Czy liberalnie nowoczesna lewica zrozumie, że tylko na wspólnej platformie z demokratycznymi chadekami może pokonać dyktat PiS?

Niedługo skończy nam się zasób słów, którymi codziennie próbujemy opisywać rządy PiS. Wobec swoistego „końca słownika” stajemy się bezradni, szczególnie kiedy orientujemy się, że to oni są kierownikiem tej szatni, a za nieoddanie płaszcza nie grożą im żadne konsekwencje, bowiem symboliczna struktura prawa służy już tylko im.

Orzeczenia Sądu Najwyższego? Ha, ha, ha, mogą nam skoczyć!

Wiemy, że władza łamie konstytucję; że cynicznie wykorzystuje katastrofę smoleńską do celów politycznych; że pogrążona jest w resentymencie; że owładnięta jest afektem odwetu; że stworzyła absurdalną machinę propagandową; że niszczy autorytety; że manipuluje historią; że prowadzi niszczycielską działalność na polach edukacji, kultury, wojskowości; że wreszcie to wszystko ma swój plan i cel – stworzenie nowych ram ustrojowych, ideologicznych, kulturowych.

Metodę tej władzy zdefiniował w styczniu tego roku prezydent Andrzej Duda: kierujemy się w stronę „zwykłego człowieka”, elity są niezadowolone, więc atakują, ale „ten program będzie realizowany z żelazną konsekwencją” i „nie zostanie zatrzymany przez

żaden jazgot i żadne demonstracje”.

Przekaz jest więc jasny: my jesteśmy po stronie ludzi, oni tylko „jazgoczą”, ale – jak śpiewał Lech Janerka – „my to mamy gdzieś, dokładnie tam”. To nie jest zwykła pycha, to pycha ufundowana na przekonaniu o „moralnej racji”, która oczywiście jest tylko mrzonką, ale przecież dla ludzi Dobrej Zmiany słowo to rzecz, metafora to fakt, a sen to rzeczywistość.

Reklama

Wiemy z historii, że tego typu nieznosząca sprzeciwu postawa, bazująca na monologu „dyktatora”, a nie dialogu społecznym, jest głównym składnikiem systemów totalitarnych, autorytarnych czy autokratycznych. Jednak z wiedzy tej nie możemy zrobić użytku. Dociera już do nas, że psychotyczny świat bomby termobarycznej, tajemnego spisku agentów III RP, omalże masońskiej sieci kasty sędziowskiej zaczyna zastępować rzeczywistość społeczną, jednak – słownik okazuje się zbiorem skończonym. Każda odpowiedź kwitowana jest

hipisowskim uśmieszkiem marszałka Terleckiego.

Wiemy, że PiS niszczy i demoralizuje Polskę, nie można bowiem inaczej nazwać lekceważącego stosunku do trójpodziału władzy i zastępowania go widzimisię prezesa Kaczyńskiego. Wiemy też, że opozycyjne partie polityczne doskonale wiedzą, w czym biorą udział, ale narcystyczna namiętność każe im udawać, że toczy się demokratyczny spór polityczny. Zamiast więc koncentrować się na budowaniu struktur ratunkowych wolą łączyć krytykowanie PiS z osłabianiem partii, która straciła władzę w 2015 roku. Czynią tak, ponieważ nie zrozumiały jeszcze, że żyjemy w czasach przewartościowania wszystkich wartości, a więc i tych, na których opierały się przez ostatnie niemal trzy dekady polski parlamentaryzm i demokracja.

Nie trzeba zresztą podpierać się filozofią Nietzschego, by to pojąć. W pisowskim świecie

Piotrowicz jest twarzą przywracania ładu konstytucyjnego,

Okrągły Stół zdradą narodową, Lech Kaczyński ważniejszy w „Solidarności” niż Wałęsa, egoistycznie i mgliście pojmowana sprawiedliwość stoi ponad prawem. Litanię tę można ciągnąć, jednak – kończy nam się zasób słów. A jeśli dodamy do tego fakt, że przedstawicieli agencji ratingowych nie interesuje – że posłużę się zapomnianym Marksem – nadbudowa, lecz baza, to jesteśmy w domu.

Słyszymy przecież: gospodarka stabilna, duży rynek zbytu, wiarygodny Narodowy Bank Polski, duża kreatywność sektora prywatnego, popyt wygenerowany przez 500 Plus, szansa na kolejną transzę funduszy unijnych. A konstytucja? „Są wesołe konstytucje/Które mają jeden cel/Chcą oddalać rewolucje/Ale my to mamy gdzieś” – że znów przywołam piosenkę Janerki.

Polski światek współczesny – z wyjątkami słabnących i skłóconych środowisk oporu, jak KOD – okazało się, w nosie ma zasady, reguły, przyzwoitość, wartości demokratyczne, ponieważ władza dopóty może je gwałcić, dopóki suweren czuje, że dosypuje mu do portfela, a przynajmniej nie podbiera z niego. Odwieczny dylemat „mieć czy być?” został przez PiS nazwany po imieniu:

mieć, a resztą zajmiemy się my w imię wyższej racji.

Jak to śpiewał Kazik z Kultem?

Wolność. Po co wam wolność?
Macie przecież telewizję
Wolność. Po co wam wolność?
Macie przecież Interwizję, Eurowizję
Wolność. Po co wam wolność?
Macie przecież tyle pieniędzy
Wolność. Po co wam wolność?
I będziecie ich mieć coraz więcej

Piszę to wszystko, bo – kończy nam się zasób słów, a druga kadencja PiS majaczy na widnokręgu. Ale też po to, by po raz kolejny pokazać, że na totalną (w tych wszystkich opisanych wymiarach) władzę odpowiedzią może być tylko totalna opozycja. Taka, która nie tylko nie przestraszy się „końca słownika”, ale która nie da sobie narzucać fałszywych narracji. Taka, która nie podkuli ogona, słysząc o „moralnej racji”, lecz wykaże, że struktura symboliczna jest ważniejsza od populistycznych fantasmagorii, w których tak chętnie zakochuje się mityczny suweren.

Taka wreszcie, która odświeży słowo „solidarność” na tyle skutecznie, że liberalnie nowoczesna lewica zrozumie, że tylko na wspólnej platformie z demokratycznymi chadekami może pokonać dyktat PiS.


Zdjęcie główne: Stocznia Gdańska, 2010, Fot. Brian Solis, licencja Creative Commons

Reklama

Comments are closed.