Empatii, jaką Kaczyński chciał okazać zwierzętom, nie starczyło dla kobiet. Przykro mi, że naruszam prywatność Wodza. Ale to patologie prywatności Kaczyńskiego są przyczyną tego, że on sam najgłębszą i najbardziej wrażliwą prywatność milionów Polek i Polaków uczynił żetonem w najbardziej cynicznej politycznej grze o osobistą władzę. Jarosław Kaczyński to jest polityczny psychopata, który nie posiada żadnej empatii wobec ludzi jako istot niepokrytych przyjemnym w dotyku futerkiem – pisze Cezary Michalski

Jarosław Kaczyński znów zamiast chleba zaproponował igrzyska. Zamiast w apogeum epidemii zająć się bezpieczeństwem Polaków (kieruje ponoć w nowym rządzie Komitetem Bezpieczeństwa), zamiast zapewnić pieniądze nauczycielom, lekarzom, szpitalom, upadającym prywatnym firmom, zamiast w coraz bardziej niepewnym świecie budować stabilną pozycję Polski w instytucjach Zachodu, dał hasło do zaostrzenia kulturowej wojny. Wojny, której wzmożenie osłabia państwo, która niszczy narodową wspólnotę i najprostszą drogą prowadzi do polexitu.

Tym razem gladiatorami w igrzyskach Kaczyńskiego mają być kobiety.

Satrapą przyglądającym się krwawemu i upokarzającemu widowisku ma być sam prezes PiS. Towarzyszącymi mu widzami zagryzającymi oliwki w loży dla patrycjatu mają być podobni Kaczyńskiemu zdeprawowani władzą starcy – ci w garniturach oraz ci w sutannach. Resztę widowni na trybunach tego cyrku mają stanowić młodzi prawicowi incele. Mężczyźni mający problemy z utrzymywaniem relacji z realnymi kobietami, ponieważ mają problemy z utrzymywaniem relacji z realnymi ludźmi w ogóle, a wizerunki kobiet znają wyłącznie z ekranów swoich laptopów.

Czy taka armia jest do pokonania? Czy w ogóle jest do zatrzymania?

Cynicznie sprowokowany przez Kaczyńskiego kryzys jest testem dla opozycji. To test politycznej mądrości, która wcale nie jest tożsama z radykalizmem, z egzaltowaniem się własną szlachetnością, co przystoi celebrytom, ale nie politykom. Przeciwnie, opozycja – szczególnie jej najsilniejsza i najbardziej centrowa formacja, Platforma i Koalicja Obywatelska – powinna radykalizmu i egzaltacji unikać.

Reklama

Polityczną odpowiedzią na prowokację Kaczyńskiego (ale też na egzaltację mediów) musi być podjęta przez całą tę centrową formację, wszystkie jej skrzydła, frakcje, wolne elektrony, wyraźnie zdefiniowana walka o przywrócenie podeptanego przez prawicę kompromisu aborcyjnego. Może był to krzywy kompromis, niezadowalający nikogo do końca, ale Kaczyński podeptał go nie po to, by poprawić życie polskich kobiet, ale by zamienić je w piekło.

Odbudowa kompromisu aborcyjnego w Polsce to walka o przestrzeganie lub przywrócenie (jeśli PiS obali ją teraz w parlamencie) obowiązującej ustawy. A także o jej bezwzględne i pełne egzekwowanie.

Zarówno na poziomie wszystkich zapisanych w tej ustawie wyjątków dających Polkom prawo do przerwania ciąży w precyzyjnie zdefiniowanych przypadkach, jak też na poziomie zapisanych w tej ustawie gwarancji pełnej dostępności antykoncepcji, a także gwarancji edukacji seksualnej w szkole. Zarówno powszechnie dostępna antykoncepcja, jak też edukacja seksualna nie są bowiem „narzędziami zepsucia”, ale środkami zapobiegającymi sytuacji, w której aborcja jest ostatnią linią obrony kobiety przed nieplanowaną i niechcianą ciążą.

Kaczyński, po natrafieniu na opór pierwszego „czarnego protestu”, przestał na jakiś czas zajmować się formalnym obalaniem tej ustawy, ale zniszczył kompromis aborcyjny w praktyce (co miało mu zapewnić poparcie Kościoła bez konieczności płacenia politycznej ceny w postaci masowych społecznych protestów). Posłał do Ministerstwa Zdrowia ludzi, którzy pozwolili używać „klauzuli sumienia” (na poziomie całych szpitali, a nawet całych regionów) jako narzędzia do łamania obowiązującej ustawy. Za pomocą rozporządzeń i praktycznych działań jego ludzie rozpoczęli też ograniczanie dostępu do antykoncepcji i zaczęli wypychać ze szkół edukację seksualną.

Wszyscy ludzie, środowiska i frakcje Platformy i Koalicji Obywatelskiej – od Budki i Trzaskowskiego po Sikorskiego i Schetynę, od Nowackiej i Jońskiego po Ujazdowskiego i Kowala – muszą podjąć obronę kompromisu aborcyjnego, czyli przywrócenia dotychczasowej ustawy i jej egzekwowania. Przypominając też przy tej okazji, że „orzeczenie” Przyłębskiej nie ma żadnej mocy prawnej, bo stworzona przez Kaczyńskiego, Ziobrę i Dudę na drodze wielokrotnego złamania polskiej konstytucji fasadowa instytucja zapełniona PiS-owskimi dublerami nie jest Trybunałem Konstytucyjnym w jakimkolwiek sensie. O czym nieustająco przypominają najwybitniejsi polscy prawnicy, zarówno ci bardziej konserwatywni, jak też bardziej liberalni.

A kiedy Platforma zdoła w tej sprawie wystąpić nie tylko razem, ale solidarnie, ramię w ramię, musi następnie – jako najsilniejsza opozycyjna formacja – złożyć precyzyjną propozycję wspólnego działania w obronie kompromisu aborcyjnego reszcie opozycji. W parlamencie, w działaniach pozaparlamentarnych, społecznych, ulicznych, międzynarodowych.

Zdolność do współdziałania z PO i KO w obronie kompromisu aborcyjnego przed cynicznie rozpętaną przez Kaczyńskiego kulturową wojną będzie ważnym testem na polityczną dojrzałość dla Szymona Hołowni, dla liderów Lewicy, dla tych ludzi w PSL, którzy są jeszcze autentycznymi Ludowcami, a nie zaszantażowanymi już lub kupionymi przez Kaczyńskiego oportunistami.

Lewica powinna w tej sprawie współpracować z bardziej centrową częścią opozycji, nawet mając świadomość, że dalsze jej drogi z PO i KO się w tej sprawie rozejdą.

Po co Kaczyńskiemu wojna na gruzach społeczeństwa i państwa

Po co to było Kaczyńskiemu? Odpowiedź jest prosta jak cep, nawet jeśli składa się z paru punktów. Po pierwsze konieczność osłonięcia się prezesa PiS przed zarzutami „marksizmu kulturowego” z powodu „piątki dla zwierząt”.

Po drugie wygranie przez nokaut rywalizacji z Ziobrą na ideologiczną prawicową twardość (jednocześnie z frontalnym atakiem na aborcyjny kompromis Morawiecki i Czarnek rozpoczynają – także pod sztandarem PiS i z namaszczeniem Kaczyńskiego – prawicową ofensywę ideologiczną w szkołach, na uczelniach, w kulturze).

Po trzecie zaostrzenie wojny kulturowej potrzebne jest Kaczyńskiemu do zasłonięcia katastrofy rządu w walce z epidemią koronawirusa i jej gospodarczymi oraz budżetowymi konsekwencjami.

Po czwarte

zaostrzenie wojny kulturowej ma wzmocnić lewicowych radykałów, którzy także przy tej okazji zaatakują liberalne centrum za to, że broni kompromisu aborcyjnego, zamiast żądać pełnej liberalizacji aborcji.

Kaczyński w swoim absolutnym cynizmie uważa, że kiedy w państwowych i katolickich mediach przeciwstawi się obraz ludzi manifestujących pod hasłem „Wypierdalać!” tłumom modlącym się w „obronie życia poczętego”, po krótkim paroksyzmie ostrego politycznego starcia wszystko będzie pozamiatane, a kompromis aborcyjny, wraz z broniącym go centrowym obozem politycznym, zostanie zmiażdżony i to przy wspólnym wysiłku radykałów zarówno prawicowych i lewicowych. Prezes PiS wie też doskonale, że jeśli uda mu się zniszczyć polityczne centrum, to zlikwiduje lewicowych radykałów bez trudu. Używając jeszcze ich ostatnich malowniczych podrygów do mobilizowania swojego obozu i do dalszego zaostrzenia ideologicznej walki.

W tej sytuacji zdolność politycznego centrum, umiarkowanej lewicy i prawdziwych konserwatystów do wspólnej obrony kompromisu aborcyjnego przed cynicznie dozowaną przez Kaczyńskiego wojną kulturową jest koniecznością. Zależy od niej los polskich kobiet i polskiej demokracji.

Portret mizantropa

Jarosław Kaczyński, mimo wszystkich swoich wizerunkowych eksperymentów z „piątką dla zwierząt”, okazał się ostatecznie zakładnikiem ideologicznego pakietu prawicy. Nie będzie żadnej „piątki dla ludzi” – dla kobiet, dla sędziów, dla nauczycieli, dla lekarzy, dla innych „łże-elit”. W tym akurat względzie Jarosław Kaczyński nie różni się od Adolfa Hitlera, który pierwszą ustawę o ochronie niemieckich zwierząt i niemieckiej natury przeprowadził przez Reichstag jeszcze w 1933 roku, zaledwie parę miesięcy po wygranych przez niego wyborach i stworzeniu przez jego partię rządu (była to pierwsza ustawa przeprowadzona przez NSDAP).

Wielu ówczesnych ekologów (zajmujących się wtedy jeszcze naiwnie sadzeniem drzew, uprawianiem wegetarianizmu, nudyzmu i gimnastyki na wolnym powietrzu) ucieszyło się uznając Hitlera za najbardziej nowoczesnego i proekologicznego polityka w Europie. Dopiero później okazało się, że humanitarne regulacje, jakie Adolf Hitler przeforsował w swoich ustawach o przewożeniu i uśmiercaniu zwierząt, nie będą w jego państwie stosowane przy przewożeniu i uśmiercaniu ludzi.

Empatia, jaką Kaczyński chciał okazać zwierzętom (też w granicach swojej obsesji władzy, bo ostatecznie zgodził się sprzedać sporą część „piątki dla zwierząt”, żeby nie stracić politycznego poparcia wsi) nie okazał kobietom. On kobiet nie zna, nawet jego matka nie była dla niego kobietą, ale matką.

Różnica pomiędzy zdegenerowanym matriarchatem a emancypacją kobiet jest gigantyczna – i widzimy to właśnie na przykładzie rodziny Kaczyńskich.

Przykro mi, że naruszam prywatność Wodza. Ale to patologie prywatności Kaczyńskiego są przyczyną tego, że on sam najgłębszą i najbardziej wrażliwą prywatność milionów Polek i Polaków (począwszy od decyzji o ciąży po decyzję o kształcie własnego życia emocjonalnego i seksualnego) uczynił żetonem w najbardziej cynicznej politycznej grze o osobistą władzę (począwszy od szczucia przez niego i przyzwolenia na szczucie na „wyzwolone singielki”, skończywszy na szczuciu przez niego i przyzwoleniu na szczucie na homoseksualistów). Jarosław Kaczyński to jest polityczny psychopata, który nie posiada żadnej empatii wobec ludzi jako istot nie pokrytych przyjemnym w dotyku futerkiem.

Normalni, zwykli ludzie przede wszystkim żyją, a polityką interesują się później. Kaczyński nie żyje, a polityka – rozumiana zresztą przez niego również skrajnie patologicznie, nie jako obrona pokoju społecznego czy budowanie narodowej wspólnoty, ale jako walka o osobistą władzę, choćby za cenę zniszczenia państwa i podzielenia narodowej wspólnoty – pozwala mu życie zastąpić, życie symulować.

Dał tego dowód właśnie teraz – uderzając w kompromis aborcyjny w apogeum epidemii niszczącej i tak słabe PiS-owskie państwo, zagrażającej i tak głęboko podzielonej już przez niego narodowej wspólnocie.

Biskupi, którzy zapomnieli chrześcijaństwa

Patologie systemu wodzowskiego wynikają zwykle nie tylko z szaleństwa wodza. Odpowiedzialność za nie ponoszą także jego polityczni żołnierze oraz ideowi sojusznicy.

Decyzja Kaczyńskiego o podeptaniu kompromisu aborcyjnego jest zbrodnią z punktu widzenia polityki rozumianej jako służba państwu i stanie na straży społecznego pokoju. Jednak Tomasz Terlikowski zachwycił się nią z fanatyzmu. Działacze PiS posłani przez Kaczyńskiego do ministerstw, banków i spółek skarbu państwa poparli ją dla kasy. Morawiecki poparł ją dla władzy, gdyż pieniądze – w przeciwieństwie do Sasina czy Terleckiego – potrafi zarabiać sam.

Biskupi poparli Kaczyńskiego dla władzy, dla kasy, dla poczucia, że zyska na tym „ich Instytucja”, nosząca „ich logo”. Zapomnieli, czemu ta instytucja miała służyć w momencie poczęcia, zapomnieli chrześcijaństwa. Znaczna część polskiego Episkopatu, znaczna część kleru i spora grupa wierzących uznała państwowy przymus za najlepsze narzędzie ewangelizacji, gdyż z lektury Ewangelii pozostał im w głowie taki dziwny obraz, na którym Jezus nie jest już „bezsilny”, nie daje się „poniżać”, ale to on dysponuje Piłatem, rzymskimi żołdakami i pełnym poparciem Sanhedrynu.

PiS-owscy oportuniści, prawicowi fanatycy oraz ta część hierarchii i kleru, która zapomniała chrześcijaństwa – wszyscy oni razem tworzą w Polsce obóz wystarczająco silny, aby zdobyć i utrzymać władzę.

Czy jest to jednak obóz dość silny, żeby zmienić Polskę w pierwszą w Europie Republikę Gileadu, w państwo wyznaniowe zbudowane przede wszystkim na cierpieniu i wolności kobiet? Zobaczymy. To już bowiem zależy nie tylko od Kaczyńskiego, jego żołnierzy i jego biskupów. To zależy od nas.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Marsz Wolności 2018, Fot. Flickr/PO, licencja Creative Commons

Reklama