Nie “piątka”, ale mocna “czwórka”. To ocena, jaką należałoby wystawić drużynie Aleksandara Vukovicia po remisie 0:0 z Glasgow Rangers w IV rundzie eliminacji Ligi Europy. Legioniści zagrali najlepszy mecz nie tylko za kadencji Serba, ale – biorąc pod uwagę klasę rywala – był to ich najlepszy występ od czasów, gdy na ławce Legii zasiadał Jacek Magiera.

Mecz z Rangers FC był dla Legii nie tylko najważniejszym w tym sezonie. Był również najtrudniejszym testem, jaki miał przed sobą Aleksandar Vuković, jego sztab i odbudowująca się drużyna Legii. Bo choć warszawianie z meczu na mecz wyglądali coraz lepiej, to na tle ekstraklasowych rywali czy przeciętnego Atromitosu, trudno było jednoznacznie stwierdzić, że przy Łazienkowskiej tworzy się coś, co daje nadzieje na realną walkę z takim zespołem jak Rangers.

Biorąc pod uwagę ostatnie nastroje, jakie panowały w Warszawie, presję spotkania i niewielkie lub żadne doświadczenie z gry w europejskich pucharach niektórych zawodników – trzeba przyznać, że Legia zdała ten egzamin. Szanse na awans wciąż są (i to niemałe), choć nie brakowało głosów, że legioniści na rewanż do Glasgow pojadą już tylko na wycieczkę.

Narodziła się drużyna

Od początku sezonu jednym z głównych zarzutów stawianych Legii było to, że warszawianie są zlepkiem indywidualności. I tak rzeczywiście było. Każdy z piłkarzy ciągnął ten wózek w swoją stronę, tyle o ile funkcjonowały stałe fragmenty gry, pojedynczy gracze miewali przebłyski, a raczej momenty. Tymczasem z Rangersami legioniści wreszcie byli dobrze funkcjonującym zespołem. Jakby powiedział klasyk – zarówno w ofensywie, jak i defensywie. Zawodnicy cały czas sobie podpowiadali, asekurowali, dobrze przesuwały się poszczególne formacje. Efektem tego były stworzone sytuacje i spokój w bramce Radosława Majeckiego niemal przez cały mecz. Legia była kompaktowa i po prostu jako zespół grała mądrze.

Reklama

Nie ma problemu na lewej obronie

Po cichutku, pomalutku Luis Rocha zapracowuje na opinię solidnego, nowocześnie grającego lewego obrońcy. Przez wiele miesięcy Portugalczyk był piątym kołem u wozu, zarówno u trenera Są Pinto, jak i Aleksandara Vukovicia. Nie inaczej było z kibicami. Jak w każdym okienku transferowym, także i w ostatnim słychać było pytanie – gdzie jest nowy lewy obrońca do podstawowego składu? Okazuje się, że był w klubie. Dzięki coraz lepszej postawie Rochy nikt nie wyczekuje jak na zbawienie aż do formy i zdrowia dojdzie Ivan Obradović. Rocha – co pokazał w czwartek – gra coraz pewniej i skutecznej w obronie, a do tego – co jest nowością w jego grze – potrafi ruszyć do ataku, minąć rywala i stworzyć przewagę. Portugalczyk jest największym pozytywnym zaskoczeniem rozpoczynającego się sezonu.

Trafiony skrzydłowy

Transfer dobrego skrzydłowego to przy Łazienkowskiej rzadkość, a wszystko wskazuje na to, że Luquinas nawiąże swoją grą prędzej do Guilherme, niż do Mikhaiła Aleksandrowa/Henrika Ojaamy/Ivana Trickowskiego/Manu/Pablo Dyego i innych. Tym większe brawa należą się legijnemu pionowi transferowemu, bo Luquinas nie był po prostu wyróżniającym się polskim ligowcem, który jest “pod nosem” skautów.

Brazylijczyk posturą i łatwością w mijaniu rywali przypomina Jakuba Koseckiego (u szczytu formy),który był wyróżniająca się postacią Legii i Ekstraklasy. Walecznością, niezłym odbiorem, sprytem i zadziornością przypomina z kolei wciąż wspominanego przez kibiców Legii Guilherme. Jeśli do stylu gry dołoży liczby, jego transfer będzie można uznać za bardzo dobry. Póki co – jest obiecująco, co i tak jest już w przypadku legijnych zakupów na skrzydła – dużym osiągnięciem.

Nie ma mowy o złym przygotowaniu

Chciałoby się powiedzieć – wreszcie. Jeśli tylko jakiś polski zespół nie prezentuje się odpowiednio – od razu słyszymy, że piłkarze są źle przygotowani do sezonu. Niedotrenowani lub przetrenowani. A gdzie lepiej sprawdzić przygotowanie fizyczne drużyny, jeśli nie w spotkaniu z wybieganymi i walecznymi Szkotami?

Czwartkowy mecz był intensywny, piłkarze Vukovicia przez pełne dziewięćdziesiąt minut grali na wysokich obrotach, stoczyli mnóstwo pojedynków z Rangersami i żadnen z legionistów nich nie odstawał. Paweł Stolarski i Luis Rocha biegali od jednego pola karnego, do drugiego, w środku pola nie zatrzymywali się Andre Martins i Cafu, spokoju obrońcom przy rozegraniu piłki nie dawali Walerian Gwilia i Sandro Kulenović. Jeśli Legia wejdzie do fazy grupowej Ligi Europy to w dużej mierze będzie to zasługa mocy w nogach i mięśniach, którą w ostatnim czasie poczuła drużyna.

Druga część testu już 29 sierpnia, w meczu rewanżowym w Glasgow. By wejść do Ligi Europy “czwórka” na egzaminie końcowym może nie wystarczyć. Legia musi zagrać na “piątkę”, a więc do wszystkiego, co zaprezentowała przy Łazienkowskiej, musi dołożyć skuteczność. Tylko tyle i aż tyle.


Zdjęcie główne: Stadion Legii Warszawa, Fot. Paweł Jędrusik

Reklama