Putin chce wyraźnych deklaracji, że nie będzie dalszego rozszerzania NATO na wschód. Biden zapowiedział już wcześniej, że na takie deklaracje Putin nie ma co liczyć. To samo usłyszał od Bidena prezydent Ukrainy. Zapowiedzi ostrych sankcji gospodarczych są realne, a uderzenie w finanse i bankowość rosyjską przez wycofanie Rosji z systemu SWIFT jest właściwie bronią atomową. To musi być wzięte w Rosji na poważnie – mówi nam Janusz Onyszkiewicz, były minister obrony narodowej. I dodaje: – W „Quo vadis” Sienkiewicza jest bardzo ciekawie zbudowany bohater, to Petroniusz, który po wielkiej orgii u Nerona zapytany, co o tym sądzi, powiedział, że tysiąc półnagich kobiet robi mniejsze wrażenie, niż jedna. Być może tak samo jest z PiS-em i mamy już taką kumulację afer i inflację wrażliwości na nie, ich ogrom i skalę, że jedna więcej niewiele zmienia

JUSTYNA KOĆ: Dwie godziny trwało spotkanie Biden-Putin w kwestii Ukrainy. Ze strony Bidena padła groźba dotkliwych sankcji za naruszenie suwerenności Ukrainy przez Rosję. Jak pan to ocenia?

JANUSZ ONYSZKIEWICZ: Putin chce wyraźnych deklaracji, że nie będzie dalszego rozszerzania NATO na wschód. Biden zapowiedział już wcześniej, że na takie deklaracje Putin nie ma co liczyć. To samo usłyszał od Bidena prezydent Ukrainy. Zapowiedzi ostrych sankcji gospodarczych są realne, a uderzenie w finanse i bankowość rosyjską przez wycofanie Rosji z systemu SWIFT to jest właściwie broń atomowa. To musi być wzięte w Rosji na poważnie.

Biden nie wykluczył też wsparcia Ukrainy, co prawda nie ma mowy w Stanach Zjednoczonych, aby posłać żołnierzy amerykańskich na Ukrainę, zresztą sami Ukraińcy tego nie oczekują.

Ukraina ma zresztą dość swoich żołnierzy, bardziej potrzeba jej sprzętu wojskowego, a także wsparcia w postaci dobrego rozpoznania wywiadowczego przez wywiad satelitarny czy zwiad radioelektroniczny. To wszystko Ukrainie mogą zapewnić Stany Zjednoczone.

Reklama

Nie obawia się pan, że Zachód będzie tylko „dużo gadał”?
Myślę, że nie, bo to są bardzo mocne i ostre sygnały i miejmy nadzieję, że zadziałają. Czasami tego rodzaju ostre postawienie sprawy jednak odnosi skutek. Przywołam chociażby nasze doświadczenie sprzed 41 lat, kiedy to w grudniu w wyniku powstania „Solidarności” i rozwoju sytuacji w Polsce groziła nam ingerencja ZSRR. Wówczas zdecydowane działania Stanów Zjednoczonych i innych sojuszników sprawiły, że jednak Rosjanie z możliwości ingerencji się wycofali. Wówczas prawie cały czas wokół polskich granic były prowadzone manewry wojskowe, wiadomo oczywiście w jakim celu.

Jak ocenia pan sytuację na granicy z Białorusią? Od kilku dni nie ma tam już też stanu wyjątkowego, tylko strefa zamknięta.
Przede wszystkim myślę, że trochę za dużo tu jest takich egzystencjalnych obaw związanych z tym, co dzieje się na granicy. Przecież w końcu tutaj chodzi o raptem kilka czy kilkanaście tysięcy osób, to nie jest zalew taki, jaki przeżywała Europa Południowa, kiedy milion osób próbowało przedostać się na kontynent. Oczywiście nie mówię, że należy sytuację na granicy lekceważyć, bo chodziło o to, aby to nie stało się zachętą do rozwinięcia takich działań na granicy. Dziś sytuacja raczej się stabilizuje.

Wprowadzanie zatem takich obostrzeń, które z punktu widzenia prawnego i konstytucyjnego są bardzo wątpliwe, jest rzeczą niezasadną. Wystarczyłyby regulacje prawne, jakie mamy.

Powinniśmy zabiegać o większe zaangażowanie mechanizmów UE do ochrony naszych granic. Przede wszystkim Frontexu, który zresztą ma swoja siedzibę w Warszawie. Powinniśmy także mocno nalegać na szybkie uruchomienie nowego korpusu strażników granicznych, który ma być powołany w ramach UE. To są dopiero plany, ale pieniądze na to już są. Polska powinna nalegać, aby planowany 10-tys. korpus umundurowanych funkcjonariuszy jak najprędzej stał się rzeczywistością i aby pojawili się na naszej wschodniej granicy.

Dlaczego rząd strzeże tego konfliktu jak ognia?
Myślę, że powody są dwa. Po pierwsze chce się przedstawić jako obrońca polskiej granicy, a nie granicy Unii. Ten drugi element pojawił się znacznie później w retoryce rządu, kiedy okazało się, że sami z trudem dajemy sobie radę. Po drugie, aby nikt nie patrzył działaniom rządzących na ręce. To dotyczy zarówno dziennikarzy, jak i UE, która powinna stać z daleka i podziwiać działania Warszawy. Mam nadzieję, że to się nie zrealizuje i Unia w końcu się na granicy polsko-białoruskiej pojawi.

Dziś mamy kolejne doniesienia o śmierci młodego Irakijczyka, trwają też poszukiwania 4-letniej Irakijki, która została rozdzielona z rodzicami i prawdopodobnie wciąż jest w lesie. W nocy temperatura spada do tam do -15, ale służby nie wpuszczają wolontariuszy. Co zrobić z tym ogromnym kryzysem humanitarnym?
Wydaje się, że powinniśmy w większym stopniu niż do tej pory wykorzystywać mechanizm, aby ustalać status uchodźcy. Tych błąkających się po lesie należy sprawdzać i ustalać, co ma się z nimi stać, bo mogą też być odsyłani do swoich krajów, Polska przecież zdeklarowała się co do tego. Trzeba to wynegocjować, potem wdrożyć procedure i rozpocząć działania.

Sam nigdy nie miałem w planie, aby wyemigrować z kraju, kiedy było u nas bardzo ciężko, a wszyscy działacze „Solidarności” byli poddawani najróżniejszym represjom. Wielu moich kolegów się na to zdecydowało. Istotne było wówczas dla nas, że zostali przyjęci w krajach Zachodu, Stanach Zjednoczonych, a nawet odległej Australii.

Jesteśmy dziś winni, aby zachowywać się wobec migrantów inaczej, niż to robi obecny rząd.

Przecież przed kilkunastoma laty Polska przyjęła dziesiątki tysięcy osób uciekających z dawnego ZSRR w szczególności z Czeczenii, zatem także muzułmanów i nie było żadnych oporów i protestów. Dziś ta obawa przed uchodźcami z krajów arabskich jest wyjątkowa, bo nie ma przecież żadnych poruszeń związanych z obecnością w Polsce osób z dalekiego wschodu, jak chociażby z Wietnamu. To zostało nakręcone przez stanowisko PiS i środowiska skrajnie prawicowe.

Rząd ogłosił planowane pandemiczne restrykcje. Oprócz masowego testowania i zmniejszenia liczby dostępnych miejsc w teatrach i kinach, rząd zapowiedział przymusowe szczepienia m.in. dla medyków od 1 marca, mamy grudzień, a Rada Medyczna apelowała o wprowadzenie tego w lipcu.
To granie na przeczekanie w nadziei, że nie będzie trzeba tego wprowadzać i sprawa sama się rozwiąże. PiS ciągle boi się swojego elektoratu, któremu to może się nie spodobać.

To działanie kunktatorskie polegające na chowaniu głowy w piasek i udawanie, że nic się nie dzieje. To nie jest dobry prognostyk.

Codziennie  umiera z powodu COVID około pół tysiąca osób, dlaczego to nie robi na elektoracie wrażenia?
W „Quo vadis” Sienkiewicza jest bardzo ciekawie zbudowany bohater, to Petroniusz, który po wielkiej orgii u Nerona zapytany, co o tym sądzi, powiedział, że tysiąc półnagich kobiet robi mniejsze wrażenie, niż jedna. Być może tak samo jest z PiS-em i mamy już taką kumulację afer i inflację wrażliwości na nie, ich ogrom i skalę, że jedna więcej niewiele zmienia, choć ostatnio to poparcie dla PiS-u spadło.

Żona premiera zarobiła 14 mln na kupnie i sprzedaży działki pod Wrocławiem, w tle także mamy tu Kościół i kard. Gulbinowicza, którego Stolica Apostolska ukarała m.in. za czyny pedofilskie oraz współpracę z SB. Jak pan to skomentuje?
Chętnie bym zdolności biznesowe żony pana premiera obejrzał poprzez ujawnienie majątku wraz z dynamiką jego przyrostu. Było to zapowiadane od dawna, dość ostro i zdecydowanie, a czego do tej pory nie ma.


Zdjęcie główne: Janusz Onyszkiewicz, Fot. Wikimedia Commons, licencja Creative Commons

Reklama