Płacimy za autorytarne, zamordystyczne zachcianki Kaczyńskiego. Płacimy za jego resentyment i kompleksy, których dorobił się na Żoliborzu. Płacimy za nieudolność jego i jego ludzi. Płacimy za wszystko, za co nigdy nie chcielibyśmy płacić. Jeśli wyrok trybunału Przyłębskiej nie obudzi Polaków, nic nas już nie obudzi. To jest prawdopodobnie ostatni moment, aby odsunąć Kaczyńskiego od władzy i zatrzymać polexit – pisze Cezary Michalski

Zacznę od czegoś, co wygląda na dowcip, choć humor to czarny, a słowa, które zacytuję, padły rzeczywiście. I to z ust jednej z najbardziej prominentnych postaci PiS-owskiej władzy.

Kiedy w kręgach władzy było już wiadomo, że Kaczyński faktycznie zrywa negocjacje z Unią Europejską, czego zewnętrznym sygnałem stał się podyktowany przez niego „wyrok” trybunału Przyłębskiej, Adam Glapiński, prezes NBP, a jednocześnie jeden z najbliższych współpracowników Kaczyńskiego od zawsze, jego skarbnik jeszcze od czasów Porozumienia Centrum, stwierdził publicznie, że ,„bez środków unijnych, którymi teraz się nas szantażuje, jesteśmy w stanie sobie doskonale zapewnić dynamiczny rozwój. Tym bardziej że duża część tych środków to jest pożyczka. My sami możemy pożyczki brać, jakie chcemy. Każdy nam da. My w tej chwili żadnej pożyczki nie bierzemy jako kraj, ani jako Narodowy Bank Polski. Żadnej. To do nas przychodzi cały świat i chce od nas pożyczać”.

Jest to kłamstwo, w dodatku sformułowane z absurdalną przesadą.

Jak to się dzieje u ludzi, którzy przez sześć lat odzwyczaili się od dziennikarzy, a przyzwyczaili do ludzi przysyłanych im przez Jacka Kurskiego, Tadeusza Rydzyka, braci Karnowskich czy Tomasza Sakiewicza.

Reklama

Przecież Adam Glapiński, jako prezes NBP, wie doskonale, że w ciągu dwóch ostatnich lat dług polskiego państwa wzrósł o 430 miliardy złotych. Wie też doskonale, że Morawiecki ukrywa coraz większy poziom zadłużenia polskiego państwa wyprowadzając coraz więcej wydatków poza oficjalny budżet. Wie też, że pożyczki oferowane Polsce w ramach europejskiego Funduszu Odbudowy są skokowo tańsze od tych, które Polska musiałaby dodatkowo (gdyż robi to bez przerwy) zaciągać w prywatnych instytucjach finansowych. Szczególnie, jeśli Kaczyński pójdzie dalej drogą polexitu i Polska stanie się krajem dla pożyczkodawców mniej wiarygodnym, niż dzisiaj, kiedy wciąż jeszcze jesteśmy państwem członkowskim UE.

Obecna władza zadłuża nas codziennie, a jednym z narzędzi realizujących politykę zadłużania państwa jest właśnie NBP, którego prezesem jest Adam Glapiński.

To, co mówi, ma zatem tyle samo wspólnego z rzeczywistością, co porównanie przez Suskiego naszej obecności w Unii Europejskiej do nazistowskiej i bolszewickiej okupacji.

W tym samym czasie premier Mateusz Morawiecki, który wcześniej próbował negocjować z Komisją Europejską jakieś symboliczne ustępstwa, ale teraz musi się dostosować do decyzji Kaczyńskiego, zmienił szybko front i oświadczył – w duchu Glapińskiego – że „negocjacje z Unią potrwają jeszcze kilka tygodni czy miesięcy. Ja się tym nie niepokoję, bo bardzo stabilna sytuacja finansowa Polski daje nam przestrzeń do inwestycji samorządowych, publicznych”.

Sytuacja finansowa Polski jest tak stabilna, że jeszcze w pierwszej połowie tego roku Mateusz Morawiecki wysłał do Komisji Europejskiej informację, iż dług polskiego państwa osiągnie pod koniec tego roku rekordową wielkość półtora biliona złotych. Oczywiście ta informacja nie dotarła do wyborców PiS-u, ale przecież Adam Glapiński tę wiedzę posiada. Nie jest bowiem wyborcą PiS-u, ale jednym z tych, którzy na niewiedzy wyborców PiS-u żerują.

Cała ta sytuacja przypomina słynne odezwanie Jerzego Urbana w czasie jednej z konferencji prasowych w stanie wojennym. Zapytany o zachodnie sankcje, ówczesny rzecznik rządu odpowiedział: „Ja się tym nie niepokoję, bo rząd się sam wyżywi”.

Także rząd PiS-u wyżywi się sam. Pieniędzy starczy na pewno dla setek PiS-owskich milionerów rotowanych i miksowanych we wciąż rozrastających się władzach państwowych firm. Starczy pieniędzy dla Glapińskiego, starczy dla Morawieckiego i jego posiadającej z nim pełną rozdzielność majątkową żony, starczy dla Czarneckiego i jego pociotków, starczy dla Ziobry i jego zatrudnionej w spółce Skarbu Państwa małżonki (o ile jej stamtąd Kaczyński nie wyrzuci, bo już parę razy tym groził).

Ale czy rzeczywiście bez 770 miliardów złotych, jakie Polska miała dostać z europejskiego Funduszu Odbudowy i z regularnego unijnego budżetu, starczy pieniędzy dla polskich samorządów od sześciu lat regularnie obrabowywanych przez PiS? Czy starczy pieniędzy dla polskich przedsiębiorców, nauczycieli, lekarzy, pielęgniarek?

Gdybyśmy w dodatku płacili za cokolwiek, co jest Polakom potrzebne. Za faktyczną suwerenność, za nasze bezpieczeństwo, za obronę jakichkolwiek realnych polskich interesów. Płacimy za autorytarne, zamordystyczne zachcianki Kaczyńskiego. Płacimy za jego resentyment i kompleksy, których dorobił się na Żoliborzu. Płacimy za nieudolność jego i jego ludzi. Płacimy za wszystko, za co nigdy nie chcielibyśmy płacić.

Rządy Kaczyńskiego okazały się największym zagrożeniem dla Polski od przełomu ustrojowego 1989 roku,

kiedy najważniejsze siły polityczne w Polsce – od prawicy do lewicy, od „postsolidarnościowców” do „postkomunistów” – zaczęły pracować nad jak najgłębszym i jak najbardziej solidnym wprowadzeniem Polski do zachodnich struktur politycznych, gospodarczych, prawnych, militarnych. Kaczyński zmienił ten podstawowy kierunek polskiej polityki. Ponieważ uznał, że zachodnia zasada rządów prawa krępuje go na jego drodze do „suwerennej dyktatury”, zaczął konsekwentnie oddalać Polskę od Zachodu.

Wybrał też jako swoich międzynarodowych sojuszników siły polityczne, które jedność Zachodu chcą zniszczyć. Począwszy od Orbána, który jawnie związał swoje polityczne losy z Putinem. Poprzez Trumpa, którego Putin uznał za najwygodniejszego dla siebie amerykańskiego prezydenta i wsparł go wywiadowczo, propagandowo i finansowo, bo ten groteskowy jegomość w Białym Domu niszczył wspólnotę atlantycką łączącą demokratyczną Amerykę z demokratyczną Europą. Skończywszy na zawarciu przez PiS koalicji z Salvinim, Le Pen i innymi skrajnie prawicowymi ugrupowaniami w Europie, które także są przez Putina wspierane logistycznie, propagandowo i finansowo, ponieważ postawiły sobie za cel zniszczenie Unii Europejskiej i wyprowadzenie swoich krajów z NATO. Czyli podjęły działania, które, gdyby odniosły sukces, wydałyby podzieloną i bezbronną Europę na łaskę Kremla.

Polexit – w obszarze państwa prawa, w obszarze praw kobiet i mniejszości, w obszarze polityki energetycznej, klimatycznej, gospodarczej – to nie jest wynik jakiegoś „wypadku przy pracy”, ale oczywista konsekwencja i właściwa treść działań Kaczyńskiego, Ziobry, Dudy, Szydło, Morawieckiego,

począwszy od pierwszych ich działań i ustaw po zdobyciu władzy. Więcej, to była prosta i oczywista konsekwencja obietnic, z którymi Kaczyński i jego ludzie szli do władzy w wyborach prezydenckich i parlamentarnych 2015 roku.

Pierwsze ustawy złożone przez Zjednoczoną Prawicę w Sejmie, w którym Kaczyński uzyskał samodzielną większość, nie dotyczyły reform gospodarczych, reform polskiej obronności, reform polskiego państwa, ale miały prowadzić do zniszczenia Trybunału Konstytucyjnego (jako instytucji stojącej na straży przestrzegania przez władzę konstytucji i prawa), a następnie do zniszczenia Krajowej Rady Sądownictwa (jako instytucji chroniącej niezwisłe sądy i niezwisłych sędziów przed samowolą rządzących).

Ponieważ Kaczyński wiedział, że niezależnie od poziomu oporu i mobilizacji społecznej przeciwko jego działaniom w Polsce, prędzej czy później zderzy się z ładem prawnym UE, który Polska zaakceptowała i współtworzyła od 2004 roku, a także z traktatami europejskimi, które Polska ratyfikowała (również pod rządami jego i brata), zatem wszystkim jego działaniom prowadzącym do zniszczenia praworządności w Polsce towarzyszyła coraz bardziej nachalna propaganda skierowana przeciwko Unii Europejskiej.

Już w 2015 roku Kaczyński mobilizował prawicowych wyborców przekonując ich, że Unia sprowadzi do Polski imigrantów, którzy będą zarażać Polaków egzotycznymi chorobami oraz „islamizować” naszą kulturę i życie codzienne.

W propagandzie PiS Unia Europejska była nazywana „Pax Germanica” i utożsamiana zarówno z każdym historycznym przykładem niemieckiego imperializmu, jak też ze współczesnymi demokratycznymi Niemcami.

Niemcy są rzeczywiście najsilniejszym krajem Unii, ale nie są Unią, instytucje europejskie często się z rządem w Berlinie ścierały, były efektywnym buforem pomiędzy interesami nawet tego najsilniejszego państwa, a interesami państw słabszych gospodarczo, a więc także politycznie. Jednak Kaczyński przedstawiał Brukselę jako zabawkę i narzędzie Niemców, żeby cały lęk i całą niechęć, jaka w Polsce wobec Niemiec istnieje (historia naszych stosunków miała swoje mroki, a nawet otchłanie), skierować przeciwko UE.

Kaczyński niszczył wizerunek Unii, wchodził we wszystkie realne i symboliczne konflikty z Unią, nawiązywał sojusze ze wszystkimi wrogami Unii, zgadzał się, aby Polska płaciła za to coraz większą cenę polityczną i gospodarczą. Robił to wszystko, aby nie mieć żadnej siły wiążącej mu ręce na drodze do autorytaryzmu, szczególnie siły akceptowanej przez znaczną część polskiego społeczeństwa.

Wyrok trybunału Przyłębskiej ma jedną zaletę.

Jeśli on nie obudzi Polaków, nic nas już nie obudzi. To jest prawdopodobnie ostatni moment, aby odsunąć Kaczyńskiego od władzy i zatrzymać polexit. Lub choćby rozpocząć polityczne działania, które pozwolą to zrobić w wyborach 2023 roku.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Jarosław Kaczyński, Fot. Flickr/Sejm, licencja Creative Commons

Reklama