Rząd stracił całkowitą kontrolę nad tym, co dzieje się z budżetami domowymi Polaków. Tusk próbuje punktować imposybilizm PiS-u i pokazać, że PO to alternatywa nie tylko polityczna, ale i gospodarcza – mówi nam dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych. – Jeśli chodzi o sankcje wobec Putina, to rząd nie ma za bardzo czym się pochwalić. TIR-y jak jeździły, tak jeżdżą, konfiskaty majątków nie ma, polskie MIG-i i czołgi nie trafiły na Ukrainę, więc praktycznych konsekwencji ta radykalna retoryka nie ma – dodaje

Donald Tusk proponuje pakiet ratunkowy dla rodzin, w nim  m.in. podwyżka o 20 proc. dla budżetówki, wsparcie dla kredytobiorców i emisja obligacji antyinflacyjnych. Dlaczego teraz i do kogo ma ten pakiet trafić?

Jacek Kucharczyk

JACEK KUCHARCZYK: Odbiorcą jest większość społeczeństwa, którą dotyka sytuacja gospodarczo-polityczna, gdyż rząd stracił całkowitą kontrolę nad tym, co dzieje się z budżetami domowymi Polaków. To przede wszystkim dotyczy szeroko rozumianej klasy średniej, która w sytuacji obecnej polaryzacji politycznej straciła swoją reprezentację polityczną.

Oczywiście jest wiele partii, które chciałyby reprezentować klasę średnią, bo rząd PiS sobie ją odpuścił. Kiedyś jeszcze upominał się o nią Gowin, dopóki był częścią Zjednoczonej Prawicy. Rząd PiS zaczynał swoje rządy od ideologiczno-kulturalnej polaryzacji społeczeństwa, później wprowadzał szereg polityk, które miały społeczeństwo podzielić także pod względem ekonomicznym. Zasadniczo

Reklama

kolejne decyzje rządu uderzały w klasę średnią, ale rząd się tym nie przejmował, bo klasa średnia i tak w większości na PiS głosować nie chciała, stąd PiS celował w osoby uboższe, mieszkańców wsi, a przede wszystkim osoby starsze. To te grupy trwały przy PiS i zapewniały kolejne wyborcze sukcesy.

Z kolei klasa średnia coraz bardziej obrywała od PiS, począwszy od zakazu handlu w niedziele, po „Polski Ład”, który uderzył między innymi w osoby prowadzące działalność gospodarczą. Tusk próbuje zdobyć zaufanie tej części wyborców, którzy boleśnie odczuwają obecną sytuację gospodarczą, a jednocześnie uważają, że Platforma za bardzo skupia się na kwestiach politycznych, czyli na piętnowaniu nadużyć demokracji, niszczeniu rządów prawa czy też rozkładu polskiej polityki zagranicznej. Propozycje Tuska odczytuję jako rozszerzenie oferty dla wyborców, którzy i tak są przeciwko PiS, ale czuli się osieroceni, bo mieli wrażenie, że nikt na opozycji o ich problemach w sposób spójny nie mówi i nie oferuje konkurencyjnej wobec rządów PiS oferty programowej.

To próba odwrócenia sytuacji z 2015 roku, kiedy to Kaczyński przejął inicjatywę, obiecując różne programy społeczne i szydząc z polityki Tuska jako imposybilizmu. Tusk próbuje punktować imposybilizm PiS-u i pokazać, że PO to alternatywa nie tylko polityczna, ale i gospodarcza.

Ogłoszono też kolejne zmiany w Polskim Ładzie…
To jedynie pokazuje porażkę Polskiego Ładu, a przecież na jego reklamowanie wydano miliony. Symboliczna jest tu kwestia tzw. ulgi dla klasy średniej. O klasie średniej w Polskim Ładzie przypomniano sobie w ostatniej chwili, wprowadzono tę ulgę, a potem ją zlikwidowano, przy czym wprowadzono rozwiązania, gdzie właściwie nikt nie wie, o co chodzi i jaki będzie ich skutek dla gospodarstw domowych.

Po co PiS odgrzewa Smoleńsk? Kaczyński mówi w wywiadzie dla PAP, że Tusk to agentura rosyjska i powinien znaleźć się za kratkami.
PiS próbuje dać swoim zwolennikom igrzyska zamiast chleba. Mamy wysoką inflację, rosnące koszty życia, dotkliwy kryzys na rynku mieszkaniowym, przez który całe młode pokolenie stoi przed brakiem jakichkolwiek perspektyw poprawy sytuacji mieszkaniowej, bo wynajem drogi, kredyty też, a

obiecany program budowy tanich mieszkań na wynajem od lat nie może ruszyć z miejsca. Dlatego PiS chce znowu wywołać wojnę domową, bo polaryzacja zawsze Kaczyńskiemu sprzyjała.

Smoleńsk był od początku jednym z kluczowych narzędzi polaryzacji społeczeństwa, dzięki któremu PiS mobilizował sobie zwolenników, a jednocześnie opozycja zawsze miała problem, jak się do tego odnieść. Wzruszanie ramion nie wystarczało, część opozycji mówiła, że trzeba uszanować tę wrażliwość, a zatem Smoleńsk nie tylko dzieli skutecznie społeczeństwo, ale i opozycję. Zresztą widać także teraz na podstawie reakcji mediów, gdzie nawet te niezależne udają, że to, co pokazują Kaczyński i Macierewicz, należy traktować jako wiarygodną teorię, zamiast postukać się w głowę i powiedzieć, że to cynizm i szaleństwo polityczne.

Dzięki odgrzaniu historii o zamachu nie ma już przestrzeni na rozmowę o tym, jak żyją Polacy, czy o gigantycznych karach naliczanych przez Komisję Europejską za lekceważenie wyroków TSUE. Wyobraźmy sobie, że UE potrąca nam tak ogromne kwoty za niezapłacone kary 10 lat temu. Przecież to byłoby trzęsienie ziemi, koniec rządu i dymisja premiera. A teraz przeszło nawet bez większego echa.

Smoleńsk ma być też próbą zamienienia wojny na Ukrainie na polityczne złoto tej władzy. Na razie PiS to nie wychodziło i wbrew oczekiwaniom sondaże nie skoczyły w górę, a zatem efekt flagi nie wystąpił. PiS postanowił wykorzystać rosyjski atak na Ukrainę. Skoro widzimy, że Putin jest bezwzględny i zdolny do najbardziej odrażających zbrodni, zatem dlaczego nie przypisać mu „zamachu smoleńskiego”.

Przy kryzysie na granicy białoruskiej efekt flagi był, w kwestii wojny na Ukrainie nie, a na pewno jest mniejszy. Dlaczego?
W kwestii Białorusi zachowanie rządu było wręcz kryminalne i jest nadal, bo ludzie, którym nasza władza odmawia pomocy, wciąż w tych lasach umierają. Jednak nie przesadzałbym z tym efektem flagi – sondaże pokazywały, że w najlepszym razie połowa społeczeństwa popierała działania PiS, a znaczna część była przeciwna. Zarazem te

okrucieństwa na granicy nie przełożyły się na skok poparcia dla władzy.

Tamta sytuacja wpisała się w polaryzację społeczeństwa, być może zmobilizowała ponownie część zniechęconych dawnych zwolenników PiS, ale to nie był polityczny game changer dla PiS. Jednocześnie rzeczywiście widać różnice w reakcji społeczeństwa na wcześniejszy kryzys na granicy z Białorusią i na sytuację związaną z uchodźcami z Ukrainy. Jest ogromne poparcie społeczne dla przyjęcia uchodźców z Ukrainy i wykracza ono poza tradycyjne podziały polityczne. To ciekawe, że gdy zaraz po wybuchu wojny zrobiliśmy w Instytucie Spraw Publicznych badanie społecznych reakcji na rosyjską inwazję i stosunku do uchodźców z Ukrainy, wyszło wyraźnie, że elektoraty różnych partii w podobnym stopniu popierają postulat przyjmowania uchodźców z Ukrainy. Nawet większość wyborców Konfederacji na początku wojny była za przyjmowaniem uchodźców. To było masowe poparcie, ale PiS i tak na nim nie zapunktował, pewnie właśnie dlatego, że było ponadpartyjne, a PiS-owi nie udało się tym razem podzielić społeczeństwa.

Generalnie wydaje mi się, że PiS nie osiągnął z tej wojny zysków politycznych także dlatego, że jest niewiarygodny, bo z jednej strony krytykuje Niemcy i Francję, oskarżając ich niemalże o przyzwolenie na atak Rosji na Ukrainę, a jednocześnie sam koleguje się z Marine Le Pen, która chce oddać Ukrainę Rosji.

Skoro przy Francji jesteśmy, to po co była ta wypowiedź Morawieckiego à propos Macrona, i to przed wyborami?
To oczywiście była skrajna polityczna głupota i nieodpowiedzialność. Domyślam się, że stała za tym dziwna koncepcja połączenia powszechnej krytyki wobec Rosji z krytyką naszych sojuszników, że są za zbyt ulegli wobec Putina. Oczywiście od czasu inwazji Polska wiele robi, przede wszystkim przyjęła uchodźców.

Jednocześnie jeśli chodzi o sankcje wobec Putina, to rząd nie ma za bardzo czym się pochwalić. TIR-y jak jeździły, tak jeżdżą, konfiskaty majątków nie ma, polskie MIG-i i czołgi nie trafiły na Ukrainę, więc praktycznych konsekwencji ta radykalna retoryka nie ma.

Łatwiej zatem się licytować, że Niemcy i Francuzi za mało pomagają, aby odwrócić uwagę od tego, że my sami moglibyśmy robić wiele więcej.

Prezydent Duda pojechał do Kijowa razem z prezydentami państw nadbałtyckich. Jak wypada prezydent na tle rządu polskiego?
Przyznać trzeba, że w oczach partnerów międzynarodowych to Duda wyrósł na „dorosłego w pokoju”. To określenie z czasów prezydenta Trumpa, kiedy mówiono, że przed lekkomyślnymi decyzjami powstrzymają go „adults in the room”, czyli właśnie dorośli w pokoju. Teraz Duda próbuje wpisać się w rolę tego jedynego dorosłego w tym pisowskim towarzystwie. Niewątpliwie zyskał w ten sposób spory respekt wśród partnerów międzynarodowych, którzy uznali, że jest on hamulcem bezpieczeństwa.

Prawdą jest, że zawetował dwie ustawy, lex TVN i lex Czarnek. Także podróż do Kijowa wzmocni zapewne politycznie prezydenta. Szkoda, że jednocześnie prezydent Duda rozmienia swoją reputacje na drobne, powtarzając bezkrytycznie te kłamstwa o Smoleńsku. Gdyby prezydent rzeczywiście chciał pokazać, że jest odpowiedzialnym, dorosłym politykiem w tej niezwykle niebezpiecznej sytuacji, to powinien się od tych głupot odciąć. Niestety on je uwiarygadnia i to podważa wiele z tego, co udało mu się osiągnąć.

(INK)


Zdjęcie główne: Mateusz Morawiecki, Fot. Flickr/KPRM, licencja Creative Commons; zdjęcie w tekście: Jacek Kucharczyk, Fot. Instytut Spraw Publicznych

Reklama