorzędny aktorzyna”, życiem przypłacił prowadzenie obrzydliwej i znienawidzonej przez większość Polaków radiowej komunistycznej propagitki „Fala 49”. Martyka nie „współpracował z wrogiem podczas wojny”, wojna się przecież skończyła, nie istniały też już legalne sądy wojskowe Armii Krajowej, ta bowiem została rozwiązana rozkazem generała Leopolda Okulickiego 19 stycznia 1945. Martykę zastrzelili nad ranem w niedzielę 9 września 1951, bez sądu, w jego warszawskim mieszkaniu, żołnierze wyklęci z organizacji „Kraj”. Przy okazji bestialsko pobili żonę i gosposię Martyki.

GDYBY TEN PLAN SIĘ POWIÓDŁ, TO BYŁBY FINIS POLONIAE

Wypowiedź Prezydenta Andrzeja Dudy jest ponurą ilustracją planów Prawa i Sprawiedliwości zmierzających do całkowitego podporządkowania polskich sądów politykom rządzącej partii. Wymaga to, z oczywistych logistycznych powodów, zakwestionowania przynależności polskich sądów do systemu prawnego Unii Europejskiej ‒ przynależności formalnej, ale też i „aksjologicznej”. Stąd właśnie bierze się to nieszczęsne nie będą nam tutaj, w obcych językach To bezpośredni atak na ideę współuczestnictwa Polski w umacnianiu struktur zjednoczonej Europy. Gdyby ten plan się powiódł, nastąpiłaby katastrofa, oczywiście niekoniecznie dla Europy, ale na pewno dla nas, Polaków ‒ to byłby finis Poloniae.

Jak się więc ratować przed takim, możliwym przecież, upadkiem? Przede wszystkim, trzeba wygrać wybory prezydenckie ‒ nie dopuścić do tego, by Andrzej Duda mógł dalej ośmieszać godność urzędu prezydenta RP popisami swej nadąsanej, niemoralnej niekompetencji i szkodzić polskiej racji stanu. To o wiele łatwiejsze, niż głoszą bezmyślne, kasandryczne opinie, dość często, niestety, powtarzane nawet przez opozycję. Przecież w ostatnich wyborach, w liczbach bezwzględnych, PiS i jego akolici zdobyli mniej niż 50 proc. głosów! Wystarczy więc, aby w drugiej turze ten wynik powtórzyć, a do tego „potrzeba i wystarcza”, byśmy poszli masowo na wybory. Tylko tyle.

Zwycięstwo może być nawet bardziej wyraźne niż kilkoma procentami, jeśli bez emocji i uprzedzeń będziemy stale i często przypominać każdej Polce i każdemu Polakowi w prywatnych rozmowach, w publikowanych artykułach, na billboardach i w mediach, że stanowisko Kościoła katolickiego, zdecydowanie popierające idee europejskiej jedności wynika wprost z katolickiej doktryny. Tak-tak, nie-nie!

Tu nie może być mowy o jakimkolwiek wahaniu lub wątpliwościach. Katolicy stanowią znaczną część wyborców PiS. Jednak wielu z nich nie zdaje sobie zapewne sprawy z faktu, że antyeuropejska polityka rządzących jest wyraźnie sprzeczna z katolicką ideą powszechności i jedności, której pięknym doczesnym spełnieniem stała się Unia Europejska. Kilku poważnych komentatorów bardzo rzeczowo i rozsądnie sugeruje nawet, iż w oporze przeciw antyeuropejskim działaniom PiS moglibyśmy współdziałać z Kościołem katolickim. Takie opinie czytałem niedawno w artykułach publikowanych przez „Rzeczpospolitą”: Tomasza Krzyżaka Forum o praworządności bez Kościoła (nr 22 z 28 stycznia) oraz Michała Szułdrzyńskiego Bożki, bałwany i demony (nr 26 z 1-2 lutego).

WSZYSCY BOWIEM JEDNO JESTEŚCIE

Jednym z głównych filarów chrześcijańskiej tożsamości w jej rzymskokatolickiej konfesji, jest powszechność i uniwersalność. Nie ma przecież, na przykład, jakichś szczególnie francuskich albo szczególnie polskich katolików, a „polskość” czy „francuskość” nie są ani wartościami, ani nawet immanentnie pożądanymi cechami katolicyzmu – choć więc z pietyzmem pamiętamy gesta Dei per Francos, czyny Boże Franków podczas pierwszej krucjaty, równie dobrze polskie przedmurze, to jako katolicy wszyscy duchowo przynależymy do  p o n a d n a r o d o w e j  wspólnoty Kościoła. Wspólnoty ludzi pochodzących z różnych stron Ziemi, których łączy wiara w naukę Jezusa. Wiara, a nie naród, język, przekonania polityczne, historia lub terytorium. Wyraźnie pisze o tym św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów (Ga 3, 28): Nie ma Żyda ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety; wszyscy bowiem jedno jesteście w Chrystusie Jezusie.

Unia Europejska jest wspólnotą wyrosłą na gruncie tej właśnie idei chrześcijańskiego uniwersalizmu i bez wątpienia stanowi doczesną paralelę mistycznej wspólnoty wszystkich wyznawców Jezusa.

Bezpośrednio, aby nie było cienia wątpliwości, nawiązuje do jedności i chrześcijańskiej tożsamości Europy piękna w swym majestacie flaga Unii, przedstawiająca dwanaście złotych gwiazd z wieńca Najświętszej Panny Marii, niewiasty opisanej w Apokalipsie św. Jana (Ap 12, 1). Unia Europejska stanowi dobrowolne Przymierze wielkich i mniejszych narodów, ukształtowanych tutaj, „przez tak liczne wieki”, zarówno cierpliwie, w powolnym trudzie, jak i w męce wojen i rewolucji. Łączy skarb bogactwa narodowych odrębności, ze zgodną harmonią idei greckich, chrześcijańskich i oświeceniowych, wspólnie tworzących tożsamość Europy, co dobitnie podkreśla dewiza Unii: in varietate concordia! Zjednoczona w różnorodności.

BISKUPI I PROBOSZCZOWIE

Polscy biskupi zostali wykształceni w tej właśnie tradycji. W tradycji jedności chrześcijańskiej Europy. Zostali wykształceni po polsku, po łacinie, po włosku oraz w innych językach Europy. Nie ma żadnego wykreowanego przez kłamców problemu ich rzekomej antyeuropejskości. Europejskość to jest ich tożsamość. Wątpię jednak, czy zabiorą głos w tej sprawie. Długa europejska historia współzależności pomiędzy ołtarzem a tronem, władzą świecką i duchowną, obfitowała i obfituje w przykłady ścisłej współpracy, ale także ledwie tolerowanej symbiozy lub wyniszczających konfliktów. Kościół zawsze starał się postępować ostrożnie w sprawach dotyczących władzy państwowej.

Zapewne więc biskupi będą milczeć. To my, świeccy katolicy winniśmy stale przypominać, że Kościół katolicki i Unia Europejska są podobnymi wspólnotami uniwersalnych wartości.

A „wiejscy proboszczowie”, których tak bardzo teraz demonizuje powszechna, panikarska plotka? Hmm… mogę opowiedzieć tylko o proboszczu mojej wiejskiej parafii, który głosuje na PiS. Kiedyś, na tydzień przed ważnymi wyborami, tak nam powiedział od ołtarza pod koniec mszy, w czasie ogłoszeń parafialnych: „Powinniście wiedzieć, jako moi parafianie, że w tych wyborach będę, z całym przekonaniem, głosował na PiS. Tak mi bowiem dyktuje mój rozum, który wie o moich ziemskich potrzebach i interesach. Decyzja, aby głosować na PiS, nie ma nic wspólnego z moim sumieniem, z moją wiarą i z moją kapłańską posługą, należy bowiem do zupełnie odrębnego porządku. To samo was dotyczy ‒ głosujcie tak, jak wam mówi wasz rozum i interes. Powtarzam z mocą: nasza wspólna wiara nic do tego nie ma; nie może dać i nie daje w tym względzie żadnych wskazówek. Ja wam ich też nie daję”.

WSPÓLNYMI SIŁAMI Z BOŻĄ POMOCĄ

W tych wyborach proboszczowie powinni jednak głosować inaczej, bowiem rozum i dbałość o swój oraz parafian interes powinny ich powstrzymać od popierania kandydata partii, której absurdalny program polityczny odetnie w końcu każdą polską wieś od europejskich funduszy i rynków zbytu. Teraz chodzi nie tylko o europejskie pryncypia moralne i europejską tożsamość kulturalną, ale także o konkretne, ogromne, europejskie pieniądze.

Dlatego uważnie słuchając tego, „co mówią nam tutaj, w obcych językach…”, możemy odeprzeć sprzeczne z polskim interesem oraz katolicką doktryną próby izolowania Polski w rodzinnej Europie – bacząc na to, że nie masz takowych terminów, z których by się viribus unitis przy Boskich auxiliach podnieść nie można.

Marek Abramowicz
Tekst ukazał się pierwotnie w miesięczniku „Odra” (4/2020)

Marek Abramowicz – astrofizyk, autor przeszło dwustu prac naukowych. Pracuje na Uniwersytecie w Göteborgu i Uniwersytecie Technicznym Chalmersa w tym samym mieście. Jest także publicystą. W latach osiemdziesiątych współpracował z paryską „Kulturą”, a jego teksty, poświęcone nie tylko astrofizyce, ukazywały się m.in. w „Świecie Nauki”, „Delcie”, Uranii, „Scientific American”, „American Journal of Physics” czy „Gazecie Wyborczej”.


Zdjęcie główne: Andrzej Duda, Fot. Flickr/Senat RP/M. Józefaciuk/licencja Creative Commons

Reklama