Z jednej strony dowiadujemy się, że polska szkoła wymaga naprawy i głębokiej reformy, a z drugiej strony nie odwołuje się ministra, który przez 3 lata miał się właśnie tą reformą w oświacie zajmować. Naprawdę trudno to pojąć – mówi nam Dorota Łoboda, szefowa Fundacji “Rodzice Mają Głos”, jedna z inicjatorek ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji, który zbierał podpisy pod obywatelskim wnioskiem o ogólnokrajowe referendum w sprawie zmian w oświacie. Rozmawiamy nie tylko o strajku nauczycieli i skutkach reformy, ale też o przyszłości polskiej szkoły i sensie okrągłego stołu premiera Morawieckiego. – Debaty o edukacji nie organizuje się w tydzień, powinni być do niej starannie dobrani eksperci, debata powinna być podzielona na obszary tematyczne, powinni w niej uczestniczyć dyrektorzy, rodzice, nauczyciele, uczniowie również, samorządowcy. To nie może być zebranie osób częściowo przypadkowo dobranych, zgromadzonych podczas dyskusji, bez wcześniejszej informacji, jak to ma wyglądać – mówi nasza rozmówczyni

JUSTYNA KOĆ: ZNP po 18 dniach zawiesił strajk nauczycieli. Jak jako rodzice oceniacie tę decyzję?

DOROTA ŁOBODA: Tutaj nie było dobrego rozwiązania, bo z jednej strony jest rozczarowanie, że tak wielki wysiłek i determinacja w pewnym sensie poszły na marne, bo przecież nauczyciele nie wywalczyli podwyżek, które były przyczyną przystąpienia do sporu. Wśród osób, które popierały te postulaty, na pewno jest rozczarowanie. Z drugiej strony uciążliwość tego strajku z każdym dniem była coraz większa, nie ma co ukrywać. Rodzice, jak i sami maturzyści niepokoili się, zarówno terminem zbliżającego  się egzaminu, jak i tym, co wymyśli rząd, czyli nowym rozporządzeniem, które pozwala na klasyfikacje uczniów przez dyrektorów czy zupełnie przypadkowe osoby, czyli samorządowców. Przypomnę, że gdyby nauczyciele i dyrektor nie klasyfikowali uczniów, miał to robić wójt, burmistrz czy prezydent miasta. Sama nie wiem, jak miałoby to wyglądać. Na pewno jest też wielkie rozgoryczenie po stronie nauczycielek i nauczycieli, którzy chcieli protestować dalej i byli zdeterminowani. Zdaję sobie jednak sprawę, także jako osoba, która towarzyszyła nauczycielom w czasie strajku, że niektórzy z nich mieli już wiele wątpliwości i byli zmęczeni sytuacją. Do tego każdy dzień strajku pozbawiał ich części wynagrodzenia, nie wszyscy mogli sobie pozwolić na dużo dłuższe strajkowanie. Widząc taki upór ze strony rządu, który nie wiem, czy zostałby przełamany, zdecydowali się, aby strajk zawiesić. Rozumiem obie strony. Pamiętajmy też, że inaczej wyglądał strajk w dużym mieście, niż w małych ośrodkach.

W mniejszych miejscowościach ten strajk był jeszcze trudniejszy, bo często nauczyciele spotykali się z niechęcią nie tylko kuratorium, ale także środowiska i władz lokalnych, a nie mieli tak dużego wsparcia, jak nauczyciele w dużych miastach.

Nauczyciele to nieroby, mają dwa miesiące wakacji, więc o co im chodzi – takie głosy wyraźniej było słychać na prowincji?
To prawda. Dodatkowo niestety z każdym dniem propaganda płynąca z mediów rządowych i ze strony polityków PiS była coraz bardziej dotkliwa, nieprawdziwa i obrzydliwa. Rzeczywiście nauczyciele usłyszeli na swój temat wiele przykrych słów. One bez wątpienia były podsycane przez trolle, bo to, co się działo w mediach społecznościowych, to ewidentnie sterowana kampania nienawiści. Jeżeli z 20 różnych kont pojawiały się takie same wpisy szkalujące nauczycieli, to oczywiste jest, że była to przemyślana kampania, mająca na celu obrzydzenie nauczycieli.

Na pewno nauczycielom było z tym trudno, bo to nie są politycy, którzy wchodząc do zawodu, liczą się z tym, że będą musieli stawić czoła hejtowi. To są normalni ludzie, którzy do tej pory nie byli narażeni na tego typu trudne sytuacje.

Poparcie społeczne dla nauczycielskiego strajku z czasem malało. To mogło wpłynąć na decyzję o zawieszeniu strajku?
Prawda jest taka, że pierwsze badania mówiły o poparciu niewiele ponad połowy społeczeństwa, ostatnie wskazywały na poparcie 45-47 proc., zatem jak na trzy tygodnie bardzo dotkliwego strajku, negatywnej propagandy ze strony rządowej płynącej z mediów publicznych, to i tak uważam, że ten spadek był nieduży. Cały czas blisko połowa społeczeństwa ten strajk popierała. To raczej było myślenie życzeniowe strony rządowej, że poparcie spada. Natomiast bez wątpienia, gdyby ten strajk trwał dłużej, to poparcie by malało, bo bałagan, który powstałby przez nowelizację przepisów oświatowych wprowadzonych przez rząd, dotyczących klasyfikacji i przeprowadzania matur, byłby bardzo dotkliwy. Po raz kolejny nauczyciele pokazali swoją odpowiedzialność i zdecydowali się zadziałać dla dobra uczniów, których dobro nie było, jak się okazało, zmartwieniem rządu. Poza tym udowodnili swoją siłę i zwrócili uwagę na zapaść, w jakiej znajduje się polska szkoła. Strajk dotyczył postulatów płacowych, bo tylko na takie postulaty pozwala prawo. Pamiętajmy jednak, że

Reklama

nauczyciele nie mówili tylko o pieniądzach, ale o szacunku dla swojego zawodu, o konieczności zmian w sposobie nauczania, w podstawach programowych. Domagali się poprawy jakości edukacji w trosce o nasze dzieci.

Rząd tłumaczy, że musiał rozwiązać kryzys, stąd te zmiany, przeprowadzone zresztą w rekordowo szybkim tempie.
Martwi mnie, że tu zostało popsute prawo na dobre. To nie jest rozwiązanie czasowe tylko, chyba że prawo zostanie zmienione – inaczej pozostanie, a pozwala klasyfikować nasze dzieci kompletnie obcym ludziom. Prawo nie powinno być stanowione w ten sposób. Nie może być odpowiedzią na sytuację, do której rząd sam doprowadził. Obniżone zostały standardy przeprowadzania egzaminów ósmoklasisty i gimnazjalisty. Gimnazjalne – były przeprowadzane po raz ostatni, ale egzamin ósmoklasisty będzie odbywał się w kolejnych latach. Według obecnych przepisów wystarczy, żeby osoba, która przeprowadza egzamin, miała przygotowanie pedagogiczne, a mogła nigdy w życiu nie uczyć w szkole, nie pracować z młodzieżą. Wprowadzone zostało rozporządzenie, które pozwala na klasyfikowanie uczniów, nie tylko maturzystów, przez organy samorządu. To niespotykane i bardzo złe rozwiązanie. Pominę już fakt, że jedynym problemem rządu było przeprowadzenie egzaminów, nikt nawet nie zastanowił się, że nasze dzieci nie mają przez kolejne dni dostępu do edukacji.

Nie usłyszałam słowa, żeby ktoś się martwił tym, że trzeci tydzień parę milionów dzieci i młodzieży nie może chodzić do szkół i przedszkoli. Dla rządu ważny był tylko egzamin.

Czy to też nie świadczy o tym, że szkoła jest traktowana jak przechowalnia dzieci?
Niestety trochę tak jest i to słychać było podczas strajku. Głównym problemem było to, co rodzice mają zrobić z dziećmi, kiedy są w pracy. Trochę tak funkcjonuje nasz system, że szkoły oprócz funkcji edukacyjnej spełniają też funkcję opiekuńczą, natomiast rzeczywiście podczas strajku ta funkcja szkoły została wybita na pierwszy plan i przyznam, że martwi mnie taka sytuacja.

Szkoła jednak powinna przede wszystkim uczyć, gros dzieci nie potrzebuje już opieki. Starsze klasy szkoły podstawowej czy uczniowie szkół średnich chodzą do szkoły po to, aby się kształcić. Tymczasem przez 3 tygodnie rząd tego problemu jakby nie dostrzegał. A jeśli dostrzegał, to przerzucał odpowiedzialność na nauczycielki i nauczycieli.

Musimy podkreślić z cała mocą – winnym tej skandalicznej sytuacji jest rząd. Nauczyciele od wielu miesięcy prosili o rozmowy, ostrzegali o strajku, aż wreszcie go rozpoczęli, do czego mieli pełne prawo.

Mimo tych wszystkich problemów w edukacji i strajku nauczycieli minister edukacji Anna Zalewska ostała się na swoim stanowisku, choć sama niedługo wyjedzie do Brukseli. Kuriozalna sytuacja?
Tak naprawdę to w tej chwili nie wiemy, kto kieruje resortem edukacji, ponieważ pani minister od kilku tygodni jest gdzieś schowana, wiemy, że startuje w eurowyborach. W rozmowach z nauczycielami albo nie brała udziału, albo była raczej w roli obserwatora. Temat negocjacji przejęła wicepremier Szydło i premier Morawiecki, który mówi, że polskiej oświacie potrzebna jest głęboka reforma. W tej sytuacji bronienie minister edukacji, która podobno tę reformę przeprowadziła, jest wyjątkowym kuriozum i widzę tu dużą dawkę hipokryzji.

Podsumowując – z jednej strony dowiadujemy się, że polska szkoła wymaga naprawy i głębokiej reformy, a z drugiej strony nie odwołuje się ministra, który przez 3 lata miał się właśnie tą reformą w oświacie zajmować. Skończyło się gigantycznym kryzysem i strajkiem nauczycieli na niespotykaną od 30 lat skalę, brakiem zaufania rodziców do ministerstwa, które doprowadziło do pogorszenia warunków, w jakich uczą się nasze dzieci. Kumulacją tego chaosu będzie wrzesień 2019 roku. Tymczasem

pod osłoną nocy okazuje się, że minister zostaje, chociaż nie wiadomo, na jak długo. Naprawdę trudno to pojąć.

Wisienką na torcie szkolnego bałaganu jest okrągły stół premiera bez udziału związków i rodziców?
Ten okrągły stół jest totalną fikcją, która miała na celu odwrócenie uwagi od samego strajku nauczycieli. To pozorowany ruch, który miał na celu pokazać jakoby dobrą wolę rządu, który chce rozmawiać z nauczycielami. Wszystko wskazuje na to, że była to tak samo fasadowa debata, jakimi były wszystkie konsultacje, które były przeprowadzane przed wprowadzeniem reformy. Nigdy nie poznaliśmy wniosków z tych konsultacji, ich zapisu, nie wiemy, co zostało tam ustalone i kto zadecydował ostatecznie o takim kształcie reformy. Tu było podobnie. Debaty o edukacji nie organizuje się w tydzień, powinni być do niej starannie dobrani eksperci, debata powinna być podzielona na obszary tematyczne, powinni w niej uczestniczyć dyrektorzy, rodzice, nauczyciele, uczniowie również, samorządowcy. To nie może być zebranie osób częściowo przypadkowo dobranych, zgromadzonych podczas dyskusji, bez wcześniejszej informacji, jak to ma wyglądać. Nasza Fundacja jako jedna z nielicznych dostała zaproszenie do rozmów przy okrągłym stole, ale z uwagi na niejasną formułę tego wydarzenia i celu, jakiemu miałaby służyć, nie wzięliśmy w nim udziału. Tym bardziej, że w czwartek podczas debaty o odwołaniu minister Zalewskiej usłyszeliśmy, że wszystko jest świetnie. Nie chcieliśmy legitymizować swoim uczestnictwem tej farsy.

Weźmiecie udział w czerwcowych rozmowach, które zapowiedział Sławomir Broniarz?
Oczywiście, że tak, i

będziemy także wspierać rozmowy, które przeprowadzają samorządowcy.

Zresztą od trzech lat uczestniczymy w różnego rodzaju zespołach i debatach organizowanych przez organizacje pozarządowe czy zespoły parlamentarne dotyczące naprawy edukacji. Wiele z tych debat zakończyło się konkretnymi rekomendacjami, natomiast ministerstwo nie chciało i nie chce z nich skorzystać. Nie wierzę rządowi, że nagle teraz będzie chciał słuchać kogokolwiek.


Zdjęcie główne: Dorota Łoboda, Fot. YouTube/Warszawa

Reklama