Kibice czekali na pierwsze mecze polskich drużyn w europejskich pucharach z mieszaniną niepokoju i nadziei. Z jednej strony był strach przed dobrze znanymi z poprzednich lat kompromitacjami. Z drugiej – przekonanie, że tym razem będzie lepiej. Nie było.
W pierwszych rundach kwalifikacyjnych Polskę reprezentowały trzy zespoły. Mistrz, Piast Gliwice, debiutował w walce o awans do Ligi Mistrzów, Legia Warszawa i Cracovia zaczynały grę o Ligę Europy. I o ile w Gliwicach i Krakowie zakładano po losowaniu, że o awans może być niełatwo, o tyle w stolicy zwycięstwo było obowiązkiem. Legia ma wciąż dobry współczynnik w klubowym rankingu. Wywalczyła go sobie dobrymi pucharowymi występami w poprzednich sezonach i dzięki niemu w losowaniach trafia na teoretycznie słabszych rywali.
Właśnie, teoretycznie. Ostatnie lata przyzwyczaiły kibiców, że w kontekście polskich drużyn nie istnieje coś takiego jak słabszy przeciwnik. Lista klubów, które w ostatnich latach sensacyjnie odprawiały nasze eksportowe ekipy z kwitkiem, jest tak długa, że pucharowe kompromitacje przestają robić wrażenie. O skali problemu niech świadczy fakt, że część kibiców, niekoniecznie nawet pesymistycznie nastawionych do życia, poważnie rozważała scenariusz, w którym Legia odpada z Ligi Europy jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek ligowych. Z wicemistrzem Gibraltaru. Dwa lata temu nikt nie spodziewał się porażki z zespołem z Mołdawii, rok temu pogromcą okazał się klub z Luksemburga. Czemu więc tym razem miałoby nie być inaczej?
Piękno futbolu przekleństwem Piasta
Wydawało się, że to Piast Gliwice rozprawi się z klątwą (bo jak inaczej tłumaczyć te niepowodzenia?) europejskich pucharów, jaka ciąży nad polskim futbolem. Drużyna Waldemara Fornalika bardzo pozytywnie zaskoczyła, jej gra przeciwko BATE Borysów mogła się podobać. Mistrz Białorusi to zespół w Europie otrzaskany, regularnie gości w międzynarodowych rozgrywkach, w poprzednim sezonie dotarł do 1/16 Ligi Europy. I choć kibice obu ekip się przyjaźnią, to raczej fani z Gliwic nie życzyli sobie wylosowania BATE już na tym etapie zmagań. Eksperci nie mieli wątpliwości – był to najgorszy wariant. Białorusini byli zdecydowanym faworytem.
Piast jednak zaimponował – na wyjeździe zagrał bardzo dobrze, wynik 1:1 odebrano z ogromnym niedosytem. U siebie zawodnicy Waldemara Fornalika długo kontrolowali przebieg meczu. Bramka kapitalnie grającego Jakuba Czerwińskiego jeszcze dodała drużynie pewności. BATE nie miało argumentów, nie miało pomysłu na ten mecz. I choć nie powinno się gdybać, mówi się, że to nasza narodowa umiejętność, to w tym przypadku można pokusić się o graniczące niemal z pewnością przypuszczenie – gdyby nie błąd bramkarza Františka Placha w końcówce meczu, czyli sprokurowanie karnego w niegroźnej sytuacji, Piast utrzymałby korzystny wynik i sprawiłby olbrzymią sensację. Jednak Plach faulował i od tego zaczęła się pięciominutowa droga Piasta z nieba do piekła – goście strzelili dwa gole, wygrali mecz 2:1 i dalej są w grze o Ligę Mistrzów, choć nie byli drużyną lepszą. Piękno futbolu polega jednak na tym, że jest on nieprzewidywalny. Tym razem pech dopadł mistrza Polski, ale Piast dostanie jeszcze nagrodę pocieszenia w postaci szansy gry o Ligę Europy. Już wkrótce zmierzy się łotewskim klubem Ryga FC. Mimo porażki, w Gliwicach wciąż więc jest szansa na pucharową jesień. Legia i Cracovia nie miały komfortu drugiej szansy. Nie mogły potknąć się na pierwszej przeszkodzie.
Wygrać i zapomnieć – w Warszawie gaszą pożar
Można powiedzieć, że w Warszawie sytuacja różniła się od tej gliwickiej o 180 stopni. Tam dobra gra przeciwko faworytowi i pochwały ekspertów, tu – kompromitujący bezbramkowy remis ze słabszym zespołem, powszechne kpiny i krytyka gry. Dla Legii samo odpadnięcie z europejskich pucharów oznacza nieciekawą sytuację finansową. Odpadnięcie już w lipcu, przed startem ligi, z wicemistrzem Gibraltaru Europą FC – byłoby wizerunkowym dramatem, kompromitacją wszech czasów.
Kibice liczyli, że katastrofalny wyjazdowy mecz był po prostu wypadkiem przy pracy i na swoim stadionie Wojskowi pokażą dobrą, skuteczną i ofensywną grę. Trudno powiedzieć, że tak było, ale Legia zrobiła swoje. Kluczem do sukcesu miał być szybko strzelony gol i tak też się stało.
Była 7. minuta meczu. Carlitos zwiódł dwóch obrońców i zmieścił piłkę w bramce, płaskim strzałem przy słupku. Kibice ostatecznie odetchnęli, gdy gola na 2:0 zdobył młody napastnik Sandro Kulenović. Mecz ułożył się dobrze – ostatnie 35 minut Legia grała w przewadze. Sergio Jimenez Sánchez przerwał bowiem świetnie zapowiadającą się kontrę i zobaczył czerwoną kartkę. Chwilę wcześniej Carlitos szukał drugiej bramki – jego mocny strzał zatrzymał się na poprzeczce. Hiszpan doczekał się gola w 60. minucie, gdy wepchnął piłkę do siatki po uderzeniu Arvydasa Novikovasa. Przewaga liczebna niewiele zmieniła w postawie Legii – do końca meczu Wojskowi grali niedbale. Często otwierała się przed graczami Aleksandara Vukovica przestrzeń do kontry, ale niedokładne podania i nieudane dryblingi niweczyły szanse na podwyższenie wyniku. Koniec końców ten mecz wyglądał tak, jak można było się spodziewać – bez rewelacyjnej gry, ale piłka do siatki wpadała. Pożar został ugaszony, lecz z kolejnym rywalem trzeba pokazać znacznie lepszy futbol. A w drugiej rundzie czeka już fiński Kuopion Palloseura.
Można skupić się na lidze. Cracovia poza burtą
Gdy na Łazienkowskiej rozbrzmiał pierwszy gwizdek, w Krakowie szykowano się do dogrywki. Dwumecz Cracovii z DAC Dunajską Stredą przypominał zmagania Piasta z BATE. Pasy chwalone były za osiągnięcie wyjazdowego remisu, niezła gra dawała nadzieję na awans do drugiej rundy. Gol Rafaela Lopesa, strzelony w 2. minucie rewanżu, jeszcze tę nadzieję podsycił. Wydawało się, że zespół Michała Probierza kontroluje spotkanie, lecz już na początku drugiej połowy Słowacy po ładnej akcji wyrównali stan dwumeczu. Chwilę później Cracovię ratował bramkarz, Michal Peškovič. Przypomniała się historia z Gliwic. I w dogrywce Dunajska Stredá zdobyła swoją drugą bramkę. Pasom nie udało się już odwrócić tej trudnej sytuacji – wyrównujący gol Filipa Piszczka nie wystarczył do awansu, Słowacy awansowali dzięki golom na wyjeździe. Tym samym trener Michał Probierz i jego zawodnicy mogą, z wielkim niedosytem, skupić się na startującej w piątek PKO Bank Polski Ekstraklasie.
Na sześć pierwszych meczów w europejskich pucharach polskie drużyny wygrały jeden. W drugiej rundzie eliminacji do Ligi Europy kibiców rodzimej piłki czekają kolejne trzy dwumecze. Do Piasta i Legii dołącza na tym etapie Lechia Gdańsk, która wraca do pucharów po ponad trzech dekadach. W 1983 roku gdańszczanie mierzyli się w rozgrywkach Pucharu Zdobywców Pucharów z Juventusem. W Turynie przegrali aż 0:7, lecz rewanż, zakończony wynikiem 2:3, wciąż jest dla kibiców miłym wspomnieniem. Teraz rywal nie jest aż tak mocny, lecz budzi respekt – to Brøndby IF. Duńczycy są faworytem, ale Lechia zagra z podwójną motywacją. To właśnie w Gdańsku, na jej domowym obiekcie, rozegrany zostanie przyszłoroczny finał Ligi Europy. Jest to pocieszająca myśl. Nawet jeśli z pucharów odpadną wszystkie rodzime zespoły, to pozostanie przynajmniej polski stadion.
Zdjęcie główne: Stadion Legii Warszawa przed meczem, Fot. Dominik Kwaśnik