Z kompletem zwycięstw, jednym straconym setem i poczuciem siły Polacy zakończyli fazę grupową mistrzostw Europy. Dla podopiecznych Vitala Heynena EuroVolley dopiero się rozkręca. Czas na fazę pucharową turnieju – w 1/8 Polska zmierzy się z Hiszpanią.

Hiszpanie to sensacyjni mistrzowie Europy z 2007 – do triumfu poprowadził ich wtedy Andrea Anastasi – jednak te dni chwały są już bardzo odległym wspomnieniem. Na tegorocznym EuroVolley ekipa Fernando Muñoza rywalizowała w grupie B z gospodarzami, Belgią, Serbią, Niemcami, Słowacją i Austrią. Wygrali dwa mecze (3:2 z Austrią i 3:1 z Niemcami) i ostatecznie udało im się zająć czwarte miejsce w grupie. Przy całym szacunku dla ich dawnych dokonań –

Polacy powinni spokojnie poradzić sobie z tym rywalem. Tym bardziej, że w dotychczasowych spotkaniach pokazują siłę.

Powyższą tezę o demonstracji siły można zanegować twierdzeniem, że mistrzowie świata trafili do grupy z zespołami z dalszych miejsc rankingu FIVB, lecz z drugiej strony – poradzili sobie z rywalami imponująco. Tylko jeden stracony set, z Estonią, to jedno – imponuje fakt, że tylko Estończykom Polacy pozwolili zdobyć więcej niż 20 punktów w secie! Ostatecznie wygrali z Estonią 3:1, a po 3:0 z Czechami, Holandią, Czarnogórą i Ukrainą. Poza naszą reprezentacją komplet zwycięstw odniosły także Serbia, Rosja i Francja, której wyniki budzą wyjątkowy respekt – Trójkolorowi trafili do najtrudniejszej grupy, mierzyli się z między innymi Bułgarią i Włochami.

Rozszerzenie liczby uczestników turnieju do 24 i rozbudowanie fazy grupowej budziło kontrowersje.

Z jednej strony poruszano argumenty, że zapraszanie na turniej rangi mistrzowskiej słabszych zespołów obniża jego prestiż i poziom. Z drugiej strony – udział tych reprezentacji na EuroVolley pomoże spopularyzować dyscyplinę w ich krajach. Wydaje się, że dla siatkówki większym problemem są puste hale, niż gra Czarnogóry na mistrzostwach. Hale zapełnią się, gdy zbuduje się zainteresowanie, a to pojawia się na turnieju, a nie w eliminacjach. Analogii nie trzeba szukać daleko – koszykarska federacja zdecydowała się powiększyć swoje mistrzostwa świata do 32 ekip, co pomogło awansować na turniej Polsce. Dzięki temu drużyna zagrała świetny turniej, zdobywając 8. miejsce, kibice przeżyli ogrom emocji, a o koszykówce znów zaczęto w kraju mówić. Jednak z perspektywy fanów z Hiszpanii czy USA, dopuszczanie do turnieju Polski i Wybrzeża Kości Słoniowej mogło być psuciem poziomu.

Reklama

Po prostu zaczęliśmy patrzeć na siatkarskie rozgrywki z pozycji hegemona, który może rotować składem, a zwycięstwa nie wydają się zagrożone.

To dlatego faza grupowa mogła wydać się kibicom po prostu nudna. Drabinka pucharowa także ułożyła się w taki sposób, że awans do strefy medalowej musi być traktowany jak obowiązek. Po meczu 1/8 z Hiszpanią w ćwierćfinale czekać będzie wygrany meczu Holandia – Niemcy. Dopiero w półfinale możemy zmierzyć się z jednym z faworytów imprezy, Rosją. Drabinka nie jest więc zła, ale za szczęście trzeba oczywiście zapłacić – w tym przypadku podróżami. Polacy, w razie wygranych, kursować będą między holenderskim Apeldoorn, Lublaną a Paryżem. Pierwszy etap tej skomplikowanej drogi już w sobotę o 20.00.


Zdjęcie główne: Mecz siatkówki, Fot. Aleksandr, licencja Adobe Stock

Reklama