Dziś sytuacja partii rządzącej jest zupełnie inna niż rok temu, kiedy to PiS, mimo wcześniejszych protestów w obronie sądownictwa, wydawał się bardzo pewny swojej ogromnej przewagi nad opozycją – mówi nam dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych, w rozmowie podsumowującej rok. Co miało znaczenie, które wydarzenia uszły partiom na sucho, czy zamiana premiera z Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego przyniosła założony skutek, co z jednoczącą się opozycją? – Warto przypomnieć wszystkim politykom opozycji, że pójście do wyborów w koalicji to jest dla nich win-win. Nawet gdy koalicja dostanie taki sam procent głosów jak łącznie wszystkie partie startujące osobno, to i tak mandatów będzie dla koalicji więcej. Niestety, nie widzę tu zrozumienia tej prostej prawdy przez niektórych polityków opozycji – mówi nasz rozmówca.

JUSTYNA KOĆ: Grudzień 2017. Rząd Beaty Szydło wydaje się niezagrożony, w ministerstwach są Macierewicz, Szyszko, Radziwiłł. Badanie CBOS z 8 grudnia daje PiS 41 proc. poparcia, PO – 18 proc., a o Koalicji Obywatelskiej nikt nawet jeszcze nie myśli… Sporo się wydarzyło od tamtego czasu.

JACEK KUCHARCZYK: Rzeczywiście, dziś ta sytuacja jest zupełnie inna niż rok temu, kiedy to PiS, mimo wcześniejszych protestów w obronie sądownictwa, wydawał się bardzo pewny swojej ogromnej przewagi nad opozycją. Rząd był przekonany, że te radykalne zmiany, przebudowywanie systemu równowagi konstytucyjnej, jak i łamanie samej konstytucji, mu nie szkodzą.

Następnym krokiem miało być zbudowanie stabilnego oparcia w centrum sceny politycznej, wśród wielkomiejskiej klasy średniej, co było główną przyczyną wymiany premiera z rozdającej pieniądze Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego, który miał stworzyć podstawy pod następną kadencję rządów PiS. Dziś wiemy, że tamte plany legły w gruzach.

Pokazały to wyniki wyborów samorządowych?
To bardzo wyraźny przejaw porażki planu z Morawieckim jako premierem. PiS poniósł bardzo wyraźną porażkę w miastach, właśnie wśród klasy średniej. Ta porażka pokazała, że plan z Morawieckim jako ofertą dla miejskiej klasy średniej się nie powiódł. Wręcz przeciwnie: wyniki wyborów w miastach pokazały coś, co po angielsku określa się jako backlash – ruch sprzeciwu przeciwko władzy PiS. Wśród części społeczeństwa od dawna narasta przekonanie, że PiS trzeba odsunąć od władzy i po raz pierwszy to przekonanie znalazło ujście przy urnie wyborczej w wyborach samorządowych.

Okazało się, że marsz PiS-u po pełnię władzy w Polsce można zatrzymać przy pomocy kartki wyborczej.

W tym samym czasie mieliśmy także wydanie zabezpieczenia przez TSUE w sprawie “reformy” SN. Bruksela jasno powiedziała, że ta “reforma” jest niezgodna z wartościami państwa prawa, co oznaczało de facto znowu porażkę PiS-u. To wszystko pokazało, że PiS można pokonać. Oczywiście wynik wyborów samorządowych jest bardzo złożony, Zjednoczona Prawica pokazała, że nadal góruje nad największą opozycyjną siłą, czyli Koalicją Obywatelską, ale ta przewaga jest już innego gatunku, niż chociażby przytoczony przez panią sondaż CBOS z grudnia zeszłego roku, gdzie ta przewaga była ponad 2 do 1. Dziś to zaledwie kilka punktów procentowych.

Reklama

PiS przestał być przez ten rok hegemonem?
Na pewno nie udało mu się zmiażdżyć opozycji, co było celem tej partii.

PiS nigdy tak naprawę nie był silny prawdziwym poparciem społecznym, nawet w czasach, gdy sondaże były dla niego najlepsze. Nawet wówczas – gdyby przeliczyć je na ogół społeczeństwa – PiS popierało zaledwie 1/3 obywateli.

Znacząca sondażowa przewaga PiS-u długo brała się z tego, że skutecznie osłabiał i dyskredytował opozycję. To przestało dziś już być tak skuteczne, choć nadal jest podstawowym celem propagandy obozu rządzącego.

Podobnie z Unią Europejską. Długo mówiono, że Bruksela nic nie zrobi, że lepiej nie drażnić wyborców PiS-u krytyką ze strony europejskich instytucji i polityków. Pamiętam te niekończące się dyskusje o tym, że Unia nie powinna głośno krytykować i wypowiadać się w sprawie stanu polskiej demokracji, bo to zdenerwuje suwerena. To okazało się nie być prawdą.

Poparcie dla członkostwa Unii, pomimo coraz ostrzejszych działań skierowanych przeciwko polityce Warszawy, pozostaje wysokie.

Podobnie jest z masowymi protestami w obronie sędziów i sądów – pod koniec zeszłego roku wydawało się, że są kompletną porażką. Prezydent co prawda zawetował ustawy pod wpływem masowych protestów latem 2018, ale zostały one uchwalone jeszcze raz. Dziś jednak widzimy, że protesty przyniosły skutek, bo dzięki nim cała procedura przejmowania sądów się opóźniła, co dało czas UE na podjęcie działań w tej sprawie. W efekcie mamy dziś wyraźne cofnięcie się PiS-u co do niektórych kluczowych zmian w Sądzie Najwyższym, co oczywiście nie oznacza, że dalej nie będą próbować w tym gmerać. Jednak

wniosek jest jasny – opór społeczny i presja Europy okazały się skuteczne.

Dla opozycji ten rok był przełomowy?
Na pewno ważne, że poczuła, że jej działania mają sens – wychodzenie na ulice, podpisywanie petycji, apelowanie do UE i wreszcie jednoczenie się przeciwko władzy PiS. To jest najważniejsze w tej chwili, aby wyborcom, którym nie podobają się rządy PiS-u, dać poczucie, że jest realna alternatywa. Tego długo wyborcom anty-PiS brakowało. Oczywiście

istnieją duże obawy, że opozycja zmarnuje tę szansę, jednak sytuacja jest zupełnie inna niż rok temu.

Które wydarzenia warto podkreślić, a które nie miały większego znaczenia? W styczniu nowelizacja IPN, która zamroziła nasze kontakty z USA, o Izraelu nie wspomnę. Ustawa o SN to lipiec i sierpień, zaraz po tym KE złożyła skargę do TSUE, w kwietniu rozpoczął się trwający 40 dni protest rodziców osób niepełnosprawnych w Sejmie, w czerwcu poseł PO Krzysztof Brejza wykrył gigantyczne nagrody premier Szydło i rządu. Jesień upłynęła pod hasłem taśm Morawieckiego, afery KNF i SKOK. A wszystko okraszone chaosem podczas obchodów 100-lecia niepodległości.
Wstrzymałbym się w wyborem jednego ważnego wydarzenia, bo tu widać kilka nurtów, które jednocześnie drążą pod podstawami władzy PiS-u. Po pierwsze, polityka zagraniczna.

Ustawa o IPN uderzyła w polską dyplomację i rację stanu i to na odcinkach, które PiS sam zdefiniował jako priorytetowe. Polska znalazła się w izolacji w Europie, w czasie kiedy władze Rosji eskalują konflikt z Ukrainą.

W tym samym czasie (także za sprawą ustawy o IPN) mamy do czynienia z wyraźnym pogorszeniem się stosunków Polski z Ukrainą. Ustawa o IPN to cios w stosunki z USA, czyli sojusznikiem, który ma nas bronić przed coraz bardziej agresywną Rosją. Nie pomógł tu prezydent Trump, z którym rzekomo PiS miał stworzyć osobistą relację opartą na ideologicznych podobieństwach. Z kolei Izrael jest dla PiS-u modelem silnego konserwatywnego rządu, który skutecznie działa nie przejmując się międzynarodową krytyką, a bezpieczeństwo kraju buduje na zbrojeniach i dwustronnym sojuszu z USA. PiS miał naśladować pod tym względem Izrael, a jednak nowelizacja doprowadziła do ostrego sporu z rządem Netanjahu, co doprowadziło do pogorszenia stosunków z USA.

W końcu PiS wycofał się z tej nowelizacji, sprawę niby udało się opanować, prezydent Duda pojechał do USA, ale naprawdę nic nie załatwił poza powtórzeniem wcześniejszych deklaracji. Z całej wizyty w pamięci społeczeństwa pozostało jedynie słynne zdjęcie z Trumpem, kompromitujące naszego prezydenta i naszą politykę wobec USA.

Pod koniec roku na linii Polska-USA mamy znowu skandal – pani ambasador Mosbacher, po swoim liście w obronie wolnych mediów, spotyka się z niezwykłym hejtem ze strony zwolenników PiS-u. I znowu główny kierunek polityki zagranicznej – tak jak ją definiuje sam rząd PiS – zostaje podany w wątpliwość. W ocenie naszej polityki zagranicznej nastawionej na priorytet relacji z Waszyngtonem nie można też abstrahować od tego, co dzieje się w samym Białym Domu. Mam na myśli niedawną rezygnację generała Mattisa. W Ameryce często mówiło się, że z Trumpem nie ma tak dużego problemu, dopóki są tzw. adults in the room – ludzie odpowiedzialni, którzy go powstrzymają przed pochopnymi decyzjami. Według wszystkich amerykańskich komentatorów generał Mattis był tym ostatnim “dorosłym” w gabinecie Trumpa. To oznacza, że mamy wielki problem, bo

filar naszego bezpieczeństwa, w momencie eskalacji konfliktu na Wschodzie, jest osłabiony i nie wiemy tak naprawdę, gdzie zmierza polityka amerykańska, bo można mieć wrażenie, że Ameryka to teraz jakiś pijany statek.

Trump już zapowiedział wycofanie się z Syrii, co wszyscy okrzyknęli ogromnym błędem.
To pokazuje, że wystarczy kaprys prezydenta, aby Ameryka porzuciła dotychczasowych sojuszników. To nie jest dobry czas na konflikt z Europą. Dodajmy do tego wisienkę na tym torcie nieudolności polskiej polityki zagranicznej, jakim jest odwołanie Jana Piekły z ambasady RP na Ukrainie. To była ostatnia osoba, która pracowała na rzecz poprawy stosunków Polski i Ukrainy, wiosłując niejako pod prąd.

Ambasador został odwołany, bo był solą w oku środowisk ksenofobicznych, antyukraińskich i prorosyjskich. To, co się dzieje na tym odcinku, moim zdaniem najlepiej określa jedno słowo: tragedia.

Protest rodziców osób z niepełnosprawnościami, trwający 40 dni, o którym dziś już mało kto pamięta, określiłby pan też podobnym słowem?
To także była tylko część historii pt. “Demaskowanie rzekomo socjalnego oblicza PiS-u”. Beata Szydło przestała być premierem, ale w rządzie została i miała zajmować się właśnie sprawami socjalnymi. Tymczasem wicepremier głównie zajmowała się wczesnymi wyjazdami z Warszawy do domu na weekend. Dochodzi tu jeszcze historia z nagrodami i okazało się, że socjalna twarz rządu dotyczy głównie ludzi władzy i ich rodzin. Przypomnę, że wcześniej mieliśmy jeszcze strajk rezydentów i słynne słowa “niech jadą” prof. Hrynkiewicz. Z tym wiąże się

kolejny mit: PiS jako partia walcząca z korupcją, która nie ulega i rozprawia się z mafiami.

Tymczasem to, co widzimy po ujawnieniu afery KNF i SKOK, przy okazji politycznej neutralizacji Polsat News poprzez presję na różnorodne interesy jej właściciela, pokazuje, że PiS nie tylko nie walczy z mafią, ale sam buduje państwo mafijne w stylu Orbána. To wszystko zobaczyliśmy w kończącym się właśnie roku.

Jaki będzie zatem 2019 rok? Na pewno PiS zafunduje nam sporo atrakcji, ale chciałam zapytać o opozycję: czy się zjednoczy, co z Robertem Biedroniem i jego ruchem, czy Donald Tusk wróci do polityki krajowej?
Moim zdaniem jest ogromne ryzyko, że ten proces jednoczenia opozycji zostanie zatrzymany, ta lekcja z wyborów samorządowych nie zostanie do końca przerobiona. To widać po różnych stronach.

Ani SLD, ani PSL – a to dwie formacje, które powinny być bezpośrednio zainteresowane wstępowaniem do KO – nie mają jasności co do tego, co robić dalej. Widać, że jest ogromna pokusa, aby przetestować własną siłę jeszcze raz w wyborach europejskich.

Osobiste ambicje podpowiadają, że lepsza “jedynka” przy 6 proc., niż 4. miejsce przy 30 proc. Mam wrażenie, że tak myśli po cichu część polityków tych partii, a także Nowoczesnej. Jeżeli wierzyć Kamili Gasiuk-Pihowicz, to była główna przyczyna konfliktu w Nowoczesnej, gdzie zaczęli zdobywać przewagę zwolennicy samodzielnego startu w wyborach europejskich. Politolodzy często nazywają wybory europejskie “wyborami drugiego rzędu” (second order elections).

W partiach opozycyjnych może pojawić się pokusa, żeby tak te wybory właśnie potraktować – jako rodzaj sondażu, a nie poważną okazję do zastopowania pełzającego Polexitu, który może nam zafundować PiS.

Warto przypomnieć wszystkim politykom opozycji, że pójście do wyborów w koalicji to jest dla nich win-win. Nawet gdy koalicja dostanie taki sam procent głosów jak łącznie wszystkie partie startujące osobno, to i tak mandatów będzie dla koalicji więcej. Niestety, nie widzę tu zrozumienia tej prostej prawdy przez niektórych polityków opozycji.

Biedroń nie dołączy do zjednoczonej opozycji?
Patrząc na to, co robi, to dla niego wybory do PE są testem jako samodzielnego polityka.

Dla mnie takim testem dla Biedronia na dziś jest to, na ile on będzie w stanie zjednoczyć środowiska lewicowe i symetryzujące. W wyborach samorządowych w Warszawie zobaczyliśmy, że lewicowe środowiska idą każde oddzielnie. Niestety, nie wróżę tu specjalnego opamiętania przed wyborami do PE.

A Donald Tusk?
To wszystko, co Donald Tusk robił w tym roku, wskazuje, że nie rozstał się z polityką polską, dużo inwestuje, aby budować w Polsce swój kapitał polityczny, co by wskazywało, że ma plany polityczne w kraju. Być może jest też tak, jak czytaliśmy w różnych analizach, że Tusk z decyzją poczeka na wynik wyborów 2019. Moim zdaniem jednak

on w polską politykę jest zaangażowany, chce być widoczny i chyba ma ambicje na coś więcej, niż tylko zabieranie głosu z pozycji komentatora i mentora.

Z pozycji byłego premiera?
Tak, to nie jest ktoś taki jak Marcinkiewicz, realizujący się w występach w telewizji, tylko człowiek, który ciągle czuje się w politycznej grze.


Zdjęcia główne: Jacek Kucharczyk, Fot. Instytut Spraw Publicznych; Fot. Flickr/Heinrich-Böll-Stiftung, licencja Creative Commons

Reklama

Comments are closed.