Z Karolem Wójcickim, popularyzatorem astronomii, dziennikarzem naukowym, o pięćdziesięcioleciu lądowania człowieka na Księżycu, misji na Marsa, planach kolonizacji kosmosu przez ludzi i zmianach technologicznych rozmawia Michał Ruszczyk

MICHAŁ RUSZCZYK: Pięćdziesiąt lat temu Neil Armstrong stanął na Księżycu. Co Pana zdaniem było największym problemem w misji Apollo?

Karol Wójcicki

KAROL WÓJCICKI: Ta misja to było zmierzenie się chyba z największymi problemami, jakie do tej pory istniały, jeśli chodzi o zdobywanie kosmosu, i ona cała była jednym wielkim problemem. Zacznijmy od tego, że ludzie, żeby osiągnąć Księżyc, musieli stworzyć najpotężniejszą rakietę, jaka kiedykolwiek istniała. W tym celu Wernher von Braun, główny konstruktor tej misji, zbudował wielką 111-metrową rakietę Saturn V, która była w stanie osiągnąć drugą prędkość kosmiczną, opuścić orbitę okołoziemską i rozpocząć lot w kierunku Księżyca. Wymagało to wszystko również skonstruowania skafandrów, które byłyby w stanie zapewnić astronautom odpowiednie warunki na powierzchni Księżyca.

Program Apollo to również długie przygotowania. Były to miesiące, a w zasadzie lata misji kosmicznych, takich jak chociażby Gemini, które miały przygotować nie tylko załogi, ale również technologię. Pamiętajmy, że w czasie misji Apollo astronauci musieli dokonać skomplikowanych manewrów w przestrzeni kosmicznej, łącząc ze sobą dwa statki kosmiczne, czyli moduł dowodzenia z modułem księżycowym, które z Ziemi leciały w innej konfiguracji, a w kosmosie musiały zostać połączone.

Reklama

To wszystko było robione wcześniej, podczas programu Gemini, gdzie astronauci zastanawiali się, czy taka misja w ogóle będzie możliwa. To było wiele wyzwań, które trzeba było pokonać w taki sposób, by lot na Księżyc mógł się odbyć.

Jakie według Pana przyniosła korzyści dla ludzkości misja Apollo 11?
Przede wszystkim pokonywanie własnych barier, a czasami można wręcz powiedzieć barier ewolucyjnych. Może to górnolotnie zabrzmi, ale

wydostanie się człowieka nie tylko poza pozaziemską orbitę, ale lot na inne ciało niebieskie można byłoby przyrównać do pierwszego pełzania ryby po powierzchni lądu,

gdzie znalazła się ona w zupełnie innym dla siebie środowisku, do którego nie jest kompletnie przystosowana i mimo to była w stanie w nim przetrwać.

Ta misja przyniosła oczywiście kilka technologii, o których trochę zapomnieliśmy, bo tak bardzo przywykliśmy do nich w życiu codziennym, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, że kiedyś były przełomowymi rozwiązaniami i popychały kolejne misje do przodu. Takie rozwiązania znajdziemy w dziecinnych bucikach i w wielu urządzeniach, które mają rzepy samoprzylepne. Każdy kierowca powinien mieć w apteczce folię termiczną, która z jednej strony chłodzi, a z drugiej grzeje. To też jest wynalazek stworzony na potrzeby lotów kosmicznych. Słomki, którymi jeszcze do niedawna się zachwycaliśmy, pijąc przy ich pomocy drinki w barze, a teraz powoli są na szczęście wycofywane. Te ich zginane szyjki „harmonijki” to też jest zastosowanie, które było stosowane początkowo w skafandrach kosmicznych, żeby astronauci mogli lepiej się w nich poruszać.

Jest wiele udogodnień, które weszły do codziennego użytku, ale o nich nie pamiętamy. Natomiast kiedyś były przełomowe.

To samo dzieje się dzisiaj, tzn. każdy kolejny lot kosmiczny, każda kolejna misja, kolejna satelita wprowadzają innowacyjne rozwiązania, bardziej zaawansowane, których na początku my nie dostrzegamy, ale z czasem one wchodzą do naszego życia codziennego.

Jak Pan sądzi, dlaczego przez wiele ostatnich lat nikt nie podejmował lotów na Księżyc?
Z prostej przyczyny: nie było takiej potrzeby i motywacji, która by nas tam z powrotem pchała. Wysłanie człowieka na Księżyc było bardzo drogie i potwornie ryzykowne. To ryzyko podejmowaliśmy dlatego, że stał za tym wyższy cel, jakim był wyścig kosmiczny, ale trochę też wyścig zbrojeń, gdzie na pieniądze w zasadzie się nie patrzyło. Końcówka programu Apollo pokazywała, że loty kosmiczne są drogie i trzeba było je ograniczyć. Natomiast dwie ostatnie misje zostały anulowane i łącznie na Księżycu stanęło tylko czy aż sześć załóg.

Dzisiaj nie latamy na Księżyc, bo po pierwsze to jest bardzo drogie, a po drugie niezwykle ryzykowne. Zdecydowanie lepiej jest skonstruować tanią, bezzałogową sondę, która będzie w stanie na miejscu zbadać pobrane próbki, niż ryzykować wysłanie człowieka w taką misję. Co prawda zaczynamy myśleć, by wrócić na Księżyc, i to z pewnością się wydarzy w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Wskazują na to zarówno Amerykanie, jeśli chodzi o agencję kosmiczną, jak i prywatne firmy, ale nie wiem, czy za taką misją stałyby wyższe cele naukowe, czy po prostu wizerunkowe.

Chcielibyśmy zobaczyć człowieka na Księżycu, ale mam wrażenie, że on tam wcale nie jest nikomu potrzebny.

Jeżeli mielibyśmy wrócić na Księżyc, to według Pana po co?
To jest dobre pytanie, bo dzisiaj badania na ciałach niebieskich odbywają się za pomocą bezzałogowych sond i to jest dużo bezpieczniejsze rozwiązanie. Należy pamiętać, że Neil Armstrong na Księżycu nie robił eksperymentów, których nie mogłaby zrobić sonda. Szczerze mówiąc, zrobił ich nawet pewnie mniej. Pozbierał próbki księżycowe i dostarczył je na Ziemię, ale na miejscu ich nie badał. Dzisiaj co prawda rzeczywiście jest pewne wyzwanie – przywiezienie próbek księżycowych, zwłaszcza w takich ilościach, w jakich zbierali je astronauci na powierzchni srebrnego globu, ale to pewnie jest znowu kwestia skali sondy, która miałaby być wyprodukowana w tym celu. Dziś robimy raczej mniejsze i tańsze rozwiązania. Przygotowanie misji, która miałaby polecieć, to jest jedno. Natomiast zorganizowanie takiej misji, która poleci i wróci z czymś, to jest już jakieś wyzwanie, ale na przeszkodzie stoją tylko i wyłącznie pieniądze w tym przypadku.

Jakie jest Pana zdanie o projektach budowy w przyszłości baz na Księżycu i czemu one miałyby służyć?
Bazy na Księżycu to jest taki kolejny krok, który ludzkość musiałaby podjąć w tej całej historii, którą nazywamy górnolotnie podbojem kosmosu. Polecieliśmy na orbitę, potem udało nam się dotrzeć na Księżyc, skonstruowaliśmy stacje orbitalne, które do dzisiaj krążą wokół Ziemi, a więc naturalnymi krokami w tym całym rozwoju będzie to, że z powrotem polecimy na Księżyc, a być może nawet dalej do Marsa. Trochę

to wszystko przypomina taki kolonializm – pierwsze wyprawy za ocean, gdy wypuszczaliśmy się i sprawdzaliśmy, jak daleko możemy popłynąć w morze.

Natomiast potem, gdy odkrywaliśmy inny ląd, wracaliśmy i opowiadaliśmy o tym innym, a dopiero później płynęliśmy tam w celu założenia kolonii. W kosmosie będzie odbywało się to na podobnej zasadzie. Natomiast dużo bardziej ekscytujące  od pomysłu lądowania i założenia bazy na Księżycu jest to, co NASA teraz tworzy, czyli skonstruowanie bazy wokół Księżyca. Dzięki temu z nowej bazy orbitalnej będziemy mogli inicjować misję lądowania na Księżycu, ale również loty do Marsa i to jest chyba bardziej ekscytująca perspektywa, której realizacja się rozpoczęła.

Po pięćdziesięciu latach nasza wyobraźnia jest zwrócona właśnie na Marsa. Kiedy według Pana będzie możliwe wysłanie człowieka na czerwoną planetę?
Te plany są dzisiaj związane przede wszystkim z dwoma inicjatywami. Pierwsza to mówiąca o tej stacji kosmicznej wokół księżyca Gateway, która w przyszłości dla USA i Europy będzie stanowiła punkt startu na Marsa i to ma nastąpić w okolicach lat 30. XXI wieku. Oprócz tego mówi się również o przedsięwzięciach związanych z prywatnymi firmami, które dążą do lotu na Marsa przed agencjami kosmicznymi. Mowa tutaj przede wszystkim o firmie SpaceX, która już teraz wprowadziła rewolucyjne rozwiązania w technologiach kosmicznych.

Dzięki rozwiązaniom firmy loty kosmiczne stają się nieporównywalnie tańsze od tego, czego byliśmy świadkami przez ostatnie lata.

Ich rakiety po wykonaniu zadania są w stanie samodzielnie wrócić na Ziemię i precyzyjnie wylądować i być użyte kolejny raz. To jest coś, czego świat jeszcze nie widział i pozwala to znacząco obniżyć koszty lotów kosmicznych, a tak jak mówiłem wcześniej, te koszty dzisiaj stanowią główną przeszkodę w rozwoju technologii kosmicznych. Natomiast jeżeli udaje się je bardzo obniżyć przez obniżenie kosztów wynoszenia ładunków na orbitę, to można popuszczać wtedy wodzę fantazji – Elon Musk jest w tym absolutnym mistrzem i przewiduje lot nie tylko wokół Księżyca w ciągu najbliższych 2-3 lat, ale również bezzałogowy lot na Marsa w okolicach 2020, a w okolicach 2025 lot załogowy. Warto się temu przyglądać, bo te prywatne firmy podejmują się bardzo niezwykłej inicjatywy.

Czy w dobie robotyzacji i lotów bezzałogowych wysyłanie ludzi w kosmos ma jeszcze sens?
Niewątpliwie, bo docelowo my właśnie to robimy, głównie po to, żebyśmy i my mogli kiedyś tam polecieć. Gdybyśmy byli gatunkiem robotów, to pewnie byśmy świętowali, że kolejni nasi przedstawiciele są w kosmosie, ale to nie o to chodzi.

Roboty są w stanie wykonać pewne pracę, ale docelowo chodzi o to, żeby człowiek stał się gatunkiem międzyplanetarnym, żebyśmy żyli na więcej, niż jednej planecie, co nam pozwoli przetrwać w czasie jakiegoś globalnego kataklizmu jako gatunkowi.

Rozpoczęcie życia na Marsie czy innej planecie zapewni nam poniekąd taką „nieśmiertelność”, bo tak jak wspominałem, jeden kataklizm globalny nie będzie stanowił dla nas jako gatunku zagrożenia.

Jaki jest obecny wkład Polski w przygotowania do dalszej eksploracji kosmosu?
Polacy od kilku lat są członkami Europejskiej Agencji Kosmicznej. Mamy również swoją Polską Agencję Kosmiczną, a polskie firmy i polscy naukowcy, co najważniejsze, biorą udział w misjach kosmicznych już od kilkudziesięciu lat, bo współpracowali już ze Związkiem Radzieckim przy budowie sond, badających różne części Układu Słonecznego. Dzisiaj dzieje się tak samo, polskie instrumenty badawcze znajdują się na Marsie, były na komecie, krążą wokół Marsa i Księżyca.

Mamy coraz więcej polskich satelitów zarówno tych naukowych, jak i prywatnych, a więc rozwijamy się.

Jako członkowie Europejskiej Agencji Kosmicznej mamy coraz lepsze możliwości na to, żeby w misjach brać udział. Jeśli chodzi o załogowe loty z Polakami, to na to pewnie będziemy musieli poczekać, gdyż płacimy za małe składki w Europejskiej Agencji Kosmicznej, żebyśmy mogli brać udział w programie astronautów, ale jak podszepnął mi na jednym spotkaniu prezes Polskiej Agencji Kosmicznej, „to niedługo pewnie się zmieni”. Za parę lat będziemy mogli myśleć, żeby jeden z polskich astronautów dołączył do Europejskiego Korpusu Astronautów i odbył wtedy ponowny lot w kosmos.

Według Pana jak długo trzeba czekać na rozwój technologii, by skolonizować Marsa i polecieć dalej?
Jestem bardzo ostrożny, jeżeli mowa o rozwoju technologii, bo naukowcy mogą zrobić swoje, ale ktoś musi nam za to zapłacić i z tym bywa największy problem.

Kolejne rządy amerykańskie czy rosyjskie co chwila zapowiadają wielkie rzeczy, a jednocześnie ograniczają budżet na naukę, bo na NASA koszty tnie się najłatwiej.

Doskonale pamiętam z dzieciństwa, jak jeden wizjoner i futurysta Arthur C. Clarke, twórca takiej powieści jak „Odyseja kosmiczna”, zapowiadał z ekranu telewizora, do którego byłem w dzieciństwie przyklejony, że do 2015 roku człowiek na pewno wyląduje na Marsie. Mamy 2019 rok, a my w stronę Marsa nawet nie polecieliśmy, więc od tamtej pory z bardzo dużą rezerwą podchodzę do snucia planów i przyjmowania na wiarę zapewnień dotyczących konkretnych lat. Tak jak mówię, naukowcy mogą robić swoje i mówić, że za parę lat coś się wydarzy, ale niestety rzadko to od nich tylko i wyłącznie zależy i musimy również wziąć poprawkę na ten „polityczny” wiatr, który bardzo często zmienia kierunek.


Zdjęcie główne: Buzz Aldrin sfotografowany przez Neila Armstronga na Księżycu, Fot. Flickr/Project Apollo Archive; zdjęcie w tekście: Karol Wójcicki, Fot. Facebook/Karol.Wojcicki.1

Reklama