Na razie prawicowa horda nadal ma władzę. A jedyna moja nadzieja w te Wielkanocne Święta jest taka, że jej gen samozagłady po raz pierwszy od sześciu lat w wyrównany sposób zaczął się ścigać z genem samozagłady liberalnego społeczeństwa w Polsce – pisze Cezary Michalski

Kiedy Marcin Warchoł – zawodowo wiceminister sprawiedliwości w rządzie Kaczyńskiego i Morawieckiego, prywatnie kandydat Solidarnej Polski na prezydenta Rzeszowa – pochwalił się na Twitterze prowadzeniem agitacji wyborczej bez maseczki, ze złamaniem podstawowych antykowidowych zasad, które wprowadził właśnie jego własny rząd, rzecznik tego rządu Piotr Müller (z PiS, co w wypadku stosunków z Solidarną Polską jest informacją istotną) powiedział, i to nawet niespecjalnie pytany: „jest mi wstyd za to, że w taki sposób może się zachowywać członek naszego rządu”.

A Maciej Wąsik, PiS-owski wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, podobnie jak jego szef Mariusz Kamiński skazany za nadużycie władzy na karę więzienia w czasach, kiedy niezawisłe sądy działały jeszcze w naszym kraju swobodnie, odtwittował swojemu koledze z rządu Warchołowi: „Marcinie, powiedz, gdzie jutro będziesz zbierał podpisy? Będziesz miał okazję sam złożyć podpis na mandacie dla polskiej policji – pytam”.

Wyobraźmy sobie tych samych PiS-owskich twardzieli rok temu, kiedy Jarosław Kaczyński ostentacyjnie łamał o wiele twardszy lockdown paradując w otoczeniu partyjnych towarzyszy i telewizyjnych kamer najpierw wokół smoleńskiego pomnika, a później na zamkniętym dla zwykłych Polaków Cmentarzu Powązkowskim.

Wyobraźmy sobie, jak Müller mówi wówczas przed kamerami, że mu wstyd za to, jak zachowuje się jego partyjny szef. A Wąsik twittuje do Kaczyńskiego: „Jarku, na jakim cmentarzu jutro się pojawisz, żeby polska policja mogła Ci wypisać mandat? – pytam”.

Reklama

Trudno to sobie wyobrazić, prawda? Ciężar uszczypliwości pod adresem Kaczyńskiego za ostentacyjne łamanie prawa musiał na siebie wówczas wziąć Kazik Staszewski. Działacze i ministrowie PiS są odważni, nawet w stosowaniu prawa, wyłącznie wówczas, kiedy im się na to pozwoli. Był taki strasznie upokarzający okrzyk w czasie manifestacji z lat 80. ubiegłego wieku. Brzmiał on: „chodźcie z nami, dziś nie biją!” (był trochę ironiczny, trochę złośliwy, a przede wszystkim wprowadzał w błąd, bo bili zawsze). Müller i Wąsik zdecydowanie już wiedzą, że za publiczne zaatakowanie „kolegi z rządu” dziś Kaczyński nie bije – o ile oczywiście ten kolega jest z Solidarnej Polski, czyli od Ziobry.

Ale ciosy padają nie tylko z tej strony. Prawie w tym samym czasie, kiedy odbywało się grillowanie Warchoła, Jacek Kurski zaatakował w swojej telewizji (utrzymujemy ją wszyscy, ale telewizja jest jego) Pawła Borysa. Borys to ważny człowiek w ekipie Morawieckiego. Jako szef Polskiego Funduszu Rozwoju służy do „obdarowywania” przez Morawieckiego jednych Polaków pieniędzmi zabranymi innym. A nawet pieniędzmi zabranymi wcześniej osobom później przez Morawieckiego „obdarowanym”.

To on jest twarzą kolejnych „tarcz antykowidowych”, które mają odbudować wizerunek Morawieckiego i Kaczyńskiego, mocno nadwyrężony przez to, co obaj zrobili z polskim państwem. I takiego człowieka „Wiadomości” pokazały pośród pań tańczących na rurze i zwykłych gangsterów. Jako kogoś, kto umożliwia „przekręcanie” budżetowych pieniędzy.

Przy okazji znów mogliśmy się przekonać, że propaganda Jacka Kurskiego nie jest zbyt subtelna. Nie jest subtelna do tego stopnia, że jej produkcję Kurski może powierzyć ludziom, pod adresem których ciśnie się na usta epitet spopularyzowany przez Jakuba Żulczyka.

Otóż autor materiału na temat Borysa, chcąc go bardziej obciążyć, oskarżył go o pracę dla Jana Krzysztofa Bieleckiego. Czyli człowieka, który w PiS-owskiej wyobraźni jest samą lewą ręką Ciemności, jednym z najbliższych współpracowników Donalda Tuska.

Problem w tym, że Jan Krzysztof Bielecki był szefem Pekao S.A., a Paweł Borys pracował w PKO Banku Polskim S.A. To zupełnie inne instytucje, wszyscy o tym wiedzą, ale po co sprawdzać takie szczegóły, kiedy tworzy się propagandowy paszkwil, który zawsze wymaga zaokrąglenia. „Wierzący” widzowie „Wiadomości” czy TVP Info nie przejmują się, kiedy takie zaokrąglenia uderzają we wrogów. Tym razem uderzyły w ważnego człowieka z własnego obozu.

Mateusz Morawiecki stał się wrogiem zastępczym dla Zbigniewa Ziobry. Ziobro wie, że bezpośrednie uderzenie w Kaczyńskiego wciąż będzie zabójcze dla niego samego. Jednak dręczenie Morawieckiego i jego ludzi (np. w zemście za wyrzucenie Janusza Kowalskiego z Solidarnej Polski ze stanowiska wiceministra aktywów państwowych, czyli z ostatniego naprawdę istotnego stanowiska obsadzanego w rządzie przez ludzi Ziobry – poza Ministerstwem Sprawiedliwości), pozwala testować cierpliwość Kaczyńskiego, a przede wszystkim jego aktualną siłę i zdolność do kontruderzenia.

Jacek Kurski był kiedyś partyjny kolegą Ziobry. Więcej, razem z Ziobrą próbował zatłuc Kaczyńskiego, kiedy Wódz wydawał się osłabiony po katastrofie smoleńskiej i kolejnych wyborczych porażkach.

Później, kiedy to Ziobro okazał się za słaby, żeby obalić Wodza, Kurski przypełzł do Kaczyńskiego i dostał od niego telewizję państwową. Czyścił nawet z ludzi Ziobry programy publicystyczne i informacyjne, kiedy Kaczyński tego oczekiwał.

Dziś to zauważalne wsparcie Ziobry w zastępczej wojnie z Morawieckim, uderzającej tak naprawdę w Kaczyńskiego, pokazuje, że Kurski znowu próbuje samodzielności. Ten człowiek bowiem tak właśnie wyobraża sobie samodzielność – jako prawo do zdrady każdego, dla każdego, w rytmie spodziewanego własnego interesu. Tak zachowywał się jako młody człowiek, klucząc między Olszewskim i Kaczyńskim. Tak zachowuje się dzisiaj, klucząc między Kaczyńskim i Ziobrą.

Ale nie oburzajmy się, bo się nam oburzenie wyczerpie. I nie starczy go na ważniejsze rzeczy. Interesujące jest raczej to, że Kurski uważa, iż znów pojawiła się przestrzeń do tego, by kluczyć. Nie boi się Kaczyńskiego wystarczająco. I albo się myli (co Kurskiemu zdarzało się często, więc nie traktujmy go jako genialnego analityka),

albo faktycznie Kaczyński słabnie – nawet w oczach otaczających go oportunistów.

Pisałem parę tygodni temu, że Zjednoczona Prawica nie przekroczyła jeszcze poziomu samozagłady znanego z końcówki koalicji AWS-UW (a później z końcówek obu składających się na tamtą koalicję formacji) albo z końcówki koalicji PiS-Samoobrona-LPR. Mój argument był taki, że politycy Zjednoczonej Prawicy nie atakują się jeszcze publicznie, otwarcie. Noszą bomby ze smrodem do niepisowskich mediów, żeby później z buzią w ciup i oczkami wzniesionymi ku górze, jak jacyś ministranci ubolewać nad „niezrozumiałym pogorszeniem się atmosfery wokół politycznego obozu, który ma do zrealizowania ważną misję zmieniania Polski”.

Zabawy z Warchołem i zabawy z Borysem pokazują, że ludzie Zjednoczonej Prawicy właśnie tę granicę przekroczyli.

Kaczyński był dla nich sześć lat temu zbawieniem, nadwyżką cywilizacyjną, która z coraz bardziej dziczejącej prawicowej hordy (w polityce, im dłużej się nie rządzi, tym bardziej się dziczeje, ta żelazna reguła nie dotyczy niestety wyłącznie prawicy) uczyniła bardzo sprawną mafię. W niektórych tradycyjnych kulturach mafia jest pierwszą – a nieraz ostatnią, najlepiej w historii tych społeczeństw zorganizowaną – instytucją społeczną uczącą zupełnie podstawowej kooperacji. Dziś albo Kaczyński się starzeje, albo jego ludzie mają kieszenie tak napchane pieniędzmi, a mózgi tak napełnione poczuciem wyższości biorącym się z sześcioletniego już sprawowania władzy nad Polską, że zapomnieli, kim tak naprawdę są i kto naprawdę ich stworzył. Siadł im instynkt samozachowawczy.

To jest szansa dla Polski. Oby tylko niepisowska strona naszego, już nie tylko politycznego, ale cywilizacyjnego konfliktu sama potrafiła odbudować swój instynkt samozachowawczy.

Żeby medialni narcyzi dogadali się z zawodowymi politykami, a opozycyjni celebryci przestali atakować opozycyjne partie, bo wszyscy jedziemy na tym samym wózku.

Na razie jednak prawicowa horda nadal ma władzę. A jedyna moja nadzieja w te Wielkanocne Święta jest taka, że jej gen samozagłady po raz pierwszy od sześciu lat w wyrównany sposób zaczął się ścigać z genem samozagłady liberalnego społeczeństwa w Polsce.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Jarosław Kaczyński podczas otwarcia wystawy poświęconej prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, wrzesień 2020, Fot. Flickr/Sejm RP/Aleksander Zieliński, licencja Creative Commons

Reklama