Myślę, że Polak nie będzie już budził dobrych skojarzeń. I to najbardziej boli. Marzeniem mojego pokolenia było mieć paszport w kieszeni i być Europejczykiem. Boję się, że teraz spotkam się z gestem niechęci. Ani ja, ani miliony ludzi w mojej ukochanej Polsce sobie na to nie zasłużyły – mówi nam Izabella Sariusz-Skąpska, prezes Federacji Rodzin Katyńskich, której Ojciec, Andrzej Sariusz-Skąpski, zginął w katastrofie smoleńskiej. Opowiada straszną historię o okolicznościach, w jakich władza PiS naruszyła spokój Zmarłego.

KAMILA TERPIAŁ: “Ten grób jest pusty. Wbrew woli rodziny dokonano ekshumacji. Czekamy na ponowny pochówek. Prosimy o modlitwę” – taka kartka znalazła się 10 kwietnia na grobie pani Taty, Andrzeja Sariusz-Skąpskiego. To była jedna z trudniejszych rocznic?

IZABELLA SARIUSZ-SKĄPSKA: To była najtrudniejsza rocznica. Pierwsza nie była taka trudna, bo byłam wtedy w drodze do Katynia. Jestem zadaniowcem i musiałam zająć się organizacją pielgrzymki Rodzin Katyńskich. To było zresztą w jakimś sensie spełnienie testamentu Ojca, czyli jego niewygłoszonego przemówienia z 10 kwietnia 2010 roku o tym, że musimy pilnować katyńskich nekropolii. Miałam wrażenie, że dzieje się ciąg dalszy… A po paru latach dowiedzieliśmy się, że nastąpi ekshumacja, czyli naruszenie spokoju Taty, i nic jej nie powstrzyma, nikt nas przed tym procederem nie obroni. To jest coś nagannego i nie do zrozumienia. Ostatnie miesiące to czekanie, spotkania z przedstawicielami prokuratury, koszmarna noc ekshumacji i znowu oczekiwanie, co dalej.

Nie do zniesienia była też sytuacja, kiedy odwiedzałam cmentarz w Wielką Sobotę, a grób Taty był pusty. Nie chcę być bałwochwalcza i robić niestosownych porównań, ale na inne puste groby chodzi się w tym czasie.

Dlatego też zdecydowaliśmy się powiesić taką kartkę nie w okresie świątecznym, tylko w dniu rocznicy katastrofy smoleńskiej.

Reklama

Ale i tak nie wisiała długo… Co się stało?
Nie wiem. Kiedy przyszłyśmy na cmentarz około południa, kartki już nie było. Dodatkowo po raz pierwszy od ośmiu lat przy grobie stała wojskowa warta z bronią. Miała być wartą honorową, ale stała przecież przy pustym grobowcu. Co więcej, żołnierze na warcie z nami dyskutowali! To wszystko wygląda, jak byśmy kręcili jakiś film, tylko z fabułą z innej planety. Wcześniej nie informowaliśmy o tym, że doszło do ekshumacji, bo nam zabroniono. Ale przyszedł czas, że wypadało poinformować wszystkich, którzy chcieliby odwiedzić mojego Tatę, że grób jest pusty.

Dlaczego nie mogliście mówić o ekshumacji?
Prokuratura traktuje ciała ofiar katastrofy jako dowody w śledztwie. Już dawno przestała mówić o ludziach.

W komunikacie prokuratura po prostu numeruje ekshumacje. Doszliśmy do etapu, kiedy mój Ojciec jest “ekshumacją numer 77”.

Przed ekshumacją zostaliśmy poinformowani, jakie grożą nam sankcje, jeśli ujawnimy jej przebieg, bo jest to objęte tajemnicą śledztwa. Jako poszkodowani w śledztwie zostaliśmy chyba potencjalnymi wspólnikami zbrodni, bo przecież chcieliśmy powstrzymać badanie dowodu. Robiliśmy to zresztą konsekwentnie od dwóch lat.

Jak organa państwa tłumaczyły to, że ekshumacja musi się odbyć, pomimo waszego sprzeciwu?
Prokuratorzy nawet w publicznych wystąpieniach tłumaczyli, że wydali w tej sprawie “władczą decyzję”. Nie ma więc możliwości odwołania lub zażalenia. Poinformowano nas, że prokuratura jest zobowiązana do zbadania dowodów, a skoro nie ma dostępu do wraku samolotu i oryginałów czarnych skrzynek, to pozostają jedynie ciała naszych bliskich. Ta logika nie została niestety zakwestionowana przez żaden sąd. Ale prowadziliśmy walkę do końca.

Nasza ostatnia skarga została oddalona kilka dni przed ekshumacją. Zdarzyło mi się usłyszeć zarzut, że nic nie robimy. Otóż zrobiliśmy wszystko, co przyszło nam do głowy.

Złość, bezsilność? Czy coś jeszcze?
Bezsilność była uczuciem dominującym. Ale także poczucie skrajnego uprzedmiotowienia i upokorzenia w majestacie litery prawa. Mogę sobie wyobrazić, dlaczego w prawie wprowadzono możliwość “władczej decyzji prokuratury”, ale myślę, że nie chodziło o takie sytuacje. Przecież wiemy, że w tej sprawie prokuratorzy nie mają wątpliwości. Wcześniejsze ekshumacje dały jasny obraz sytuacji.

Słuchała pani ostatniej konferencji prasowej podkomisji smoleńskiej? Tzw. raport techniczny zaprezentowano dzień po rocznicy katastrofy.
Ten dzień był podporządkowany zupełnie innej sprawie. Właśnie 10 kwietnia po południu otrzymałyśmy informację – i to nie jest żart – że prokuratura udzieliła zgody na ponowny pochówek Ojca. Mogło być trzęsienie ziemi na wszystkich kontynentach, ale musieliśmy doprowadzić do odebrania ciała Taty z miejsca, gdzie było maltretowane.

Proszę mi wierzyć, poświęciliśmy całą energię, aby ciało Taty stamtąd wydrzeć i się nim zająć.

Teraz już śpi pani spokojnie?
To była pierwsza spokojna noc. Podjęliśmy decyzję o kremacji ciała Ojca i nic więcej już nie mogą Mu zrobić. To jest poczucie niezwykłej ulgi. Ktoś bliski, towarzyszący mi w tym momencie, uświadomił mi, że po raz ostatni patrzymy na odjeżdżającą trumnę Taty. Ile razy można patrzeć na to, jak nad tym samym człowiekiem zamyka się wieko karawanu? Była Moskwa, lot do Warszawy, Torwar, przyjazd do Krakowa, pogrzeb, a po ośmiu latach ekshumacja, przewożenie na “badanie”, wreszcie…  to wszystko za dużo, jak na jednego człowieka. Najważniejsze jest teraz poczucie, że nic już nie mogą Mu zrobić…

Naprawdę bała się pani, że mogą jeszcze coś zrobić?
Dwa lata temu usłyszałam, że w czasie pomiędzy katastrofą a 2016 rokiem zmieniły się technologie badania i że to też jest argument za ekshumacją.

Jaką mielibyśmy gwarancję, że za następne kilka lub kilkanaście lat ktoś tego nie powtórzy? Żadnej.

Czego szukają?
Niczego, wykonują polecenie polityczne. I tyle. Nie mają przecież czego szukać.

Może dowodu na wybuch?
O tym, że nie ma takiego dowodu, wiadomo było już po pierwszych pięciu czy dziesięciu ekshumacjach. O zamianie ciał i różnych szczątkach w jednej trumnie wiadomo było znacznie wcześniej. Nie wiem, dlaczego teraz epatują ludzi taką makabrą. Możliwość zamiany ciał i znalezienia śladów także przedstawiano jako argument. Ale my tego tak nie traktujemy. Tata przecież leciał z przyjaciółmi. Z nimi zginął.

Teraz słyszymy, że nie wiadomo, jak długo śledztwo będzie jeszcze trwało. Nic dziwnego, jest przecież podporządkowane kalendarzowi politycznemu.

Antoni Macierewicz znowu mówi o dwóch eksplozjach na pokładzie Tupolewa. Co by mu pani odpowiedziała?
Tak, żeby do niego dotarło? Nie wiem. Jako prezes Federacji Rodzin Katyńskich miałam okazję rozmawiać z ministrem Antonim Macierewiczem. To była rozmowa pod hasłem: każdy ma swoje zdanie. Prawda jest taka, że każde z nas ma ukształtowane poglądy i nie sądzę, aby coś mogło zadziałać. On nie przekona mnie, ja nie przekonam jego. Przy założeniu, że wierzy w to, co mówi w sprawie katastrofy smoleńskiej.

W życiu rzadko się zdarza, by jakieś cele można było zrealizować w 100 procentach. Myśmy osiągnęli tak wysoki procent, że mogę spokojnie powiedzieć: zwyciężyliśmy!” – mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej. Dlaczego musimy o tym rozmawiać w kategoriach wygranych i przegranych?
To akurat jest proste – powiedział to prezes partii politycznej. On myśli w kategoriach walki.

Gdyby wyszedł i powiedział: nazywam się Jarosław Kaczyński i mój Brat zginął w tej katastrofie, można byłoby wysłuchać jego racji. Ale wychodzi lider partii i mówi o śmierci prezydenta. A to wbrew pozorom nie jest to samo. On używa stylistyki politycznej.

To się jednak nie przekłada na język, jakim posługujemy się w rodzinie. To problem polityków, którzy wygrywają i przegrywają. Przy okazji, niestety, wiele osób patrzy na katastrofę smoleńską z niechęcią: może im się wydaje, że wszyscy postrzegamy ją w kategoriach walki?

Używając tego języka – czy pomnik, który stanął przy Pl. Piłsudskiego, jest wygraną PiS-u?
Jeśli oni wygrali, to w takim razie ktoś przegrał. W moim przekonaniu przegrało 96 osób, które są tam odnotowane z imienia i nazwiska. Pytanie, co stanie się z tym pomnikiem w przyszłości? Nie chcę dożyć momentu, kiedy jakaś kolejna ekipa powie, że trzeba go przenieść albo zburzyć. Nie chcę, aby nazwisko mojego Ojca było wypisane dużymi literami na pomniku, który do tej pory był przedmiotem awantury wirtualnej, a kiedyś będzie przedmiotem przepychanek albo miejscem manifestacji. Ostatnio ktoś stwierdził, że trzeba postawić tam wartę, aby uniknąć zbezczeszczenia.

Jakiego pomnika trzeba pilnować kilka dni po odsłonięciu? To mnie przeraża. Przerażają mnie także internetowe memy. Pomnik ofiar katastrofy od razu stał się przedmiotem kpiny.

Ostatnio widziałam na Facebooku wydarzenie “otwarcie zjeżdżalni” z pomnikiem w roli głównej.
Nie wiem, co mam w takiej sytuacji robić. Protestować? Pisać listy otwarte? Chcę podkreślić, że to, co się wyprawia z pamięcią o Smoleńsku, nie dotyczy tylko mnie, ale całej bliższej i dalszej rodziny, czyli w sumie kilkudziesięciu osób. Ta bezsilność się rozlewa. W październiku 2016 roku pod listem otwartym rodzin, które sprzeciwiały się ekshumacjom, w ciągu trzech dni zebraliśmy ponad dwieście podpisów z siedemnastu rodzin. To był też rodzaj manifestacji, że ten problem dotyczy dużej grupy ludzi. A internetową petycję podpisało kilka tysięcy nieznajomych.

Kiedyś jeszcze będzie normalnie?
Tak, tylko pytanie, czy jeszcze tego dożyję.

Nie wiem, ile nam jako społeczeństwu zajmie powrót do tej normalności. Następne pokolenie zdefiniuje “normalność” po swojemu. Mam nadzieję, że nie obrazi się na historię i nie odwróci ani od Katynia, ani od Smoleńska.

Będzie normalnie, bo życie ma swoje prawa. Ludzie nie chcą żyć w wymyślonej rzeczywistości. Nawet jeżeli żyjemy w przestrzeni wirtualnej, to mam nadzieję, że jeszcze wiemy, kiedy wychodzimy do “realu”.

Spodziewała się pani, że sprawa katastrofy smoleńskiej będzie miała taki finał? Oczywiście jeżeli to finał…
Nie. Myślałam jednak, że polityka nie wymknie się spod kontroli, a tak się stało. Powróciły nierozwikłane sprawy jeszcze sprzed 1989 roku. Ktoś, gdzieś to wszystko przechował.

Nieprzypadkowo mistrz mojej młodości, ksiądz profesor Józef Tischner, mówił o “nieszczęsnym darze wolności”, z którym nie wolno igrać. Nie byliśmy przygotowani albo coś przegapiliśmy, a może po prostu uwierzyliśmy, że wolność jest już dana na zawsze…

Co w przyszłości będziemy mieć z tej wolności?
Kiedy w latach 1980. jechałam na Zachód, to wszyscy witali nas z otwartymi ramionami. Byliśmy biedni, źle ubrani i ludzie chcieli nam pomóc. Wtedy nie rozumieli, dlaczego wracam do Polski, ale ja nie widziałam i nadal nie widzę innej możliwości. To jest mój kraj, myślę i piszę po polsku. Boję się, że kiedy teraz gdzieś pojadę na wakacje, to będzie mnie ratować moja nie do końca słowiańska uroda. Myślę, że Polak nie będzie już budził dobrych skojarzeń. I to najbardziej boli. Marzeniem mojego pokolenia było mieć paszport w kieszeni i być Europejczykiem. Boję się, że teraz spotkam się z gestem niechęci. Ani ja, ani miliony ludzi w mojej ukochanej Polsce sobie na to nie zasłużyły.


Zdjęcie główne: Izabella Sariusz-Skąpska, Kijów-Bykownia, 9 kwietnia 2016 roku, Fot. Federacja Rodzin Katyńskich

Reklama

Comments are closed.